Aktorka, influencerka, matka dwóch dziewczynek i córka projektantki Joanny Klimas. Jej życie toczy się między posiadłością na Mazurach a Warszawą. Rozmawiamy o jej wyjątkowym stylu, pielęgnacyjnych nawykach, kosmetycznych trickach oraz o tym, jak łączy obowiązki zawodowe z macierzyństwem.
Na twoim Instagramie nie brak pięknych zdjęć. Regularnie dodajesz też relacje, rolki, często bywasz na eventach modowych, podróżujesz, no i zawsze świetnie wyglądasz. Do tego dochodzi opieka nad dwiema córkami, Zuzią i Hanią. Jak udaje ci się to wszystko połączyć?
Nie jest łatwo, ale już i tak o wiele łatwiej niż kiedyś. Dziś moja praca skupia się głównie na Instagramie. Tworzenie contentu może wydawać się łatwe i przyjemne, ale to tylko jedna strona medalu. By zrobić dobre zdjęcie, potrzeba czasu, zaangażowania, skupienia i właściwego momentu. Przez pewien czas funkcję fotografa pełnił, oczywiście niechętnie, mój mąż. Po przeszło dwóch latach tłumaczeń, stresu i awantur, jakie miały miejsce na tym polu, postanowiłam zatrudnić osobę do pomocy. I był to strzał w dziesiątkę! Mężowi odeszło zadanie, którego nie cierpiał, a ja mam zdecydowanie większy komfort pracy. Teraz, gdy mam do zrealizowania marketingową współpracę, znikam z domu. Mogę się w pełni skoncentrować i stworzyć content wysokiej jakości. Jeśli akurat musimy zrobić zdjęcia w domu, to pracuję, kiedy córki są odpowiednio w żłobku i przedszkolu. A podczas wakacji wysyłam je z moim mężem lub nianią na plac zabaw, zaś sama wrzucam tzw. tryb przyspieszenia (śmiech). Dzięki takiej logistyce radzimy sobie całkiem nieźle! Uwielbiam to, co robię, co również bardzo pomaga.
Jak wygląda twój zwyczajny dzień?
Obecnie nie do końca tak, jakbym chciała. Teraz, podczas wakacji, jesteśmy z dziećmi głównie na Mazurach. Codziennie robię im śniadania, rozdaję chrupki, pakuję nas wszystkich na wyprawy nad jezioro albo na konie, a sama piję w locie czwartą kawę. Cały dzień staram się jakoś za córkami nadążyć. A kiedy w końcu wieczorem padają spać, padam i ja.
Czyli jak większość matek małych dzieci marzysz zapewne o chwili tylko dla siebie. Jak by ona wyglądała?
Moje aktualne marzenie to ciemny, chłodny pokój, w nim duże miękkie kanapy. Do tego włączony Netlfix, pyszne jedzenie i… tylko ja. Nikt niczego ode mnie nie chce, mogę oglądać serial „The Crown” cały dzień. Nic nie muszę robić, dookoła jest zupełnie cicho. Wierzę, że ta wizja kiedyś się w końcu spełni!
Czy w ostatnich latach twoje rytuały pielęgnacyjne uległy zmianie?
Bez względu na to, jak bardzo jestem zmęczona, zawsze znajdę czas na dokładne oczyszczanie skóry. Starannie myję twarz żelem do zmywania makijażu. Na co dzień nie używam płynów micelarnych, bo wymagają płatków kosmetycznych, które podrażniają moją skórę. Sięgam po nie tylko w podróży. Najważniejszym elementem mojego dbania o skórę, poza dokładnym demakijażem, jest regularne używanie filtra SPF 50. Potrzebuję tak wysokiego, bo mieszkając na Mazurach, często wystawiam twarz na słońce, a mam bardzo jasną karnację. Natomiast tym, na co absolutnie nie mam czasu, jest układanie włosów. Marzę, by ktoś przyszedł czasem do mojego domu i pięknie mnie uczesał.
To chyba kokieteria, bo włosy masz przecież wspaniałe. Od dawna jesteś wierna klasycznemu odcieniowi blond. A jak było kiedyś? Eksperymentowałaś z kolorem i cięciem?
Wyobraź sobie, że gdy mieszkałam w Nowym Jorku, miałam grzywkę i rude włosy. Myślę, że do grzywki kiedyś jeszcze wrócę, ale do tamtego koloru raczej nie. Generalnie lubię swój popielaty blond, choć przyznaję szczerze, że niespecjalnie o niego dbam. Kiedy jestem na wakacjach, noszę czapki z daszkiem i kapelusze, żeby chronić włosy przed działaniem promieni słonecznych. I to w zasadzie tyle.
