Ten film jest nie tylko o relacji dwóch dziewczynek – Polki i Ukrainki – ale i o siostrzeństwie naszych narodów – mówi Anna Maliszewska, która debiutuje pełnometrażowym filmem „Tata” o relacjach polsko-ukraińskich. Kierowca tira Michał (Eryk Lubos) po śmierci żony samodzielnie wychowuje córkę, Miśkę (Klaudia Kurak). Opiekuje się także Lenką (Polina Gromova), wnuczką pochodzącej z Ukrainy niani. Losy dziewczynek splatają się jak losy siostrzanych narodów – Polaków i Ukraińców. Premiera w rocznicę wybuchu wojny, 24 lutego.
Nakręciłaś film o relacji Polaków i Ukraińców. Jakie były twoje doświadczenia, zanim weszłaś na plan?
Od 2014 roku regularnie jeździłam do Kijowa do pracy – kręciłam tam reklamy. Gdy po raz kolejny przekraczałam granicę, celnicy aż się dziwili, patrząc w mój paszport. Znalazłam tam przyjaciół. Osoby, z którymi pracowałam – artyści, filmowcy, intelektualiści – były świetnie wykształcone, otwarte na świat, czytające zagraniczną prasę, znające języki. Podziwiałam ich ambicję, motywację, siłę charakteru. Kijów był dla mnie drugim domem – miejscem pracy, przyjaźni, pożywki intelektualnej.
Gdy potem w Polsce słyszałam, że ktoś ma „swoją Ukrainkę” od paznokci albo od sprzątania, irytowałam się. Zawsze chciałam zająć się tematem diaspory ukraińskiej w Polsce. Ten film jest więc nie tylko o relacji dwóch dziewczynek – Polki i Ukrainki – ale i o siostrzeństwie naszych narodów. Taki miał być nawet w pewnym momencie jego tytuł – „Siostry”.
Od wybuchu wojny staliśmy się krajem, w którym współistnieją dwa narody. Nasze losy, nasze tradycje są już na zawsze splecione.
A jak znalazłaś Klaudię i Polinę, które grają Miśkę i Lenkę?
Polina pochodzi z Kijowa. Grała wcześniej w ukraińskim filmie. Szukaliśmy Ukrainki mieszkającej w Polsce, ale okazało się, że dzieci mieszkające tu dłużej tracą akcent. Polina w ogóle nie mówiła po polsku, a miała zagrać w naszym języku. Uczyliśmy ją polskiego, rozmawialiśmy z nią, Klaudia i Polina spotykały się przez Zooma, bo trwała pandemia. Potem widywaliśmy się na żywo – przed rozpoczęciem zdjęć wynajęliśmy dom, gdzie dziewczynki razem zamieszkały. One, ja, moja asystentka Zosia, która dziewczynki przygotowywała do pracy, czasami wpadał też Eryk. To były trochę próby, a trochę po prostu bycie razem.
Ostatnią kropkę w scenariuszu postawiłam wiosną 2021 roku. Przepisywałam scenariusz pod dziewczynki. Z początku myślałam, że Miśka będzie ekstrawertyczną dziewczynką, która mierzy się z problemem wewnętrznym, a Lenkę widziałam jako wycofaną. To było stereotypowe myślenie. Niby dlaczego dziewczynka, która jest Ukrainką, ma być biedna, nieśmiała, zahukana? Zupełnie zmieniłam zdanie, gdy poznałam Polinę.
To Klaudia jest porządna, grzeczna, ułożona. Musiała się nieźle przełamać, żeby zagrać Miśkę, nauczyć bycia niegrzeczną. A tej niegrzeczności uczyła ją właśnie Polina, która ma nieposkromioną naturę dzikiego dziecka…
Ich dialogi brzmią niezwykle autentycznie, w zachowaniach też nie ma jednej fałszywej nuty.
Najważniejsze było dla mnie to, żeby dziewczynki głęboko rozumiały swoje postaci – pozwoliły sobie być złe, niemiłe, niefajne. Pytały mnie, dlaczego ona tak mówi brzydko? Dlaczego wyrzuca jej lalkę? Dlaczego jest taka okropna? Musiały uwierzyć w to, co mówią i co robią. Wierzyć, że człowiek ma prawo do dobrych i złych emocji.
Polina mieszka teraz w Polsce?
Gdy wybuchła wojna, ściągnęliśmy Polinę z jej mamą do Polski. Nie było to łatwe, bo długo nie chciały przyjechać. Mają pod Kijowem dom i mnóstwo zwierząt – konia, psy. Czuły się tam bezpiecznie. Kiedy zaczęły dochodzić naprawdę przerażające informacje, przestraszyły się. Mama chciała jechać do Włoch lub Austrii do rodziny, ale Polina czuła się w Polsce jak w drugim domu. Teraz mama – w Ukrainie aktorka i celebrytka, często nieobecna w domu, jak mama Lenki – pracuje dla ambasady. Zamieszkały w Wilanowie na tym samym osiedlu co Klaudia z rodzicami. Spędzają ze sobą cały czas, jak w filmie. Historia zatoczyła koło.
