Nagradzane autorki reportaży Magdalena Grzebałkowska i Ewa Winnicka napisały wspólnie nieporadnik. To książka dla osób w wieku, jak go nazywają, przedstarczym. Śmieją się z innych, ale głównie z siebie, szukając jednocześnie, zupełnie na serio, miejsca w polskim społeczeństwie dla ludzi, którzy wchodzą w tak zwaną smugę cienia i nie chcą w niej zniknąć.
Magdalena jest autorką głośnych biografii: Beksińskich, Komedy, księdza-poety Twardowskiego (pracuje nad historią Konopnickiej) i reportaży społeczno-historycznych, jak „1945” czy „Wojenka”. Ewa Winnicka, amerykanistka z wykształcenia, ma na koncie emigracyjne portrety społeczne, jak „Greenpoint. Kroniki Małej Polski” czy ‚Angole”, wstrząsające „Był sobie chłopiec”, a także reportaże pisane z mężem Cezarym Łazarewiczem albo kolegą po piórze Dionisiosem Sturisem. W „Jak się starzeć...” dotykają innego niż dotychczas gatunku.
Winnicka i Grzebałkowska mówią o sobie, że są jak „siostry syjamskie, połączone macicami” i rzeczywiście, kiedy jedna zaczyna zdanie, druga je kończy. Razem zasypują mnie gradem słów, gdy spotykamy się na rozmowę w kawiarnio-księgarni Wrzenie Świata prowadzonej przez Instytut Reportażu. Powodem jest wydanie ich wspólnej książki „Jak się starzeć bez godności”, do której ilustracje zrobiła Agata „Endo” Nowicka. Ale zanim pojawiła się książka, był ich popularny podcast pod tym samym tytułem, bo temat starości, która zbliża się bez instrukcji obsługi, dopadł je w okolicach półwiecza ich nader aktywnej egzystencji.
Uważam, że robiąc rozmowy o starzeniu się bez godności, zrobiłyście ruch wyprzedzający i postąpiłyście jak Starsi Panowie Dwaj…
Ewa Winnicka: Dzięki!
Już się tłumaczę. Oni, będąc niewiele po czterdziestce, zrobili „Kabaret Starszych Panów”, a wy, nie będąc jeszcze osobami starymi, napisałyście książkę o tym, jak się starzeć bez godności. I zajęłyście się moim zdaniem najgorszym wiekiem, przynajmniej najgorszym dla kobiet. Nie młodością, nie autentyczną starością, ale czasem pomiędzy, który nazywacie przedstarczym. Ewa pisze: „Zgadzamy się z Magdą, że miejsce kobiety w okolicach półwiecza nie jest oczywiste. Dlatego trzeba będzie kopnąć w drzwi, wyważyć i sobie to miejsce zająć”.
Magdalena Grzebałkowska: Tak, kobietom jest trudniej w tym wieku. I nawet nie chodzi o to, jak my się czujemy, tylko o to, w jakim żyjemy społeczeństwie. W naszym kraju widzi się ludzi, zwłaszcza kobiety, do czterdziestki. Potem się starzeją i zaczyna się ich znikanie, infantylizowanie, nieszanowanie tego, co mają do powiedzenia. A jeszcze później, jak mają już lat 70 czy 80, to mówi się: „Ojej, jaka fajna staruszka”. Ludzie koło pięćdziesiątki są lekceważeni na wielu poziomach, na przykład przez swoje dzieci, bo „starzy nie mają nic ciekawego do powiedzenia”, czy przez rynek pracy, który osób w tym wieku nie chce zatrudniać.
W patriarchalnym układzie faceci zostają wtedy „prezesami” i „tłumaczą nam świat”, kobiety znacznie częściej lądują w czarnej dziurze.
