Znaleziono 0 artykułów
25.12.2024

Sandra Drzymalska: Musiałam nauczyć się odpuszczać

25.12.2024
Fot. Zbigniew Szymańczyk

Nie jestem osobą, która rozpycha się rękami i nogami, by znaleźć się w danym miejscu. Jeśli coś jest mi pisane, nadejdzie – mówi Sandra Drzymalska, jedna z najciekawszych aktorek młodego pokolenia. Z odtwórczynią tytułowej roli w głośnym filmie „Simona Kossak” rozmawiamy o wrażliwości, samotności i relacji z ciałem. 

Przygotowując się do roli Simony Kossak, przeczytałaś jej książkę „Serce i pazur. Opowieści o uczuciach zwierząt”. Czego się z niej nauczyłaś?

Nauczyłam się wiele, ale największe wrażenie zrobiło na mnie to, z jaką czułością i wrażliwością Simona podchodziła do zwierząt. Przekładała też na nie mechanizmy ludzkie, ponieważ jesteśmy de facto do siebie bardzo podobni. Często umniejszamy zwierzęta, sprowadzając je do niższego, mniej znaczącego gatunku, a prawdą jest, że to często one działają w sposób dużo mądrzejszy od człowieka. Przede wszystkim nie wyrządzają sobie takich okrucieństw. Jeśli do tego dochodzi, zawsze jest to warunkowane instynktem przetrwania.

Zwierzęta to trudni partnerzy filmowi?

Praca z nimi na pewno uczy pokory i cierpliwości. Nic nie można zrobić na siłę, nie da się pewnych procesów przyspieszyć. Wszystkiemu trzeba dać czas i okazać pewną uważność. Trzeba być w tym bardzo elastycznym, bo nie da się wszystkiego odwzorować tak, jak jest zapisane w scenariuszu. Jeśli uda się osiągnąć 20 procent założeń, to już jest dużo. Rzeczywiście dość szybko nawiązałam kontakt ze zwierzętami. Na oswajanie z nimi produkcja przewidziała kilka dni – po to, by powoli zmniejszać dystans między nami i budować zaufanie. Nieoczekiwanie wydarzył się cud: nawet z najbardziej płochliwymi sarnami udało mi się zbudować relację już tego samego dnia. Do tego stopnia, że trudno było odegrać scenę, w której miałam je spłoszyć. Wydaje mi się, że nawiązałam z nimi pewną więź. Sporo nas łączy. Też jestem dość strachliwa i lękliwa, choć mam w sobie również duże pokłady odwagi.

Jak to się przejawia? 

Boję się wielu rzeczy. Ten lęk drzemie we mnie od dziecka. Pracuję nad nim już bardzo długo, czasami bywa dokuczliwy, ale istnieją również jego pozytywne strony. Ten wewnętrzny lęk w jakiś sposób mnie chroni. Stanowi też część mnie, która paradoksalnie motywuje do działania i pracy nad sobą. Dzięki niemu mam w sobie także sporo odwagi.

Jak więc z takimi cechami odnalazłaś się w branży filmowej? To przecież mocno konkurencyjny zawód.

Ja tak nie uważam. I może właśnie dlatego jest mi trochę lżej. Oczywiście można spojrzeć na to w taki sposób, że aktorstwo to ciągła walka o rolę czy o to, by dostać się do szkoły aktorskiej, teatralnej. Ja do castingu podchodzę jak do spotkania, rozmowy, która ma wyłonić osobę najlepiej pasującą do danej postaci. To wszystko łączy się z wizją reżysera, produkcji. Zawsze rozumiałam, że wynik castingu to nie jest kwestia bycia gorszą czy słabszą, ale tego, że po prostu ktoś lepiej pasuje do danej roli. 

Fot. Zbigniew Szymańczyk

To bardzo świadome podejście. W teorii to oczywiście się zgadza, ale w praktyce może okazać się trudne do zrozumienia. Szczególnie jeśli mowa o młodych aktorach, którzy w tym zawodzie dopiero zaczynają. Miałaś takie poczucie od samego początku?

