Osoby transpłciowe są wykluczane i jako grupa traktowane jak oddzielna wyspa. A one nie chcą być tak widziane – mówi Paula Szewczyk, autorką książki „Ciała obce. Opowieści o transpłciowości”. Rozmawiamy o tym, jak bohaterowie jej tekstów organizują swoje życie, jak układają się ich relacje z bliskimi, o procesie tranzycji oraz mierzeniu się ze stereotypami.
Jak wspominasz mierzenie bindera?
Kiedy Gabriela Wełniak – mama bohatera mojego reportażu, krawcowa, która szyje bindery, zaproponowała mi to, byłam pewna, że żartuje. Noszą je przecież osoby transpłciowe, które chcą ukryć piersi, nazywane przez nie balastem. Więc dlaczego ja, osoba cispłciowa, miałabym go włożyć?
Żeby poczuć, jak to jest.
Dokładnie o to chodziło Gabrieli – chciała, żebym napisała tekst, mając za sobą to doświadczenie. Więc kiedy rzuciła propozycję drugi raz, dałam się przekonać i zrozumiałam, że to, co mówił jej syn Kamil, jest prawdą. Nie tylko trudno włożyć binder, który jest bardzo ciasny, ale jak już się nagimnastykujesz i uda ci się go na siebie wcisnąć, jest ci ciężko, ponieważ on mocno uciska klatkę. Co prawda z tyłu materiał jest elastyczny, ale z przodu bardzo sztywny – w końcu ma rozpłaszczać piersi.
Bolało?
Nie, ale na początku było bardzo dziwnie. Zresztą nie bez powodu zaleca się, żeby nie nosić go dłużej niż osiem godzin dziennie – po dłuższym czasie biust może się odkształcać, a skóra odparzyć. Chociaż i tak binder jest znacznie bardziej bezpieczny niż inne sposoby wykorzystywane przez transpłciowe osoby, takie jak na przykład owijanie klatki piersiowej bandażem, który uniemożliwia swobodne ruchy, albo taśmą, która dość szybko powoduje odparzenia. Takie sposoby wybierają najczęściej młode osoby, które jeszcze nie pracują, nie mają więc pieniędzy na bardziej profesjonalne spłaszczaki.
Twoja książka „Ciała obce. Opowieści o transpłciowości” jest podzielona na trzy części: głowę, ciało i serce. Która była dla ciebie najtrudniejsza?
Głowa i serce. Opowieści związanych z ciałem nie tylko łatwiej się słucha, ale też łatwiej się je opisuje, ponieważ dotyczą konkretów. Tranzycja polega na podjęciu określonych decyzji i kroków – jeśli chodzi o ciało, polegają one na zapisaniu się na wizyty do lekarzy, przyjmowaniu hormonów i leków, następnie na zaplanowaniu operacji. Trudniej zrozumieć i opisać to, co się dzieje w głowie osoby transpłciowej.
Wyobrażam sobie to jako potworny konflikt wewnętrzny: w lustrze widzisz osobę, którą się nie czujesz.
Czasem przez długi czas nie masz pojęcia, o co chodzi. Wiele osób mówi, że w dzieciństwie czuły, że coś jest nie tak, ale nie do końca potrafiły to nazwać, i co prawda w dużym dyskomforcie, ale jednak jakoś funkcjonowały. Natomiast dojrzewanie, czyli duże zmiany w ciele – w przypadku transpłciowych chłopców menstruacja, rosnące piersi, pojawiające się włosy łonowe – były już nie do zniesienia. Poza tym kiedy jesteś transpłciowym nastolatkiem i wiesz już, co się dzieje, potrafisz to nazwać i zaakceptować, musisz jeszcze porozmawiać o tym z bliskimi.
Dla rodziców transpłciowych dzieci to ogromny szok.
A dla transpłciowych dzieci kolejna trudność. Anna Czołnik, psycholożka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę opowiadała mi o telefonach i mailach od bardzo młodych osób, które borykają się z myślami i próbami samobójczymi, samookaleczeniami, depresją, dysforią płciową. Czasami trafiają do szpitali psychiatrycznych. Dlatego myślę, że przejście tego procesu: zrozumienie, co się dzieje, a potem zaakceptowanie tego i zakomunikowanie innym, jest najtrudniejsze.
Pokazujesz w książce perspektywę nie tylko osób transpłciowych, ale też ich bliskich: rodziców, rodzeństwa, przyjaciół.
