Ma dwadzieścia trzy lata i już trzy nominacje do Oscara na koncie. Ta ostatnia, za pierwszoplanową rolę kobiecą w „Lady Bird” Grety Gerwig, ma duże szanse zamienić się w statuetkę. I dobrze, bo Saoirse Ronan jako aktorka jest precyzyjna i bezpretensjonalna. A jej dziarski sposób bycia powoduje, że bliżej jej do młodej Chloë Sevigny niż do klasycznej, hollywoodzkiej piękności.
Punkt wyjścia „Lady Bird” jest niewyszukany. Główna bohaterka filmu dorasta pod okiem udręczonych własnymi niepowodzeniami rodziców, w mało kosmopolitycznym Sacramento, na początku lat 2000. Wierzy, że jest wyjątkowa. Ma w głowie obraz lepszego świata, gdzieś na wschodnim wybrzeżu, gdzie co najmniej połowa artystów to kobiety, seks nie jest licealną udręką, a brak konsekwencji i naiwność zaliczane są do kategorii wad, a nie grzechów.
Główna postać z filmu Grety Gerwig wywodzi się z podobnej tradycji, co Klaudyna, powołana do życia przez Colette. Obie walczą o samorealizację. W przypadku Klaudyny, która jest narratorką powieściowego cyklu, talent literacki jest niezaprzeczalny. Lady Bird nie jest nigdy pokazywana w żadnym akcie twórczym, ale jest coś obiecującego w jej sposobie reagowania na rzeczywistość. To, co dodatkowo różni bohaterki, to rodzice. U Lady Bird – matka, bez której nikt by nie dał rady i ojciec w depresji, u Klaudyny owdowiały ojciec w depresji. Pełen niuansów obraz relacji między silną matką a córką jest, zdaniem wielu, najładniejszym aspektem opowieści Gerwig.
W wywiadzie dla „Guardiana” Saoirse Ronan – wcielająca się w tytułową rolę Lady Bird irlandzka aktorka – przywołała obraz własnych relacji z rodzicami: Przez długi czas było im bardzo ciężko. Na oczach mamy tata tracił kolejne prace albo występował w przedstawieniach na off-off-Broadway. Przyglądała się bardzo zdolnym ludziom, którzy nigdy nie mieli szans na spełnienie zawodowe. Więc rodzice wychowali mnie na realistkę. Bardzo dobrze, bo w momencie, kiedy sława staje się priorytetem, trzeba odpuścić.
Szmaragd i purpura
Saoirse Ronan ma dwadzieścia trzy lata. Do Oscara nominowana była trzykrotnie. Wyróżniono jej pracę nad kobiecymi rolami w filmach „Pokuta” oraz „Brooklyn”, a w tym roku – właśnie za pierwszoplanową rolę w obsypanym nagrodami „Lady Bird” Grety Gerwig.
Urodziła się na Bronxie, ale dorastała w Irlandii, na przedmieściach Dublina. Trudno znosiła relacje oparte na władzy, więc słabo radziła sobie w szkole. Przed maturą zdecydowała się na indywidualny tok nauczania, powielając drogę, którą wybrała jej matka (edukacja zakończona w wieku 15 lat z powodu „problemu z zakonnicami prowadzącymi szkołę”) i ojciec (edukacja przerwana przed maturą w wyniku źle oszacowanych szans na karierę aktorską).
Zawodowo zaczynała wcześnie, ale zarazem od najniższego szczebla. Grała we wlokącej się przez siedem sezonów telenoweli „Klinika”. Odpadła z castingu na rolę Luny Lovegood w serii o Harrym Potterze. W „Pokucie” grała w cieniu słabszej od siebie aktorki – Keiry Knightley.
Ma dość klasyczny typ urody i oczy jak postać wyjęta z prozy Nabokova: nieruchome, niezdecydowane, w kolorze błękitu zaciągniętego mlekiem. Dziarski sposób bycia powoduje, że bliżej jej do młodej Chloe Sevigny niż do posągowej piękności w stylu Sharon Stone.
Jej typowa kreacja na dzień: plecak, twarz bez makijażu, praktyczne baletki albo sandały. Typowa kreacja na wieczór: szpilki Christiana Louboutina w odważnym kolorze (fuksja, pistacja, groszkowy), ulizane na mokro włosy, jasny garnitur Calvina Kleina i bardzo ciemne usta. Saoirse na dzień i Saoirse na noc. Lubi Rodarte, Christophera Kane’a i prowokacyjną estetykę nowego Gucci. Jej kolory to szmaragd i purpura. Do tego kolczyki nie do pary i jowialny uśmiech bez kokieterii.