Nie, ale czułam, że to zupełnie niezależne ode mnie. Z natury nie lubię niezdrowej rywalizacji i konfliktów. I jeśli ktoś stawia przede mną drugą osobę i mówi, że mamy ze sobą współzawodniczyć, momentalnie się wycofuję. Nie jestem osobą, która rozpycha się rękami i nogami, by znaleźć się w danym miejscu. Jeśli coś jest mi pisane, nadejdzie. 

Film „Simona Kossak” to także film o samotności wśród tłumu ludzi. Kossak paradoksalnie najmniej samotnie czuła się, gdy spędzała czas w naturze, w starej leśniczówce w Puszczy Białowieskiej. Jak ty postrzegasz samotność? 

Myślę, że samotność może być zarówno dobra, jak i zła. To zależy od tego, w jakim momencie życia jesteśmy. Przez bardzo długi czas nie potrafiłam być sama, wychowałam się z dwoma młodszymi braćmi, w naszym domu zawsze dużo się działo, panował wieczny harmider. Mnóstwo bodźców. Samotność nie była więc dla mnie nigdy naturalnym stanem. Teraz, z biegiem czasu, coraz lepiej się w niej odnajduję. Często to właśnie w samotności rodzą się najbardziej kreatywne pomysły. Jesteśmy wtedy uważni na samych siebie, skupieni. Samotność wydaje się więc pozytywna, gdy jest naszym wyborem, gdy sami się na nią decydujemy. Trudniej jest, kiedy to los stawia nas w sytuacji kompletnego osamotnienia.

„Simona Kossak” uczłowiecza pomnikową postać polskiej profesor. Mówię chociażby o scenach intymnych. Niektórym to się nie spodobało. „Szkoły na to nie pójdą” – słyszymy. 

Z perspektywy aktorki stawianie pomników byłoby szalenie nudne. Faktem jest, że większość ludzi kojarzy Simonę z okresu, gdy była już dojrzałą, doświadczoną kobietą. Mało kto kojarzy ją z czasów, gdy miała 20, 30 lat. A ja z Adrianem (Pankiem – przyp. red.), reżyserem filmu, zrobiliśmy duży research na ten temat. To naturalne, że na przestrzeni lat się zmieniamy, niektórzy diametralnie. We mnie też zachodzi obecnie ogromna zmiana. A Simona na początku naprawdę była dość nieśmiała, niewinna i dziecinna. Świadczą o tym chociażby warkocze, które nosiła. Potem, wraz z doświadczeniem, po ciężkiej walce z systemem, zahartowała się.

Fot. Zbigniew Szymańczyk

Wspominałaś, że w tobie również zachodzi ogromna zmiana. Czy wiąże się z tym, że niedawno skończyłaś 30 lat? 

Myślę, że tak. To ciekawe, że liczba, która w zasadzie nie powinna mieć większego znaczenia, potrafi mieć na nas taki wpływ. Na przestrzeni ostatnich miesięcy czuję, że stałam się dużo wrażliwsza. W większym stopniu akceptuję też samą siebie. Odnoszę wrażenie, jakbym kształtowała się na nowo, co jest bardzo interesującym procesem. Mam też coraz większą pewność i przekonanie, że robienie czegoś wbrew sobie nie ma absolutnie żadnego sensu. Stałam się nie tylko bardziej czuła wobec siebie, lecz także uważniejsza na ludzi. Jestem w fazie spokoju. Wreszcie czuję się kobietą, a z kobiecością łączy się ogromna siła. To samo tyczy się ciała. Dużo przeszłam ze swoim ciałem, ale dopiero teraz zaczęłam zauważać, jakie ono jest. 

Fot. Zbigniew Szymańczyk

Co masz na myśli?

Lata po dwudziestce dla kobiet to naprawdę bardzo trudny moment. Łatwo wchodzimy w schematy, które dyktują nam, jak powinnyśmy wyglądać. Musimy być lepsze, ładniejsze, mądrzejsze. Wciąż próbujemy dosięgnąć ideału, nieistniejącej perfekcji. Myślę, że okres nastoletni trwa o wiele dłużej, niż zwykło się przyjmować. Myślę, że kończy się w wieku 28, 29 lat. Dopiero po tym czasie przestajesz być wobec siebie taka surowa, a to, co ci wcześniej przeszkadzało, jak się okazuje, wyróżnia cię.