Statystyki, dotyczące akceptacji osób transpłciowych w najbliższym otoczeniu, są dość pesymistyczne: tylko 25% matek akceptuje swoje transpłciowe dziecko i jeszcze mniej ojców: 15%. I rzeczywiście, relacje w takich rodzinach często są trudne, ale nie zawsze tak jest, dlatego starałam się pokazać, jak różnorodne potrafią być reakcje bliskich. Ojciec Alana, jednego z bohaterów mojej książki, jest wielkim zaprzeczeniem stereotypu.
Tadeusz: wysoki, silny, wytatuowany mężczyzna, który za naturalną i zupełnie zwyczajną uznaje totalną akceptację transpłciowego syna.
Kiedy pierwszy raz z nim rozmawiałam, powiedział: „Nie mam nic do ukrycia”, i natychmiast zgodził się na spotkanie. Pojechałam do Legnicy i spędziłam cały dzień z ich rodziną: Alanem, Tadeuszem, jego narzeczoną i jej synem, a także siostrą i dziewczyną Alana. Tadeusz okazał się niesamowicie otwartą, wrażliwą osobą, bez poczucia dumy, że zrobił coś wielkiego. To, że akceptuje syna, wydaje mu się naturalne – przecież to jego dziecko, kocha je, więc nie wyobraża sobie, że można zachowywać się inaczej.
Część rodziców ma jednak inne podejście. Jedna z matek mówi do męża: „Ja to dziecko kocham, ale go strasznie nie lubię”.
W samej rodzinie Alana jak w soczewce można zobaczyć różne postawy jego bliskich: chłopak ma bardzo kochającego i akceptującego ojca, ale jego matka mówi, że dla niej Alan zawsze już będzie dziewczyną. Dla niego to bardzo trudne: chciałby, żeby matka go akceptowała, ale ich kontakt jest ograniczony, relacja nie do końca się układa. Emocje związane z relacjami w życiu transpłciowych osób często są skomplikowane.
Nawet jeśli już samą siebie zaakceptujesz, nie masz gwarancji, że zrobią to twoi bliscy.
Pokazuje to historia Pauliny – dziewczyny, która do dziś nie zaakceptowała faktu, że ma niebinarne rodzeństwo. Albo Marty i Marcela: dwóch osób w trakcie tranzycji, które są w związku. Obie wyprowadziły się z domów rodzinnych, nie mają kontaktu z rodzicami. Uznały, że skoro nie są akceptowane, nie będą tam wracać.
Ten tekst obala inny stereotyp, dotyczący tego, że tożsamość płciowa wiąże się z określoną orientacją seksualną.
Tymczasem jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Ale przez ten stereotyp część osób transpłciowych podczas uzgodnienia płci metrykalnej w sądzie ukrywa prawdziwą orientację seksualną. Boją się, że jeśli biegli albo sędzia dowiedzą się, że są homoseksualne, będą podejrzane.
Jakie ty miałaś w głowie stereotypy na temat osób transpłciowych, zanim zaczęłaś pisać?
Myślałam, że osoby transpłciowe nie będą chciały rozmawiać o intymnych kwestiach. Jeździłam do nich z listą pytań, których nie należy zadawać, po czym okazywało się, że większość sama zaczynała o nich mówić. Myślałam też, że ze względów fizycznych trudno im nawiązywać relacje.
Większość osób, o których pisałaś, jest w związkach.
Oczywiście, ten stereotyp to absurd. Kolejny był taki, że osoby transpłciowe na pewno czują się zdesperowane, sfrustrowane i w związku z tym są potwornie smutne. Wyobrażałam sobie, że siedzą w ciemnych, zamkniętych pokojach i płaczą. I oczywiście: niektóre osoby mają depresję, ich życie zwykle nie jest usłane różami, ale to nie jest reguła. Nasze spotkania często były radosne, zabawne. To mnie zresztą bardzo podniosło na duchu.
Nie epatujesz smutkiem, pisząc też o ciele, zabiegach, operacjach. Z twojej książki dowiedziałam się, jak dokładnie wygląda proces waginoplastyki, który jest bardzo bolesny i długotrwały, ale opisany tak, że na pierwszy plan wysuwa się radość bohaterki.
Z Anną miałam rozmawiać na zupełnie inny temat, ale kiedy przyszła na spotkanie, powiedziała: „Przepraszam za spóźnienie, musiałam zrobić dilację!”. Okazało się, że po operacji waginoplastyki, którą Anna przeszła w Tajlandii, przez kilka tygodni musi trzy razy dziennie rozszerzać pochwę. Kiedy tworzy się waginę, mózg myśli, że to rana, więc trzeba ją zabliźnić, dlatego regularnie należy wkładać do niej dilatory – rozszerzacze w kształcie prostego dilda, żeby ten proces zatrzymać. Anna opowiadała o tym w tak lekki, luźny i wesoły sposób, że trudno byłoby mi to opisać inaczej. Dla niej ta operacja to koniec procesu, który rozpoczął się dawno i dużo ją kosztował.
