
Kto się lubi, ten się czubi. To przysłowie właściwie wystarczyłoby do streszczenia fabuły „Dumy i uprzedzenia”. Ale i w klasycznej powieści Jane Austen, i w ekranizacji Joe Wrighta z 2005 roku liczy się także tło społeczne. Elizabeth Bennet przyszło się zakochać w panu Darcym w niesprawiedliwym świecie. Film można teraz oglądać na Netflixie.
Nigdy nie potrafię się zdecydować, czy wolę „Rozważną i romantyczną”, czy „Dumę i uprzedzenie”. Z powieści Jane Austen wybieram chyba „Emmę” (doskonała ekranizacja Autumn de Wilde z 2020 roku szybko wspięła się na moje prywatne podium najlepszych adaptacji). A z filmów? „Rozważną i romantyczną” Anga Lee z 1995 roku widziałam zaraz po lekturze powieści jako rozmarzona dziesięciolatka. Melodramat z Emmą Thompson i Kate Winslet odpowiada za dużą część mojej romantycznej edukacji. Późniejszą o dziesięć lat produkcję Joe Wrighta (później też „Pokuta” i „Anna Karenina”) na podstawie „Dumy i uprzedzenia” oglądałam jako zakochana w toksycznym chłopaku dwudziestoletnia studentka kulturoznawstwa. Z tą pierwszą częścią charakterystyki wiązała się recepcja emocjonalna, gorąca i żywa, z tą drugą – analityczna.

Utożsamiałam się oczywiście z Elizabeth Bennet, w którą wcielała się Keira Knightley świeżo po sukcesie „To właśnie miłość” i „Piratów z Karaibów”. Nowa angielska róża, młodsza o pokolenie od mojej ukochanej Emmy Thompson (oprócz „Rozważnej i romantycznej” po wiele razy wracałam do „Okruchów dnia” czy „Powrotu do Howards End”), ucieleśniała cechy, które pragnęłam posiadać. Jako jedna z sióstr Bennet (w filmie u jej boku wystąpiły takie gwiazdy, jak Rosamund Pike, Carey Mulligan i Jena Malone) podchodziła do miłości na wskroś współcześnie. Podczas gdy Jane (Pike) nie potrafiła odważyć się na wyznanie uczuć ukochanemu, a wybierając przyszłego męża, liczyła jego majątek mający uratować jej rodzinę od biedy, a pozostałe panny Bennet miotały się między sprytem a trzpiotowatością, Elizabeth wydawała się świadoma siebie. Deklarowała, że nie liczą się dla niej pieniądze ani tytuły. Pragnęła wyjść za mąż z miłości. Na angielskiej wsi początku XIX wieku nie mogła jednak pozwolić sobie na takie myślenie. Musiała dygać, skromnie spuszczać wzrok i rumienić się na powitanie kawalera, a jednocześnie inteligencją, intrygą i insynuacjami doprowadzić do tego, by ktoś jak najszybciej jej się oświadczył. Jak zwykle podczas lektury Jane Austen czy seansu ekranizacji jej powieści uświadamiamy sobie, jak niewiele się tak naprawdę zmieniło. Dygać już nie trzeba, ale wykonać szereg zabiegów w celu usidlenia mężczyzny – jak najbardziej. Zwłaszcza gdy obiektem westchnień staje się jakiś pan Darcy.
Elizabeth Bennet – dziewczynę o żywej umysłowości, wdzięku i niewyparzonym języku – ratowała oczywiście uroda. Dzięki niej było jej wolno więcej. A mniej – bo pochodziła z nie najlepiej sytuowanej rodziny, czego pan Darcy nie omieszkał jej wytknąć. Dwudziestoletnia ja oglądająca „Dumę i uprzedzenie” doskonale rozumiała tę grę. Może nie istniały jeszcze określenia takie jak „gaslighting” czy „negging”, ale techniki manipulacji stosowane przez pana Darcy’ego – oddalanie się i ponowne zbliżanie, gwałtowane wyznanie miłości poprzedzone uporczywym milczeniem, zrywanie kontaktu bez słowa – znałam doskonale z własnego doświadczenia. Moje na przemian zakochane i złamane serce wyrywało się więc do mrocznego dżentelmena z XIX-wiecznej Anglii, który wydawał się cierpiący, melancholijny, tajemniczy, a więc na pewno głęboki, mądry i wrażliwy. Elizabeth też dała się nabrać. Choć przyrzekała sobie, że nigdy, przenigdy nie zakocha się w tym gburze, w końcu uległa jego perswazji. Oboje przekroczyli dumę i uprzedzenie, by żyć długo i szczęśliwie. W miłości, namiętności i bogactwie.

Już wtedy, przy pierwszym seansie, kulturoznawczyni we mnie kazała mi jednak spojrzeć na pana Darcy’ego trzeźwym okiem. Bogacz decyduje się na małżeństwo z niżej urodzoną panną. Mężczyzna mający w tamtych czasach niemal pełną władzę nad kobietą doprowadza ją do szaleństwa swoją labilnością. Narcyz poświęci wszystko, byle tylko mieć rację.
„Duma i uprzedzenie” przypomina komedie romantyczne, w których witty banter ma pokazać rodzącą się więź między zakochanymi. Ale w tych realiach społecznych impertynencje prawione przez obie strony wykraczają poza konwenans. W ten sposób ekranizacja powieści Jane Austen zbliża się do o wiele bardziej mrocznych książek sióstr Brontë. W filmie Joe Wrighta prawdziwe uczucia rozsadzają społeczne ramy. Ale może to tylko roztaczana przez toksycznych mężczyzn ułuda, na którą nabierają się mądre dziewczyny.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.