Czwarty sezon „Emily w Paryżu” jest już w całości dostępny na Netflixie. Najnowsza porcja przygód amerykańskiej fashionistki podbijającej stolicę Francji zaprosi widzów w podróż dalszą niż dotychczas. Po kolejnym nieporozumieniu z Gabrielem (Lucas Bravo) Emily (Lily Collins) wyruszy, aby szukać swojej nowej drogi… w Rzymie. Nie jest przypadkiem, że to z Włoch pochodzi niedawno poznany uroczy Marcello (Eugenio Franceschini), na którego widok jej zmęczone waśniami z szefem kuchni serce znowu zabiło szybszym rytmem. Otoczona murami Wiecznego Miasta, Emily będzie musiała zdecydować: miłość czy praca?
Ku zaskoczeniu wielu w serialu tym razem pojawi się także… Kraków. Nie chcąc zdradzić w pracy swojego prawdziwego celu podróży, grana przez Lily Collins PR-ówka naprędce wymyśli, że na weekendowy wypad wybiera się właśnie tam. Wtedy odkryje, że najzabawniejszy z pracowników Agence Grateau, Luc (Bruno Gouery), jest fanem dawnej stolicy Polski, a jego wiedza na temat lokalnych atrakcji i specjałów zdaje się nie mieć końca…
Nic więc dziwnego, że inauguracyjna kolacja, świętująca premierę drugiej części czwartego sezonu, odbyła się właśnie w Krakowie. Zorganizowane z pompą w Sukiennicach wydarzenie zaszczycili swoją obecnością męscy bohaterowie „Emily w Paryżu”: Samuel Arnold (serialowy Julien), Bruno Gouery, czyli ekscentryczny Luc, oraz najlepszy nos Paryża, serialowy Antoine Lambert z Maison Lavaux – William Abadie. Aktorzy błyskawicznie odnaleźli się w nowym miejscu, a Kraków zachwycił ich od pierwszych chwil. O tym, co najbardziej im się podobało i jak się czują, będąc częścią kulturowego fenomenu, opowiedzieli w rozmowie z Anną Tatarską.
Aktorzy deklarują: Mieliśmy czas dogłębnie zrozumieć serial i nasze postaci
– Wywodzę się z teatru w Londynie, nigdy wcześniej nie grałem roli w dużym serialu. Gdy po raz pierwszy wszedłem na plan, byłem zdenerwowany, przytłoczony. Ale postanowiłem, że skupię się na tym, co umiem: na aktorstwie. Cała nasza niesamowita obsada mnie wspierała. Z czasem staliśmy się zgraną drużyną i teraz wracanie na plan to jak powrót do szkoły. Do takiej bardzo fajnej szkoły, do której chodzi się z przyjemnością – żartuje Samuel Arnold. I kręci głową – bo trudno uwierzyć, że „Emily w Paryżu” jest już z widzami cztery lata! William Abadie dopowiada: – To ciekawe, bo ja nie czuję, że to już tak długo trwa. Wciąż towarzyszy mi to samo poczucie, co pierwszego dnia na planie: jakbym śnił jakiś niesamowity sen. Praca w Paryżu, z Netflixem, przy tak ambitnym, odnoszącym sukcesy projekcie – to surrealne. Przyznam, że po czterech sezonach czuję się bardziej podekscytowany niż kiedykolwiek wcześniej. Jesteśmy bardziej doświadczeni, lepiej rozumiemy serial, z którym ogromnie się przez ten czas związaliśmy. Nasze postaci nie mają już przed nami tajemnic. Nasza miłość do „Emily w Paryżu” rośnie z czasem. Mam nadzieję, że doczekamy się kolejnego sezonu. My też mamy taką nadzieję, Antoine!