Przywołałaś Nowy Jork, gdzie przez dłuższy czas mieszkałaś i pracowałaś. Czy nauczyłaś się tam jakiegoś kosmetycznego nawyku, który wprowadziłaś do swojej pielęgnacji?
Tego, by absolutnie nigdy nie zapominać o ochronie SPF! Amerykanki obsesyjnie wklepują kremy z filtrem i noszą kapelusze. To inwestycja w późniejszy etap życia. Nie trzeba będzie płacić za lasery przeciw przebarwieniom i zabiegi odmładzające. Bardzo polecam!
Jaki jest twój ulubiony makijaż na dzień, a jaki na wieczór?
Nie maluję się zbyt mocno, więc te makijaże jakoś specjalnie się od siebie nie różnią. Nakładam delikatną warstwę korektora na powieki, pod oczy oraz na brodę. Do tego bronzer, róż i szminkę, na wieczór może w trochę mocniejszym odcieniu, ale zawsze nałożoną oszczędnie i jedynie wklepaną opuszkami palca.
A ulubione kosmetyki, zarówno do makijażu, jak i pielęgnacji, bez których absolutnie nie mogłabyś się obyć?
W pielęgnacji – filtr SPF 50, będę to powtarzać do znudzenia. Poza tym potrzebuję kremu nawilżającego, balsamu do ust, maseczki oczyszczającej, mgiełki do twarzy i żelu do demakijażu. A jeśli chodzi o make-up, to nie mogłabym się obyć bez czerwonej szminki, cielistego korektora i bronzera.
W jaki sposób dbasz o sylwetkę?
Wiem, że zabrzmi to jak banał, ale po prostu słucham swojego organizmu. Kiedy jestem głodna, jem. Przestaję, kiedy tylko czuję sygnał, że już wystarczy, że jestem syta. Kiedyś tego nie potrafiłam, przez co długo byłam niezadowolona ze swojej figury. Nieustannie walczyłam ze swoim ciałem. Wyzwoliłam się z tej męczarni późno, bo raptem jakieś pięć lat temu. Jedzenie jest bardzo związane z emocjami, szczególnie u kobiet. Ale to długi i skomplikowany temat, dlatego, mówiąc w wielkim skrócie, zaczęłam uważniej słuchać siebie.
Twoja mama, projektantka Joanna Klimas, od dekad dba o styl kobiet i sama wygląda świetnie. Gdy dorastałaś, zdarzało ci się podkradać z jej szafy ubrania, a z łazienki kosmetyki?
O tak! Uwielbiałam się malować, wklepywać te wszystkie pięknie pachnące kremy, zakładać eleganckie klipsy mamy i oczywiście mierzyć jej wysokie szpilki. Ale najbardziej kochałam wiązać na szyi jej chustki, bo zawsze pachniały mamą.
A jak kształtował się twój własny styl?
Inspiracje modowe czerpię ze wszystkiego. Dziś inspirują mnie głównie podróże, kobiety, które podziwiam, ulica, od wielu lat również Instagram. Często słyszę, że w moich stylizacjach najbardziej widać wpływy skandynawskiego stylu. I chyba się z tym zgodzę, bo ten kierunek rzeczywiście jest mi bliski. Cenię skandynawskie marki i design, śledzę też ich streetstyle, który jest istnym morzem inspiracji.
Jakie znaczenie mają dla ciebie trendy?
Całkiem spore. Lubię być na bieżąco, ale zawsze w zgodzie ze sobą. Mam tu na myśli mój styl, ale też typ urody i figurę. Przemycam więc różne nowe elementy, ale baza od wielu lat pozostaje taka sama.
Czy dziś wiesz już, co ci absolutnie nie służy?
Nie przepadam za tzw. smoky eyes. Mam wrażenie, że taki makijaż oczu nie pasuje do mojej urody. Nie lubię też bardzo jasnych szminek, bo wyglądam w nich, jakbym była chora. Nie czuję się też komfortowo w ubraniach obcisłych w talii. I myślę, że – niestety – raczej słabo prezentuję się w długich sukienkach, bo zazwyczaj podkreślają właśnie talię. Ale myślę, że z czasem my, kobiety, stajemy się dla siebie mniej surowe. Ja też traktuję siebie dzisiaj z większą czułością.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.