Dotknęłaś tematu ciała. To ciekawe, szczególnie jeśli myślimy o zawodzie, którym się zajmujesz. Ze swoim ciałem masz przecież relację prywatną, ale też zawodową. To na nim pracujesz. Jak to oddzielić? I jak ta relacja wygląda, gdy musisz np. odgrywać sceny intymne? 

To interesujące, bo kiedy myślę o realizacji scen intymnych, potrafię się totalnie odciąć od swojego ciała. Zupełnie przestaję o nim myśleć. I miałam tak od samego początku. Nigdy nie doświadczyłam żadnych przekroczeń cielesnych. Od początku pracowałam z koordynatorkami intymności. Na planie ciało traktuję jak narzędzie, dlatego chyba tak łatwo jest mi złapać do niego dystans. Prywatnie musiałam bardzo długo pracować nad relacją z ciałem, ponieważ przez kilkanaście lat chorowałam na zaburzenie odżywiania. I dopiero niedawno zaczęłam traktować je inaczej. Zaczęłam dostrzegać, jak naprawdę wygląda, ponieważ wcześniej odbierałam je jak w krzywym zwierciadle, traktowałam jak śmietnik. Jest taka świetna książka – „Uzależnienie od doskonałości” Marion Woodman, która zaburzenia odżywania porównuje do alkoholizmu. I to rzeczywiście są bardzo podobne mechanizmy. Najważniejsza jest więc akceptacja. Trzeba to zaakceptować i przyznać przed samym sobą, że spotkała nas ta choroba, i dopiero wtedy można zacząć z nią walczyć.

Zaburzenia odżywiania często łączą się z chęcią przejęcia kontroli w momencie, w którym zupełnie nie panujemy nad pewnymi kwestiami. U ciebie też tak było?

U mnie była to raczej kwestia chęci przejęcia kontroli nad emocjami. W ten sposób próbowałam je regulować. Dzisiaj mam już inaczej. Teraz lubię nawet tę kontrolę oddać komuś innemu.

Tego też musiałaś się nauczyć? 

Zdecydowanie. Także w pracy. Nie mam nad wszystkim kontroli. Mogę najlepiej zagrać swoją rolę, ale nie mogę wpłynąć na końcowy efekt filmu. Musiałam nauczyć się odpuszczać. 

Fot. Zbigniew Szymańczyk

Od aktorów oczekuje się wysokiej wrażliwości – ta pozwala przecież wczuć się w graną postać. Z drugiej strony show-biznes wymaga posiadania grubej skóry. Jak radzisz sobie z tą dychotomią? 

Najważniejsze to otaczać się odpowiednimi ludźmi. Rzeczywiście dużo lepiej odnajduję się na planie filmowym, to dla mnie naturalna przestrzeń. Gorzej radzę sobie z kwestiami promocyjnymi, w całym tym blichtrze, kiedy jestem sobą. Staram się więc siebie chronić. Pomaga mi w tym też moja agentka, która doskonale wszystkim kieruje. 

Nauczyłaś się już nie przepraszać tyle? Podobno miałaś z tym kłopot. 

Tak, chociaż nadal mam momenty, kiedy nadużywam tego słowa. Jestem bardzo wrażliwa i mam bujną wyobraźnię, więc czasem mała sprzeczka albo źle sformułowane słowo w mojej głowie urastają do niebotycznej rangi. Zaczynam się zastanawiać i analizować, czy przez przypadek nie sprawiłam komuś przykrości. Choć najczęściej okazuje się, że ta osoba już sto razy o tym wydarzeniu zapomniała.

Na koniec: Jaka jest najlepsza rada, jaką usłyszałaś w życiu?

Myślę, że ta, którą usłyszałam od mojego taty, gdy byłam małą dziewczynką. Powiedział mi, że najważniejsze jest, aby być dobrym człowiekiem i postępować tak, by niczego nie żałować. Ja nie żałuję. 

Zdjęcia: Zbigniew Szymańczyk
Stylizacje: Olivia Kijo
Makijaż i włosy: Kasia Olkowska
Scenografia: Zosia Kozłowska
Asystent stylistki: Filip Janiak
Asystent fotografa: Kacper Królikowski
Retusz: Dorota Kaczmarek / Plamka Retouch

Kara Becker
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Sandra Drzymalska: Musiałam nauczyć się odpuszczać
Proszę czekać..
Zamknij