M: Nie odpowiada nam wizja starości według polskich standardów, która czeka nas za 20 lat. A ponieważ nikt nam nie mówi, co zrobić, a reklamy są pełne okropnych starzejących się osób – z całym szacunkiem, albo nastolatek reklamujących kremy dla pięćdziesięciolatek, stworzyłyśmy własny „kurs starzenia”. Jest już Polska Szkoła Reportażu, działająca tuż obok miejsca, w którym dziś rozmawiamy, a teraz my – reporterki, tworzymy Polską Szkołę Starzenia. Szkołę siwienia, marszczenia się, włosków wyrastających na brodzie! Bez godności!
E: DIY starzenia.
Są różne powody napisania tej książki, ale ja czuję, że to przede wszystkim wyraz jakiegoś buntu i złości.
E: Tak! Poczucie humoru, ironia, sarkazm, dystans to nasz sposób na obronę przed rzeczywistością, która jest okropna i okropniejsza z każdym rokiem. Nie tylko starość na nas spada, ale i kryzys klimatyczny, pandemia, wojna. Ja bym tego Francisa Fukuyamę, który ogłosił koniec historii, udusiła. Fuck you, Fukuyama! I nie wiadomo, co jest jeszcze za zakrętem.
M: My nie będziemy czekać. My sobie zrobimy własną przyszłość. Jaki koniec historii? To jest początek historii! Naszej przedstarczej historii. I zapraszamy serdecznie pozostałe 14 mln obywatelek i obywateli, którzy są w tej samej sytuacji, co my.
E: Doszłam do uwalniającej konstatacji, że ogólnie nasze życie – twoja, moja egzystencja – ma niewielkie znaczenie. Wszak i tak zginiemy w zupie. To, co możemy zrobić, to przejść drogę do tego garnka z zupą tak, żeby było miło. Albo zabawnie.
M: Bardzo popularne są książki, które radzą: kochaj siebie, przytul siebie, należy ci się, jak chcesz, to możesz itp. I to jest oczywiście bardzo ważne, natomiast na mnie to nigdy nie działało, na Ewkę też nie. Na nas działają inne rzeczy.
E: Ja na przykład mam rekordową liczbę książek o odchudzaniu i one nie działają wcale. Może, gdybym je codziennie podnosiła jak ciężary, to by coś dało?
M: Nasza książka jest dla ludzi, na których takie rzeczy nie działają, a jakoś przecież trzeba iść w tę starość. W związku z tym atakujemy ją śmiechem.
Ale chcę jeszcze dodać coś do tej zupy, do której wpadniemy. Zdzisław Beksiński zawsze powtarzał synowi Tomaszowi, który cierpiał na niechęć do życia, że egzystencja nie ma sensu i jest tragiczna, ale: „I tak płyniemy wszyscy tą samą rzeką do wodospadu, w który wpadniemy, zależy tylko, czy płyniesz na wygodnym fotelu, czy na kaktusie. Ja płynę na fotelu, a ty, Tomek, na kaktusie” – tak mówił Zdzisław. Ja też chcę w fotelu!
Wobec wszechobecnego kultu młodości, odsysania tłuszczu i prasowania twarzy, zasadne jest pytanie: czy dziś w ogóle wypada się starzeć? Nie możemy tego zatrzymać, ale nie wolno tego robić, jakby to było w złym guście.
M: Są dwie drogi – albo na starość będziemy wyglądać jak stara hipiska, albo jak dmuchana lala. Jak ktoś nie czuje się dobrze ani tu, ani tu, ma kłopot. Jednak jeśli przyjmujemy do naszego grona wszystkie kobiety starzejące się, to także te, które chcą się starzeć nadmuchane. Może jest im to potrzebne. Ja bym tylko chciała powiedzieć tak: pęd do pięknego i młodego wyglądu był zawsze i nieraz źle się kończył. Dowodem na to poradnik z początku XIX w., który cytujemy. Wtedy modne były świeżo wynalezione rentgeny. Pisano, że świetnie działają na depilację ciała, ale też ostrzegano: „Nie nadużywajcie rentgena, bo co prawda owłosienie szybko znika, ale białe plamy i wrzodziejące rany już nie”.
