Wszystkim zdarza się podejmować decyzje, które chcielibyśmy cofnąć. Podobnie bywa w przypadku aktorów, nawet tych najbardziej znanych. Oto 10 ról, których takie gwiazdy, jak Kate Winslet, Sarah Jessica Parker czy Marlon Brando, drugi raz by nie przyjęły.
Kate Winslet, „Titanic”
Kiedy aktorka dowiedziała się o castingu do „Titanica”, od razu zapragnęła wystąpić w produkcji. Podobno wysłała nawet bukiet róż do Jamesa Camerona z podpisem „Od twojej Rose”. I choć o rolę panny DeWitt Bukater konkurowały m.in. Gwyneth Paltrow, Jennifer Aniston, Nicole Kidman, a nawet Madonna, to reżyser zdecydował się postawić na Winslet. „Titanic” uczynił z aktorki gwiazdę wielkiego formatu. Mimo to Winslet do dziś krzywi się pytana o obsypaną Oscarami produkcję. Uważa, że mimo wielkich ambicji zagrała tragicznie: – Gdy oglądam film, w każdej scenie mam ochotę krzyknąć „Naprawdę? Dlaczego to robisz? O mój boże!”. I ten mój amerykański akcent. Nie jestem w stanie go słuchać – mówi. Krytyczna wobec swojej kreacji, Winslet jest fanką całej produkcji.
Sarah Jessica Parker, „Seks w wielkim mieście 2”
Podobne artykułySłynne filmy, które nigdy nie powstałyJulia WłaszczukJuż od dnia premiery „Seksu w wielkim mieście 2” mówiono o planach na kolejną część. Film miał opowiadać o życiu Carrie po śmierci jej ukochanego, Mr. Biga. Po tragicznych recenzjach drugiej części i kolejnych konfliktach wewnętrznych twórcy zdecydowali się zakończyć serię. I dobrze. Tak przynajmniej twierdzi Sarah Jessica Parker. Odtwórczyni roli Carrie Bradshaw przyznała, że film zwyczajnie nie był dobry: – To nie była totalna porażka, patrząc na ogromny odzew fanów, ale nie byliśmy zadowoleni z ostatecznej wersji filmu – przyznała aktorka. Dodała, że gdyby wiedziała, jaki będzie efekt ich pracy, najpewniej nie przyjęłaby roli. To dobra wiadomość dla fanek serialu – mogą się czuć zwolnione z obowiązku oglądania bardzo słabego filmu.
Robert Pattinson, „Zmierzch”
To prawdopodobnie pozycja, której wszyscy się spodziewaliśmy. Jeszcze przed premierą ostatniej części wampirzej sagi, Robert Pattinson dawał jasno do zrozumienia, że nie pała szczególną miłością do postaci Edwarda i całej produkcji. – To bardzo dziwne, brać udział w ogromnym przedsięwzięciu, którego się nawet szczególnie nie lubi – powiedział, a potem dodał, że gdyby nie to, że zagrał w „Zmierzchu”, nigdy by go nawet nie obejrzał. Powodów niechęci Pattinsona do filmu były co najmniej dwa: po pierwsze aktor nie był zachwycony światowym szaleństwem, które rozpętało się wokół jego osoby, a po drugie – zawsze bardziej ciągnęło go do kina artystycznego, czemu dał popis, m.in. w ostatnim „Lighthousie”. Lada moment jednak Pattinson wcieli się w nowego Batmana – niektórzy nie uczą się na błędach.
Sharon Stone, „Nagi instynkt”
Film Paula Verhoevena być może przeszedłby bez większego echa, ot kolejny thriller detektywistyczny z raczej przewidywalną fabułą (policjant prowadzący śledztwo wokół morderstwa wdaje się w romans z główną podejrzaną), gdyby nie jedna scena. Tak, ta w której grana przez Sharon Stone bohaterka rozkłada nogi, odsłaniając nagie łono. Problem w tym, że sceny nigdy nie było w scenariuszu – Verhoeven wymyślił ją na planie i nalegał, żeby aktorka zdjęła na jej potrzeby bieliznę. Młoda Stone zgodziła się, ale później zastrzegła, że nie chce, żeby scena znalazła się w filmie. O tym, że reżyser nie uszanował jej woli dowiedziała się na premierze filmu. Podobno wściekła Stone spoliczkowała filmowca i opuściła salę. Aktorka do dziś nie obejrzała ponownie filmu i głośno opowiada się przeciwko eksploatacji kobiet i przemocy seksualnej wobec nich.
Halle Berry, “Kobieta-Kot”
O tym, jak złym filmem jest „Kobieta-Kot” rozprawiano od dnia premiery. Krytycy nie zostawili na tytule suchej nitki, a znudzeni widzowie opuszczali salę przed końcem seansu. Nie pomógł 100 milionowy budżet, uwielbiana postać z komiksów ani Halle Berry, która na początku lat 2000. uchodziła za ikonę. Film otrzymał wszystkie możliwe nominacje do Złotych Malin, ostatecznie zgarniając cztery. Jedna z nich trafiła właśnie do aktorki. Ta, znana z dystansu do siebie, postanowiła pojawić się na gali i jako jedna z niewielu w historii wydarzenia, odebrać statuetkę osobiście. – Nigdy nie pomyślałabym, że stanę tu przed wami – zaczęła naśladując oscarową przemowę i wzruszenie. – Chciałabym podziękować mojemu menedżerowi, za to, że tak skutecznie potrafi przekonać mnie do każdego projektu, nawet jeżeli wie, że to absolutne ścierwo – dodała.