Psychicznie i materialnie. Ile kosztuje tranzycja?
Kilkaset tysięcy złotych – jeśli zaczniemy od wizyt u psychiatry, seksuologa, endokrynologa, terapeuty, wliczymy przyjmowanie hormonów i wszystkie operacje, które w Polsce nie są refundowane albo o refundację trudno. Osoby transpłciowe najczęściej wyjeżdżają do Tajlandii, Kanady, Niemiec i Holandii. W Polsce też są ośrodki, w których robi się waginoplastykę i falloplastykę – rekonstrukcję prącia, ale przez to, że dzieje się to rzadziej, osoby transpłciowe bardziej się tego boją.
Czym jest w cyklu operacji jedynka, dwójka i trójka?
W przypadku chłopaków transpłciowych jedynka to rekonstrukcja klatki piersiowej – potocznie nazywa się ją mastektomią, ale to słowo jest zarezerwowane dla pacjentek onkologicznych, więc lepiej używać słowa rekonstrukcja. Drugi etap to wycięcie wewnętrznych narządów płciowych, a trzeci to rekonstrukcja narządów płciowych, czyli waginoplastyka w przypadku kobiet i falloplastyka w przypadku mężczyzn. Zresztą ta druga jest dużo bardziej wymagająca, przez co mniej popularna.
To cały proces.
Jest grupa transpłciowych kobiet, które zazdroszczą transpłciowym mężczyznom. I odwrotnie. Transpłciowi mężczyźni mówią: „Dziewczynom jest łatwiej, wystarczy, że pozbędą się penisa i można powiedzieć, że tranzycja skończona”. Z kolei transpłciowe kobiety mają żal, że przyjmowane hormony nie zmieniają im głosu. Wzrost, czy szerokie ramiona też bardzo trudno ukryć.
Czy coś w podejściu do osób transpłciowych zmieniło się ostatnio w Polsce na plus?
Poza trochę większą świadomością i akceptacją – właściwie nie. Wszystko to, co powinno być zapewnione albo dofinansowane przez państwo, nie działa. Jeśli jesteś osobą transpłciową, sama musisz opłacić wszystkich lekarzy, pozwać rodziców, i mierzyć się ze stereotypami. Rozmawiałam z mamą transpłciowego chłopaka, która mieszka w Paryżu: jej syn od początku miał określoną ścieżkę medyczną, wszystkie zabiegi były refundowane, do tego w jednym miejscu. W szkole wszyscy koledzy i nauczyciele wiedzieli, co się z nim dzieje, akceptowali to, nie było żadnych problemów ze zmianą danych.
W tekście „W trybie czuwania” piszesz o tym, jak to wygląda u nas.
Magdalena, matka Daniela, zapisała go do szkoły prywatnej, w której tylko dyrektorka i psycholożka wiedzą, że Daniel jest transpłciowy. Reszta, na wszelki wypadek, nie. Daniel ukrywa legitymację, świadectwa – ze strachu. Więc na pytanie, w jakim miejscu jesteśmy, odpowiedziałabym, że w dość smutnym. I że organizacje pozarządowe pełnią funkcję, którą powinno pełnić państwo.
Państwo traktuje osoby transpłciowe jak ciała obce.
Osoby transpłciowe są wykluczane i jako grupa traktowane jak oddzielna wyspa. A one nie chcą być tak widziane. Jedna z moich bohaterek, Marta, mówi: „Nie chcę słyszeć tylko pytań o swoją transpłciowość. Zapytaj – co u ciebie? Co w pracy? Jak studia?”. I na tym zależało mi właściwie najbardziej: na pokazaniu osób transpłciowych jako ludzi takich samych, jak wszyscy inni. Przez to, że źle dopasowano ich płeć przy urodzeniu, muszą pokonać pewne przeszkody, przejść określoną drogę, ale poza tym są zwyczajnymi ludźmi. Dlatego liczę, że dzięki „Ciałom obcym” przestaną być obcy.
Paula Szewczyk jest reporterką „Wysokich Obcasów”, interesuje się tematami społecznymi, związanymi z sytuacją kobiet i osób LGBT+. W 2022 roku była nominowana do nagrody Grand Press za reportaż o transpłciowych matkach. Jej „Ciała obce. Opowieści o transpłciowości” ukazały się nakładem wydawnictwa Agora.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.