Trudno nie zauważyć entuzjazmu, jaki aktorzy wywołują na ulicy. Ludzie nie tylko ich rozpoznają czy chcą zrobić sobie z nimi zdjęcie. Zdarza się, że reagują bardzo emocjonalnie, czasami nawet z emocji… płaczą. Czy tak wielki fandom serialu to coś, czego Bruno, Samuel i William się spodziewali? – Ludzie często mylą nas z naszymi postaciami, tak mocno się z nimi zrośliśmy – tłumaczy Gouery. – Oczywiście Bruno i Luc to nie ta sama osoba, ale nie narzekam, ponieważ mój bohater jest niezwykle ciepły, zabawny, zatem ludzie podchodzą do mnie z uśmiechem i sympatią. Z zafascynowaniem odkrywam, że język humoru, którym mówimy z ekranu, jest językiem uniwersalnym. Podczas promocji poznaliśmy fanów z Azji, Australii, Argentyny czy Arabii Saudyjskiej. Wszystkich ich zbliża humor serialu, także mojej postaci. Myślę, że dzieje się tak, bo w komedii aktor musi się przed widzem odsłonić, pokazać swoje niedoskonałości. Ludzie są za to wdzięczni, bo sami czują się wtedy lepiej ze swoimi wadami. Nigdy bym nie śnił, że możliwe jest takie dzielenie się swoją fantazją na całym świecie – wyznaje. Tu włącza się William: – Chciałbym podkreślić, że fani Luca – fani Bruno, – to osobna, wyjątkowa grupa. Obserwowałem to parę dni temu podczas premiery w Rzymie. Wchodziliśmy po kolei na salę i na widok Luca widownia oszalała, to są takie specyficzne, całkiem innego rodzaju wrzaski – zauważa. A czy zdarza się, że fani próbują kontaktować się z obsadą lub inaczej wyrażać swoją sympatię? Samuel przyznaje, że do agencji, z którą współpracuje we Francji, przychodzą regularnie listy od fanów. Jednak najpopularniejszą dziś formą kontaktu są oczywiście media społecznościowe. – Jesteśmy dosłownie zalewani DM-ami. Ale z przyjemnością donoszę, że są to wyłącznie miłe, pozytywne wiadomości, żadnego hejtu.
Serialowi Amerykanie mogą być baśniowi, a Francuzi – marudni, ale emocje są prawdziwe
Serial w ciekawy sposób reinterpretuje wyobrażenie Amerykanina w Paryżu, dodając mu trochę baśniowego wymiaru. Czy Francuzom ta wizja się podoba? No i czy jest prawdziwa? Samuel: – O Paryżu nie da się opowiedzieć w jednym półgodzinnym odcinku. Trzeba zajawiać tematy, sygnalizować. To piękne miasto, z pięknymi kobietami, mężczyznami, modą, i kiedy przyjeżdża się tam po raz pierwszy, wygląda to jak sen na jawie. Darren [Star – twórca serialu – przyp. red.] zdecydował się pokazać Paryż jak sen i ludzie to kochają – stwierdza. William dodaje: – Dla mnie, mimo baśniowej konwencji, temat serialu jest bardzo bliski. To opowieść o kimś, kto przybywa w nowe miejsce z dala od domu, czuje się niepewny, poznaje nowych ludzi, szuka siebie. Emocje są prawdziwe – mówi z przekonaniem. Okazuje się, że prawdziwe są też pewne stereotypy, z których żartuje serial. – Francuzi naprawdę są marudni – zapewnia mnie Bruno. – To urodzeni narzekacze. My oczywiście tacy nie jesteśmy!
Dzień spędzony w Krakowie był dla gości z Francji intensywny. William zaczął go od joggingu. – Byłem pod wielkim wrażeniem. Przebiegłem przez rynek, dobiegłem do rzeki obok Wawelu. Miasto jest przepiękne. Wcześniej nie wiedziałem, że Kraków jest tak efektowny, pewnie nigdy bym sam tu nie przyjechał, gdyby nie „Emily”, a tu, proszę, taka niespodzianka. Na pewno wkrótce wrócę tu z moją partnerką, bo jestem zachwycony.
A może by tak znaleźć zawodowy powód dla takiego powrotu? Skoro Emily porzuca Paryż dla Rzymu, czy dobrym pomysłem byłby poświęcony chłopakom spin-off? – „Luc, Julien i Antoine w Krakowie” – co wy na to? – pytam. – Agence Grateau ma plany podboju świata, zatem wydaje się to świetnym pomysłem. Najwyższa pora, by założyć w Krakowie Agencję Gratowski! – żartuje Bruno. Trzymam za słowo!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.