Film okazał się więc w jakimś sensie proroczy?
Zastanawialiśmy się, czy nasze zakończenie nie jest zbyt bajkowe – czy widzowie uwierzą w happy end, samodzielnego ojca podejmującego się opieki nad drugą dziewczynką. A potem Polacy dali taki pokaz serca, solidarności, ofiarności po wybuchu wojny, że okazało się, że mieliśmy rację. Wierzyliśmy, że ludzie są skorzy do porywów serca i wyborów, które niekoniecznie są dla nich. Nasza wiara w człowieka okazała się słuszna.
Myślisz, że wymowa filmu się zmieniła?
Przed wybuchem wojny traktowaliśmy Ukraińców z góry, zapominając o tym, jak długo sami staraliśmy stać się Zachodem. Czas wojny pokazał, że potrafimy też być wspaniałomyślni.
Jakim ojcem, jakim mężczyzną jest Michał?
Michał jest mężczyzną czasów kryzysu męskości – bywa łajdakiem, bywa toksyczny, a potem świadomy, ciepły, czuły. Interesowało mnie, jak wygląda ten moment przejścia. Przedstawicielom tego pokolenia trudno zdefiniować męskość, zagubili się. W swojej maszynie jest takim trochę kowbojem – macho, silnym, męskim, zanurzonym w swojej wolności. Z drugiej strony, odnajduje w sobie miękkie umiejętności komunikacyjne, poczucie bliskości, poczucie drugiego człowieka, widzenie dziecka, widzenie kobiety.
Bohater kochał swoją żonę, ale teraz kobiety traktuje przedmiotowo, bo nie zrobił w swoim sercu porządku po stracie. W podróży został zmuszony do spędzenia czasu w zamkniętym pomieszczeniu z małymi kobietami, z dziewczynkami, z dziećmi. Przez tę twardą skórę zaczyna przesączać się do niego czułość.
Jaki obraz rodzicielstwa chciałaś przedstawić?
Chciałam pokazać, że można być zagubioną mamą i zagubionym tatą. Interesował mnie temat idei wolności w rodzicielstwie. Trudno ją poświęcić, a to w zasadzie temat tabu. Dużo do postaci taty dołożył od siebie Eryk. Ma podobną konstrukcję jak jego bohater, więc ta rola dużo go kosztowała. Inspirowałam się nim jako człowiekiem przy pisaniu scenariusza. Eryk jest bardzo wrażliwym, bardzo delikatnym, czułym mężczyzną, opakowanym w posturę brutala. Te jego dwie dusze przez cały czas walczą ze sobą. Bywa intelektualistą i filozofem, a za chwilę targają nim emocje. Ale jest tej dwoistości świadomy, także w pracy na planie. Rozmawialiśmy dużo o rodzicielstwie i o męskości. Czasami był na to otwarty, a innym razem mówił, że może mówić o wszystkim, tylko nie o tym.
Film powstał jako koprodukcja?
Tak, nakręciłam go z Family Production z Kijowa. Część polską kręciliśmy z dofinansowania z PISF-u, Warner Bros i Podkarpackiego Funduszu Regionalnego, natomiast część ukraińską za pieniądze od ukraińskiego instytutu filmowego. Taki całkowity podział obowiązków to rzadki model pracy. Do Ukrainy pojechali od nas tylko aktorzy, operator i „kamerówka”, producent, kierownik produkcji i ja. Pozostałe piony się wymieniły – uznaliśmy, że to bez sensu, żeby nasza scenografka czy nasza kostiumografka mówiły ukraińskiej ekipie, jak wygląda ich chata i jak ubiera się ich babcia.
Część ukraińska filmu jest bardziej baśniowa, utrzymana trochę w duchu realizmu magicznego.
Trochę tak miało być. Chciałam, żeby Polska była krajem parkingów, autostrad, miast. A Ukraina krainą natury. W Siankach czas stanął w miejscu. A właściwie płynie cyklicznie, zgodnie z rytmem natury. Po drogach jeżdżą maszyny rolnicze, które są składanką kosiarki, pługu i samochodu, a ziemię często orzą konie. Słyszałam zarzuty, że pokazujemy Ukrainę jako zacofaną. W ogóle nie mam takiego poczucia – przecież ten świat jest piękny – kolorowy, magiczny, uduchowiony. Lenka wozi ze sobą poduszkę z Matką Boską, odprawia się rytuały, czerpie z tradycji. A poza tym to doświadczenie wcale nie różni się od naszego – w Polsce wsie też wymierają, zostały dzieci i dziadkowie, bo dorośli pracują w mieście.
