Fani kina wiedzą doskonale, że Saint-Tropez – wówczas małą wioskę rybacką – odkrył dla świata pięknych i bogatych Roger Vadim. Mało kto natomiast pamięta, że malowniczo położne na Riwierze Francuskiej miasteczko może się poszczycić fascynującą historią, sięgającą daleko przed czasy, kiedy nad lazurowe wody miasta zawitała Brigitte Bardot.
Pojawienie się w kinach filmu Rogera Vadima „I Bóg stworzył kobietę” wywołało istną lawinę zdarzeń. Po pierwsze, święte oburzenie co bardziej konserwatywnych środowisk. W USA za wyświetlanie obrazoburczego zdaniem ówczesnej cenzury dzieła można było nawet trafić do więzienia. Po drugie, wcielająca się w główną bohaterkę Brigitte Bardot z dnia na dzień stała się jedną z najjaśniejszych gwiazd francuskiego kina i jednocześnie jedną z najbardziej pożądanych kobiet na świecie. A Saint-Tropez, dotychczas odwiedzane przez nielicznych miłośników spokoju, zaczęło przeżywać prawdziwy szturm. Roger Vadim, wkrótce już rozwiedziony z Bardotką, przywoził tam swoje kolejne partnerki: Annette Strøyberg, Catherine Deneuve, Jane Fondę czy Catherine Schneider. Tymczasem Brigitte kupiła w Saint-Tropez dom, w którym gościli m.in. Serge Gainsbourg czy Alain Delon. Posiadłość – La Madrague – swoją nazwą sięga do dawnych czasów Saint-Tropez. Czasów, kiedy zamiast gwiazd i intelektualistów przyciągało ono poławiaczy tuńczyków oraz bezwzględnych piratów, a lazurowe wody spływały krwią.
Męczennicy i piraci. Niezwykła historia Saint-Tropez
Krwawe konotacje ma już samo pochodzenie nazwy miasteczka. Zawdzięcza je chrześcijańskiemu męczennikowi – Torpesowi z Pizy. Mężczyzna, jeden ze strażników cesarza Nerona, pod wpływem nauczania świętego Pawła został katolikiem i konsekwentnie odmawiał wyrzeczenia się wiary. Rozwścieczony tym faktem władca rozkazał mężczyznę ściąć. Ciało buntownika wrzucono do łodzi wraz z żywym psem i kogutem. Legenda głosi, że niesiona falami Morza Śródziemnego łódź przybiła do brzegu w okolicy obecnego cmentarza w Saint-Tropez. Łódź dzięki sennej wizji znalazła pewna wieśniaczka. Ku swojemu zdumieniu zauważyła, że ciało męczennika zachowało się w nienaruszonym stanie, nietknięte przez żadne ze zwierząt. I choć nie wiadomo, ile w tej legendzie jest prawdy, wiele przekazów mówi o tym, że przodkowie pierwszych mieszkańców Saint-Tropez przybyli w te strony właśnie z Włoch.
Nowo przybyli docenili zalety położenia miejscowości. Na otaczających ją wzgórzach uprawiali winorośl, a z portu wypływali na morskie wyprawy. Jednym z głównych źródeł utrzymania było rybołówstwo. O ironio, to właśnie od nazwy wykorzystywanych wówczas pułapek na tuńczyki wywodzi się nazwa domu Brigitte Bardot, jednej z najsłynniejszych dziś obrończyń praw zwierząt. Posiadłość La Madrague najprawdopodobniej zawdzięcza swą nazwę temu, że pułapki po pewnym czasie użyczyły miana także magazynom do przechowywania łodzi i sprzętu wędkarskiego. Tuńczyki nie były jednak jedynymi ofiarami ówczesnej ekspansji Saint-Tropez. Rybacy odkryli bowiem, że lokalne wody obfitują także w inne bogactwo – koralowce. Zwierzęta były bezlitośnie wycinane przez nurków. Śmiałkowie nie mieli akwalungów – korzystali z siły własnych płuc oraz przyrządu zwanego krzyżem św. Andrzeja. Był to metalowy krzyż połączony z sieciami, które ciągnięto po dnie morskim, aby wyrywać głębiej położone koralowce.
„Czerwone złoto”, jak nazywano wówczas korale, zapewniło mieszkańcom Saint-Tropez bogactwo. Wkrótce jednak za chciwość spotkała ich sroga kara – zasobna miejscowość stała się celem ataków piratów. Jednym z najsłynniejszych najeźdźców był działający w służbie sułtana Konstantynopolu Barbarossa. Piraci nie tylko plądrowali miasta i miasteczka, lecz także porywali mężczyzn, kobiety i dzieci. Następnie żądali od ich rodzin sowitych okupów, a odmowa zapłaty skutkowała sprzedaniem porwanego w niewolę. Piraci nawiedzali Saint-Tropez aż do XVII w. Ale kolejne stulecie przyniosło miastu lepsze czasy. Począwszy od XVIII w., mieszkańcy miejscowości brali udział w wielu toczonych przez francuską marynarkę bitwach. Przemierzali wody mórz i oceanów – od Oceanu Indyjskiego po Morze Południowochińskie, od Afryki po Karaiby.