George Clooney, “Batman i Robin”
Jeszcze jeden komiksowy niewypał w dorobku hollywoodzkiej gwiazdy. Gdy George Clooney otrzymał propozycję zagrania Batmana, pomyślał, że będzie to jeden z najważniejszych tytułów w jego dorobku. W końcu miał stać się częścią popkultury, podobnie jak wcześniej Michael Keaton. Mimo dobrej obsady (obok Clooneya, m.in. Uma Thurman, Alicia Silverstone i Chris O’Donell) „Batman i Robin” zebrał tragiczne recenzje, a fani zamaskowanego bohatera z Gotham City byli zwyczajnie zawiedzeni. – Po premierze filmu byłem pewien, że właśnie zabiliśmy jedną z najbardziej dochodowych franczyz w historii kina. Do czasu aż lata później, ktoś postanowił wrócić do historii Batmana i opowiedzieć ją, jak należy – powiedział po latach Clooney.
Michelle Pfeiffer, “Grease 2”
Podczas gdy “Grease” uchodzi za obowiązkowy tytuł na liście każdego miłośnika musicali, niewielu z nich wie, że kultowy tytuł doczekał się kontynuacji. Albo udaje, że nie wie. W „Grease 2” historia Sandy i Danny’ego zostaje odwrócona – tym razem to on jest dobrze ułożonym licealistą, a ona przywódczynią szkolnego gangu. W rolę bojowniczej Stephanie wcieliła się Michelle Pfeiffer, która była wtedy dopiero na początku swojej kariery. Film zebrał tragiczne recenzje, a krytycy nie wróżyli aktorce przyszłości w Hollywood po takim występie. Na szczęście mylili się, a po występie w „Człowieku z blizną” kariera Pffeifer nabrała rozpędu. Aktorka do dziś jednak z niechęcią wspomina niesławny epizod z musicalem: – Nienawidzę tej roli i tego filmu. Nadal nie mogę uwierzyć, jak zły był to tytuł. Dziś na pewno bym się na to nie zgodziła. To był błąd debiutantki – mówiła w wywiadach.
Marlon Brando, „Tramwaj zwany pożądaniem”
O ile zrozumiałym jest, że wielu aktorów żałuje przyjęcia roli w słabych komediach, nieudanych musicalach czy thrillerach, które nie zestarzały się dobrze, o tyle fakt dla, którego część z nich nie tytułów, które zapewniły im sławę, bywa zaskakujący. Tak było w przypadku Marlona Brando. Po debiucie w „Pokłosiu wojny”, aktor otrzymał propozycję wystąpienia u boku samej Vivien Leigh. Kreacja Stanley Kowalskiego zapewniła Brando pierwszą nominację do Oscara i otworzyła drzwi do wielkiej kariery. Mimo to aktor znienawidził film do reszty, przede wszystkim za łatę symbolu seksu, która do niego przywarła. Po latach Brando nazwał Kowalskiego „nieartykułowalnym, agresywnym zwierzęciem, który wędruje przez życie, nie zwracając uwagi na nic, poza własnymi popędami”. Jeżeli tak aktor widział bohatera, nic dziwnego, że nie lubił być do niego bezustannie porównywany. Wyzwolenie przyniosła mu dopiero rola Dona Corleone w „Ojcu chrzestnym”.
Emilia Clarke, „Gra o tron"
Podobne artykułySłynne filmy, które miały wyglądać inaczejJulia WłaszczukAby nie przyprawić zagorzałych fanów serii o szybsze bicie serca, uprzedzam – Emilia Clarke uwielbia „Grę o tron” i jak wielokrotnie podkreślała, jest dozgonnie wdzięczna twórcom za powierzenie jej roli Daenerys Targaryen. Nie zawsze jednak tak było. Po zakończeniu zdjęć do pierwszego sezonu serialu aktorka czuła niedosyt. Miała wrażenie, że jej postać (a tym samym ona sama) została zredukowana do roli ładnej siostry poważnego księcia, pretendenta do tronu, która zostaje wydana za mąż wbrew swojej woli. I przez większość czasu jest naga lub prawie naga. – Rozbierane sceny były dla mnie bardzo trudne. To była dla mnie zupełna nowość. W pewnym momencie byłam tak zestresowana, że żałowałam, że przyjęłam rolę – mówiła później. Aktorka przełamała jednak strach i z biegiem historii doceniła postać królowej smoków. – Daenerys to prawdziwa twardzielka. Uwielbiam ją – dodawała.
Sean Connery, saga o Jamesie Bondzie
Gdy w sobotę BBC poinformowało o śmierci aktora, większość mediów i fanów wspominało go przede wszystkim jako pierwszego Jamesa Bonda. I nic dziwnego – to właśnie rola agenta 007 zapewniła aktorowi międzynarodową sławę. Mimo to, Sean Connery mógłby nie być zadowolony ponownie widząc swoje nazwisko obok nazwiska Bonda. Dlaczego? Aktor nienawidził grać superszpiega. Do przyjęcia roli przekonał go agent. Mimo ogromnego sukcesu „Dr. No”, Connery otrzymał jedynie niewielkie honorarium, na dodatek marzył o bardziej wymagających rolach. Z Bondem był jednak związany kontraktem, który zakończył się dopiero po siódmej odsłonie serii. – Nienawidziłem tego przeklętego Bonda. Marzyłem o tym, żeby ktoś go w końcu zabił – mówił po latach.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.