Na ciało kobiety nieustannie zwraca się uwagę – najpierw się je krytykuje, gdy jest młode, ale nie przystaje do wzoru, potem kobiety są hejtowane za to, że się „ponaciągały” albo „źle się starzeją”. Zawsze podlegamy krytyce. Bardzo trudno jest się temu wymknąć.
M: To prawda. I nie jest tak, że my dwie jesteśmy od tego wolne. Ostatecznie schudłam 16 kilo, bo miałam w sobie niezgodę na to, że przytyłam w covidzie i bardzo źle się z tym czułam. Jestem królową efektu jojo, całe życie tyję i chudnę, ale z wiekiem metabolizm zahamował i jest to takie irytujące! Denerwują mnie też zwisające poliki oraz chciałabym wyrwać się spod dyktatu golenia ciała, ale na razie nie potrafię. Przyjechałam teraz do Warszawy i zapomniałam maszynki, więc cały czas myślę, że wszyscy widzą moje nieogolone łydki.
Podsumowując to wszystko, chcę wyraźnie powiedzieć, że nasza książka nie jest poradnikiem. To jest nasz…
E: Nieporadnik!
M: Dokładnie. Jesteśmy nieporadne w starzeniu się. Same chcemy się dowiedzieć, jak to zrobić. Nie jesteśmy pryncypialne i nie mówimy z góry: Rób to i tamto. Właśnie jesteśmy „z dołu”!
Skoro mówimy o poszukiwaniu sposobów ucieczki od schematów, to kogo uważacie za swoje przewodniczki po starzeniu się? W waszym podcaście, ale i w książce, pojawiają się czasem inne osoby. Zupełnie przypadkowo jest wśród nich Anda Rottenberg, szefowa działu kultury „Vogue’a” i gościni waszego podcastu.
E: Anda jest bardzo silną osobowością, która może imponować swoją niezależnością, także w temacie starzenia się.
M: Jest moim niedościgłym wzorem, zawsze kochałam się w jej stylu. Chciałabym wyglądać jak ona i tak się starzeć. Tylko nie chciałabym palić tyle co ona!
Pozdrawiamy Andę Rottenberg. I przy okazji pozwolę sobie zacytować coś, co kiedyś powiedziała. Otóż będąc w celach zawodowych w Kalifornii, zauważyła, że jej nietknięta skalpelem twarz budziła w niektórych kręgach zgrozę, bo operacje plastyczne stały się tam oznaką statusu i przynależności do określonej, czyli lepszej, klasy społecznej.
E: Potwierdzam! Pewna pani profesor, humanistka z Nowego Jorku, powiedziała mi, że kobiety powyżej rozmiaru 38 są w jej środowisku uznawane za osoby, które nie panują nad swoim życiem. Jak mają kontrolować pracę naukową, skoro nie potrafią kontrolować własnej wagi?!
To jedna z przerażających historii, które znalazłam w tej, zabawnej przecież, książce. Pokazujecie, w jakiej sieci oczekiwań tkwimy i jak te oczekiwania potem, po latach społecznego treningu, uwewnętrzniamy, jak same się w tym więzimy, wzajemnie zniewalamy.
M: I grzęźniemy coraz głębiej. Widzę to, kiedy patrzę na moją córkę, zanurzoną po uszy w instagramowych wzorcach, które przykłada do swojego wyglądu. Pokazujemy jej inny świat, ale im bardziej to robimy, tym bardziej ona wsiąka w te nierealne wizje.
E: Ja z kolei jestem matką dwóch synów, którzy czasem zapragną trampek za 600 zł i rozczarowani słyszą, że na taki luksus musieliby odłożyć z kieszonkowego. Ale pod względem wyglądu mają raczej luz. Młodszy mówi, że ubiera się jak Janusz, bez obrazy dla Januszy. Starszy syn podbiera ubrania mężowi, który chyba nie jest jakimś trendsetterem, bo nosi się tak samo, jak 30 lat temu.
M: Co teraz jest szalenie modne! Vintage górą.