Sprawnie posługuje się też językiem glamouru lat 80. – Złoty Glob dla najlepszej aktorki odbierała w tym roku w zbudowanej ze spiczastych srebrno-czarnych trójkątów sukni projektu Donatelli Versace. Cała stylizacja, łącznie z makijażem i włosami, została przygotowana przez kobiety. Stylistka Ronan, Elisabeth Saltzman, w wywiadzie dla brytyjskiego „Vogue’a” podsumowała tę decyzję stwierdzeniem: Zalotność nas nie interesowała – postawiłyśmy na pewność siebie i kompetencję.
Życiem rządzi absurd
Saoirse jako aktorka jest precyzyjna, minimalistyczna i bezpretensjonalna. Jej bohaterki są często niedoświadczone w rozgrywkach z mężczyznami – kochają wiernie, rezygnują z metamorfozy w dojrzałą femme fatale. Nie bardzo orientują się w strategii, w której najpierw należy wymyślić sobie kobietę, a potem się nią stać.
W „Lady Bird” jest scena, w której po stracie dziewictwa Christine prostodusznie, ale nie bez dumy pyta swojego chłopaka: – Kto poza mną był na górze podczas swojego pierwszego razu? Bohaterki z takim nastawieniem do własnej seksualności, to w kinie rzadkość. Jej bardziej rubaszną wersją jest Ilana Glazer, współautorka serialu „Broad City” – kobieta-żywioł, osoba o niejasnej orientacji seksualnej, tożsamości oraz przynależności klasowej.
W bezpośrednim sposobie bycia Saoirse zdaje się być zawarta pewna teza na temat kryterium atrakcyjności kobiety. Nie ma nic bardziej seksownego niż takt połączony z nonszalancją. Takt jest umiejętnością opartą na improwizacji, więc nie da się go nauczyć, a nonszalancji nie da się podrobić, bo wbrew powszechnej opinii – nie jest ona osadzona w dekadencji, tylko w głębokim pogodzeniu z faktem, że życiem rządzi absurd, w związku z czym należy oszczędzać siły.
Bezlitosny vintage
„Lady Bird” jest filmem wyjątkowym pod względem wizualnym. Widz wydany jest na pastwę cielęcego bezguścia początku lat 2000. Główną inspiracją było poczciwe „Jezioro Marzeń”. W bardziej komercyjnej produkcji główna postać wyglądałaby co najmniej jak Kim Gordon albo Kathleen Hanna, ale Gerwig chciała być bezlitosna i zależało jej na nucie komediowej. Pokazała kostiumografce, April Napier, albumy ze swoich czasów licealnych. Stworzyły bazę odzieży z tamtych lat: klapki z pianki, czapki Von Dutch, buty Sketchers, metaliczne lakiery do paznokci, spodnie ledwo sięgające kości biodrowych. Większość ubrań to oryginały z tamtych lat.
– Jestem sceptyczna, jeżeli chodzi o nieużywaną odzież na planie. Trudno jest sztucznie spatynować rzeczy, jeżeli żywy człowiek ich nie nosił. To ułatwia też sprawę aktorom – powiedziała Napier w wywiadzie dla „The Credits”. Kostiumy oddają powolną metamorfozę bohaterki. W ostatniej scenie, kiedy Lady Bird, po płukaniu żołądka, do którego doszło w wyniku przedawkowaniu alkoholu, dzwoni do mamy, ma na sobie zwykłe spodnie i T-shirt. Pierwszy raz widzimy ją bez subkulturowej buty i pierwszy raz słyszymy ją mówiącą tak miękko.
Internet zmienił doświadczenie dojrzewania, dlatego „Lady Bird” jest ciekawe jako portret pokolenia, które dopiero oswajało się z tym medium. W filmie jest rok 2002 (w szkole wiszą jeszcze gazetki ścienne z hasłami „11 Września – Pamiętamy”), rodzinny komputer stoi na stoliku nakrytym obrusem, a przyszłość jest jeszcze nieodkrytą kartą. To, co trapi bohaterów to zwykła, analogowa nuda – próba obejścia konieczności doświadczania rzeczywistości, którą albo można obserwować i opisywać, albo w niej uczestniczyć i jej nienawidzić.
Saoirse Ronan za pomocą bardzo prostych zabiegów stworzyła w filmie postać, która powolutku dochodzi do przekonania, że nie trzeba podejmować tej decyzji od razu. Jest w tym coś ujmującego, zwłaszcza w zestawieniu z niemal biblijnymi opowieściami o sukcesie wybitnych jednostek, które w pierwszej części życia były dręczone niczym Hiob. Żeby stworzyć bohaterkę tak delikatną, potrzeba twardej aktorki, i za to Ronan należy się Oscar.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.