
Ona prowadzi podcast o miłości, seksie i związkach, on – wspólnotę jako rabin. Choć wydaje się, że Joanne (Kristen Bell) i Noah (Adam Brody) nic nie łączy, ich uczucie okaże się silniejsze niż uprzedzenia. Serial Netflixa „Nikt tego nie chce” z powodzeniem wykorzystuje konwencję klasycznej komedii romantycznej, by opowiedzieć o współczesnych relacjach.
Właściwie wystarczyłoby postawić przed kamerą Kristen Bell i Adama Brody’ego. Pewnie nie potrzebowaliby scenariusza, żeby wypaść wiarygodnie w rolach Joanne i Noah, którzy szukają miłości w Los Angeles. Sentymentalni widzowie z pokolenia milenialsów – a to oni zechcą zobaczyć „Nikt tego nie chce” – pamiętają odtwórców głównych ról z kultowych seriali dla nastolatków z lat 2000. Kristen Bell w latach 2004–2006 grała domorosłą detektywkę Veronicę Mars (jeden „dorosły” sezon powstał jeszcze w 2019 roku). Adam Brody należał do obsady „Życia na fali” (2003–2007). Bell łatwo z jej bohaterką pomylić – błyskotliwa, lekko cyniczna, urocza aktorka grała postać podobną do siebie także w niedocenionym w Polsce, a genialnym „Dobrym miejscu”. Fankom Adama Brody’ego wydaje się natomiast, że w rzeczywistości do złudzenia przypomina Setha Cohena – uroczego nerda, który dzięki poczuciu humoru podrywa najpopularniejszą dziewczynę w szkole.
Kristen i Adam powracają po latach w „Nikt tego nie chce”. Łatwo sobie wyobrazić, że grana przez Bell Joanne to Veronica po przejściach, a Noah – dorosłe wcielenie Setha. Joanne i Noah pochodzą z różnych światów, choć tak naprawdę czują podobnie, myślą podobnie, widzą świat podobnie. Ona prowadzi z siostrą (Justine Lupe, czyli Willa z „Sukcesji”) podcast o miłości przypominający „Ja i moje przyjaciółki idiotki” Okuniewskiej. Joanne i Morgan dzielą się z fankami opowieściami o najgorszych randkach, nieudanym seksie, złamanych sercach. Bez ogródek wytykają mężczyznom błędy, nie szczędząc słów krytyki także sobie nawzajem. Morgan pragnie sprzedać program wielkiej platformie, godząc się na etykietkę „babskich plotek o seksie”, ale Joanne traktuje tę pracę misyjnie – jej zdaniem swobodna rozmowa o najintymniejszych szczegółach z życia prowadzi do emancypacji.

Umiejętności odsłaniania słabości mógłby się od niej nauczyć Noah. Jego powołanie nie odbiega tak bardzo od zajęcia Joanne. Jako „seksowny rabin”, jak nazywają go dzieciaki, prowadzi wspólnotę w synagodze. Ma z pozoru idealne życie – piękną partnerkę, zamożnych rodziców, szacunek społeczności. Wie jednak, że mógłby czuć więcej. Jak w każdej komedii romantycznej moment meet-cute, czyli poznania głównych bohaterów, wyznacza trajektorię ich wspólnych losów, ustawia relacje na przyszłość, sugeruje miłość od pierwszego wejrzenia.
W „Nikt tego nie chce” pobrzmiewają echa podobnych produkcji o mieszkańcach LA, którzy desperacko pragną miłości, ale nie potrafią przekroczyć własnego narcyzmu. Po seansie netflixowej produkcji na pewno warto sięgnąć po „Lepsze życie” o matce samodzielnie wychowującej trzy dorastające córki, „You’re The Worst” o dwójce narcyzów, którzy usiłują zbudować związek, czy po „Bez zobowiązań” o rozwódce powracającej do randkowania. W tych serialach milenialska ironia miesza się z idealistycznym marzeniem o znalezieniu bratniej duszy.
„Nikt tego nie chce” przestrzega przed utonięciem w morzu możliwości. Randkowanie na Tinderze przypomina tu zamawianie Ubera. Joanne właściwie tylko po to umawia się na randki, żeby opowiedzieć o nich w podcaście. A gdy wiąże się z Noah, zaczyna jej brakować materiału. Dopóki nie pojawia się „ick”, który udaje mu się zresztą przekroczyć. Joanne i Morgan, opowiadając o relacjach, posługują się pewnym specyficznym żargonem. Słowo „miłość” rzadko się w ich słowniku pojawia. Wpadają w pułapkę odhaczania cech, które potencjalny partner musi posiadać, i skreślania mężczyzn natychmiast, gdy nie spełnią jakiegoś wydumanego wymogu (to nie przytyk do kobiet – podobnie działają współcześnie mężczyźni). Noah w tabelce plusów i minusów wypadłby blado – ma nieznośną rodzinę traktującą Joanne jak sziksę, dopiero co rozstał się z długoletnią partnerką, zdarza mu się przedkładać życie zawodowe nad relację. Joanne tym razem nie liczy jednak tych różowych flag, bo po raz pierwszy naprawdę się zakochała. Najlepszy pocałunek w życiu, motyle w brzuchu, komunia dusz – „Nikt tego nie chce” to tylko z pozoru pochwała naiwności. Tak naprawdę serial zachęca do powrotu do źródeł. Bo przecież trudniej znaleźć miłość, wyznaczając zawczasu jej ramy niż zdając się na los, opatrzność, przeznaczenie – jak zwał, tak zwał. Nieprzypadkowo Joanne i Noah rozmawiają tyle o wierze – ateistkę i rabina łączy przeświadczenie, że nic nie dzieje się przypadkiem. Takie myślenie magiczne o miłości, paradoksalnie, pomaga na nowo poustawiać sobie życie, gdy wszystko każe nam poddać związki rygorom opacznie rozumianego rozsądku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.