Malarze i intelektualiści. Sławni miłośnicy Saint-Tropez
Jednymi z pierwszych, którzy zakochali się w malowniczym położeniu Saint-Tropez, byli malarze. W XIX w. impresjoniści, tacy jak Paul Signac, Henri Edmond Cross czy Henri Matisse, odnaleźli niewyczerpane źródło inspiracji w sennej miejscowości, pełnej prowansalskich kolorów, miękkiego światła i zapierających dech w piersiach widoków. Saint-Tropez jawiło im się jako oaza spokoju, zamieszkała przez uczciwie pracujących, wyruszających o świcie na połów rybaków i ich wierne żony, każdego wieczora staranie rozwieszające sieci, by wyschły w promieniach zachodzącego słońca i powiewach mistralu. Ale nadejście nowego tysiąclecia miało przynieść Saint-Tropez kolejną metamorfozę.
Wszystko zaczęło się w 1926 r., kiedy do miejscowości zawitał paryski showman i impresario, Léon Volterra. Mężczyzna zakochał się w Saint-Tropez. I nie tylko, bo jego serce skradła Simone, córka pewnego rybaka. Zanim minął rok, para była małżeństwem, a wkrótce potem Volterrę wybrano burmistrzem miasteczka. Impresario przyciągnął tam też znajomych reżyserów i miasteczko szybko stało się tłem dla filmów, takich jak „La Servante” Jeana Choux czy „Pour un Soir…!” z Jeanem Gabinem w roli głównej. Wkrótce o Saint-Tropez słyszał już cały Paryż i senne jeszcze niedawno miasteczko przeżywało prawdziwy najazd. Bawili się tam nie tylko Francuzi, lecz także tłumnie odwiedzający w ówczesnych czasach Francję amerykańscy intelektualiści i artyści – m.in. Ernest Hemingway i małżeństwo Fitzgeraldów.
I Bóg stworzył Saint-Tropez
Choć Roger Vadim nie był pierwszym artystą, który uległ urokowi Saint-Tropez, to właśnie jego film „I Bóg stworzył kobietę” z 1956 r. sprawił, że prowansalskie miasteczko począwszy od połowy XX w. stało się jedną z najmodniejszych wakacyjnych destynacji sławnych i bogatych. Film z ówczesną żoną Vadima, Bardot, okrzyknięto kultowym niemal natychmiast po premierze. I choć obok zachwytu dzieło wzbudzało oburzenie, krytyczne głosy i kontrowersje były najlepszą reklamą. Dla filmu, ale i dla samego Saint-Tropez, bo nagle wszyscy zapragnęli odwiedzić portowy bar, w którym Bardotka wykonała swój słynny zmysłowy taniec na stole.
Miasteczko pokochały przede wszystkim elity, a jego popularność wciąż rosła. Niecałą dekadę po „I Bóg stworzył kobietę” do kin trafił film o przygodach sympatycznego żandarma, z genialnym Louisem de Funèsem w roli głównej. Ale kiedy Geneviève Grad śpiewała „Douliou douliou Saint-Tropez…”, w piosence promującej film „Żandarm z Saint-Tropez”, miasteczko pełne było już intelektualistów, pisarzy i przeróżnej maści artystów. Na słynnych, psychodelicznych Białych Przyjęciach, wyprawianych przez Eddie’ego Barclaya, producenta Dalidy, Jacques’a Brela czy Charles’a Aznavoura, bawili się przedstawiciele śmietanki towarzyskiej. Natalie Wood, Audrey Hepburn, Maria Callas, a także Charlotte Rampling, która bywała tu z Jeanem-Michelem Jarre’em. Nie zabrakło też Micka Jaggera, który wciąż jeszcze mimo wszystko ustronne Saint-Tropez wybrał na miejsce sekretnego w założeniu ślubu z Biancą Pérez-Mora Macías. Plan prywatnej ceremonii z dala od błysku fleszy wziął jednak w łeb. Choć nawet goście dowiedzieli się o miejscu ślubu zaledwie na dwa dni przed jego datą, przed urzędem miasta czekało na młodą parę 104 fotografów. Aparat jednego z nich rozbił wściekły Keith Richards.
Dziś Saint-Tropez nie ma w sobie nic z sennej osady, w której zakochali się impresjoniści czy dwudziestowieczni artyści. Statki pirackie zastąpiły luksusowe jachty, a sklepy z rybami – butiki światowych domów mody. Jednak ci, którzy zamiast z jednego z kawiarnianych ogórków wypatrywać gwiazd wybiorą się odwiedzić jeden z miejscowych zabytków, wciąż mają okazję zetknąć się z fascynującą historią Saint-Tropez.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.