Skoro padł temat ciuchów, pogadajmy o ciuchach, ubraniowe kwestie w kontekście starości także w książce poruszacie. Mam na sobie dzisiaj koszulę z lat 80. i marynarkę z lat 70., czyli ciuchy vintage, i sama też jestem vintage, bo pochodzę z lat 70. XX w. Może to jest sposób na wymknięcie się lękowi przed beżem czy spódnicami na gumce?
M: Chciałabym dokonać w tej sprawie pewnego coming outu i demencji… Tfu, dementi! Beż jest OK i spódnica na gumce też. Największy protest przychodzi do nas właśnie w tych dwóch sprawach. Proszę państwa, noście, co chcecie! Jeśli ktoś się czuje szczęśliwy w cielistych podkolanówkach do sandałów sportowych, to wspaniale. Założę się, że Galliano niedługo wymyśli, że to super hit, tak jak stało się z birkenstockami, które kocham. Zrozumcie tylko, że jesteśmy na tyle stare, że mamy prawo się śmiać z kamizelek wędkarskich. Ale niech każdy nosi, co chce.
Odbyłyście do książki sesję zdjęciową, w ramach której przebrałyście się za kilka osób, czyli jednak uznałyście, że musicie być modelkami.
E: To była moja fantazja, namówiłam wydawcę na tę sesję. Gdzie ja bym przy pisaniu smutnego reportażu znalazła kogoś, kto by mnie przebrał za postaci z free-dekalogu?
W jakim outficie poczułyście się najlepiej? Czasem ludzie w kostiumie czują się najbardziej sobą.
E: Dla mnie Frida Kahlo była najbliższą postacią. Tragiczną, silną, pod prąd. Poza tym kocham jej kolory.
Pozwoliłaś swoim brwiom zarosnąć?
E: Swego czasu były zrośnięte naturalnie, ale jako nastolatka uznałam, że przez nie wyglądam groźnie, więc je wyskubałam. A teraz nie chcą już odrosnąć.
M: Dla mnie – Amy Winehouse! Bo Amy to ja. Tyle że bez narkotyków i morza alkoholu. Wielbiłam ją. Znam jej piosenki na pamięć, rozpaczam, że tak wcześnie odeszła. I uważam, że akurat ona byłaby świetna jako osoba starcza, robiłaby, co chce i nie przejmowałaby się otoczeniem.
Jaką drogę teraz przed sobą widzicie? Może kariera polityczna? Założenie partii i poderwanie do buntu mas ludzkich w wieku przedstarczym? Czy jednak tournée jako duet end-uperski?
E: Powinnyśmy założyć partię na co najmniej milion osób, zebrać składki i za to wyjechać do Hiszpanii.
M: Nienawidzę polityki! Wybieram end-up. Tę nazwę wymyślił Czesław Plawgo, który pracuje w agencji reklamowej i umie nazwać wszystko tak, żeby się sprzedawało.
Ale tak naprawdę nasza przyszłość to powrót do ciężkiej pracy pisania smutnych książek. Ja po prostu chcę pisać. Kocham to.
E: Dla mnie pisanie to sposób na zrozumienie świata, w którym żyję. Czasem o swojej pracy reporterki myślę, jak o przygodzie. Gdyby nie moja praca, nie zobaczyłabym kawałka świata. Jednak moją jedyną ambicją i zobowiązaniem wobec świata jest wychowanie w miarę szczęśliwych synów. Poza tym – wracam do Beksińskiego – chciałabym ten wygodny fotel.
M: W ogóle tę książkę napisałyśmy, żeby nam było miło. Lubimy się spotykać, powygłupiać razem. Czemu więc nie napisać razem książki? Taka jest prawda. Chcemy, żeby przy jej czytaniu czytelniczkom oraz czytelnikom też było milej w niemiłym świecie. Choć przez chwilę.
„Jak się starzeć bez godności”, Magdalena Grzebałkowska, Ewa Winnicka, wydawnictwo Agora
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.