Na czym oparłaś się podczas pracy nad ukraińską częścią filmu?
Na zdjęciach fotografa Jana Brykczyńskiego pokazujących pogrzeb, spotknia rodzinne, pracę na roli. Antropolożka z regionu Truskavetzkiego konsultowała z nami zwyczaje, obrzędowość, pieśni, pisarz Les Beley – język, którym posługujemy się w scenariuszu, a nasi ukraińscy przyjaciele z Kijowa, w tym moja producentka, z wykształcenia reżyserka, zwracała uwagę, na autentyczność w przedstawieniu ukraińskich realiów albo tego, czy ocieramy się o stereotyp.
Jak zareagowałaś na wybuch wojny?
Kilka dni przed wybuchem wojny przyjechały do Warszawy producentka Anastazja Bukowska i Tatiana Kurmaz, producentka liniowa, żeby zobaczyć film przed projekcją dla dystrybutora. Siedziałyśmy sobie w Meltemi, jadłyśmy tzatziki i piłyśmy białe wino. Jedna miała na sobie różowy sweter, druga zielony – pamiętam je w tych mocnych barwach. Nie wierzyły, że na Kijów spadną bomby, chociaż mer opublikował mapę schronów.
O piątej rano obudził mnie mąż. „Zaczęło się”, powiedział. O dziesiątej miałam mieć pokaz filmu w Warnerze. Poszłam tam na miękkich nogach. Ale kwestia postprodukcji zeszła na drugi plan. Zaczęliśmy ściągać ludzi z ekipy do Polski. U mnie w domu było takie miejsce przerzutowe, moich przyjaciół gościli też znajomi z Warszawy. Przyjeżdżali samochodami, z dziećmi, psami, całym dobytkiem. Zostali na trochę, a potem się rozjechali – do Londynu, do Francji, do Portugalii. Kostiumografka wylądowała w Stanach, charakteryzator jest w Pradze, location manager w Berlinie.
Nie jesteś dwudziestoletnią debiutantką, długo się do tego filmu przygotowywałaś. Jak to wpływa na jego realizację?
W młodzieńczych debiutach jest dużo serca, a mniej głowy. Gdy masz 20 lat, wiedzie cię młodzieńcza energia. Ja jestem już dorosłą kobietą. Wcześniej pisałam scenariusze, ale nie realizowałam ich. To pierwszy pomysł, który doprowadziłam do końca. Długo miałam w sobie wewnętrznego krytyka, który nie pozwolił mi nakręcić pełnego metrażu. W pewnym momencie powiedziałam sobie: „nie cackaj się już ze sobą, zrób to”.
Zajmowałam się do tej pory krótkimi formami filmowymi, także dlatego, że byłam mamą. Jeśli jako matka chcesz robić karierę polityczną, chcesz przywiązywać się do drzew, masz coś do zrobienia w życiu, to zostawiasz dzieci, robisz to ich kosztem. I wtedy albo zostaniesz źle oceniona przez innych, albo zżera cię poczucie winy. Musisz mieć sztab ludzi wokół siebie – babcie, nianie, przyjaciółki.
I mnie, i mojego męża wychowały samodzielne matki, więc my chcieliśmy mieć fajną rodzinę. W wakacje jeździliśmy do domu na Mazurach, gdzie odwiedzali nas znajomi z dziećmi. Dużo się nimi zajmowałam. I wiele z tych historii, anegdot, powiedzonek z tamtych czasów weszło do filmu.
Przyszedł czas premiery – myślisz o tym, jak film zostanie odebrany?
Gdy pokazujesz film światu, czujesz się trochę tak, jakbyś się przed widzami obnażała. Jeśli film zostanie uznany za udany, to stanie się filmem wszystkich. A jeśli się nie spodoba, będzie filmem reżyserki. Na szczęście już po festiwalu w Gdyni, gdzie premierowo go pokazałam, czułam, że ma dobry odbiór, więc przestałam się martwić.
Z drugiej strony, boję się, co się wydarzy w Ukrainie. Cały czas jestem w kontakcie z tymi, którzy tam zostali. Aktorka, która gra rolę mamy Leny, kupiła przed wojną mieszkanie pod Kijowem. Włożyła w nie wszystkie pieniądze. Już go nie ma. Mieszka gdzieś na wsi, kątem w chałupie, bo mąż obok w garnizonie. Wojna zmienia podejście do tego, co stałe – do domu, do pieniędzy, do kredytów. Wywraca wszystko do góry nogami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.