W swojej powieści „Zgiń, kochanie” Ariana Harwicz, Argentynka z polskimi korzeniami, stawia pytanie: dlaczego jeśli kobieta jest wulgarna, agresywna, opętana pożądaniem, mówi się, że wstąpił w nią diabeł, choć zachowuje się po prostu jak stereotypowy mężczyzna.
Bezimienna bohaterka właśnie została matką. Mieszka z mężem na francuskiej wsi, do tego jest obca, bo przyjechała z innego kraju. Sąsiaduje z teściami. Jest zdesperowana, bo nikt dookoła jej nie rozumie. Kultura, w której wzrastała, jest inna od tej, a tu, gdzie się znalazła, postrzegana jest jak dziwaczka, a nawet wariatka. Ani mąż, ani kochanek nie są w stanie jej zaspokoić seksualnie. Miota się po domu, dusi się, nie potrafi znaleźć więzi z synkiem. Szuka więc ujścia emocji i wyjścia z opresyjnej sytuacji. Wybiega przez szybę na łąkę, bo jedynie przyroda wydaje się jej przychylna.
Czytelnik śledzi potok myśli płynący w głowie bohaterki. Macierzyństwo, depresja i pożądanie to trzy główne wątki, wokół których rozwija się akcja. Czasem trudno znaleźć granicę między tym, co rozgrywa się w wyobraźni narratorki, a tym, co naprawdę dzieje się w jej życiu. Nie zawsze jedno wydarzenie wynika z drugiego.
„Leżałam na trawie między powalonymi drzewami, słońce ogrzewało mi wewnętrzną stronę dłoni i zdawało mi się, że ten promień to nóż, za pomocą którego mam wypuścić sobie całą krew z żył jednym krótkim cięciem w tętnicę szyjną. Za mną, na tle stanowiącego dekorację domu – trochę zniszczonego, ale przytulnego – słyszałam głosy męża i syna. Obaj byli nadzy. Pluskali się w niebieskim plastikowym baseniku, woda miała temperaturę trzydziestu pięciu stopni. Była niedziela przed dniem wolnym. Leżałam zaledwie o kilka kroków od nich, ukryta w wysokiej trawie. Szpiegowałam ich. Jak to możliwe, że ja słaba, chora kobieta, która fantazjuje o nożu, mam być żoną i matką tych dwóch osobników? Co zrobię? Ukryłam się, jeszcze mocniej wtulając ciało w ziemię. Nie zabiję ich. Wypuściłam nóż z dłoni. Jak gdyby nigdy nic poszłam rozwiesić pranie”.
To pierwsze takty tego utworu, brzmiącego trochę jak horror, trochę jak thriller, trochę jak melodramat. Ale nic z tych rzeczy. Sama Harwicz nazywa swoją twórczość hiperrealizmem. Na spotkaniu autorskim w Paryżu dwa lata temu opowiadała, że jej intencją nie było szokowanie. Zaskoczyło ją jednak, jak wiele listów dostała od czytelniczek z podziękowaniami. Bo przełamała tabu macierzyństwa, dosadnie nazywając emocje kobiety będącej w depresji poporodowej.
Ariana Harwicz jest Argentynką z korzeniami polskimi urodzoną w Buenos Aires. Dwanaście lat temu przeprowadziła się do Francji i rzeczywiście zamieszkała na tamtejszej wsi. Po kilku latach spędzonych w obcym kraju postanowiła napisać książkę o trudności odnalezienia się w nowym miejscu, o alienacji, samotności. Zwłaszcza na wsi, gdzie, jak sama mówi, ludzie żyją jak w XIX wieku, przepaść między wyedukowaną cudzoziemką a wieśniakami jest nie do przejścia.
Pisarka przeprowadza eksperyment, nie tyle literacki, ile społeczny. Bohaterka, cudzoziemka, matka i żona, przejmuje zachowania przypisywane kulturowo raczej mężczyźnie, a jej mąż wydaje się być bardziej jak kobieta. Przez okno z podwórka obserwuje, jak mąż siedzi na kanapie, a obok niemowlak na czworakach pełza do kominka. Czeka, czy ojciec zareaguje, czy pozwoli dziecku się poparzyć. Gdy maluch się parzy, słyszy, że to ona jest wyrodną matką, choć, a może bo nie ma jej w pobliżu. To ona chce go gwałcić, upokarzać, to ona zastrzeli rannego psa. Zresztą chęć mordowania prześladuje ją od świtu: najpierw wybija mrówki i muchy w kuchni, potem pająki pod zlewem, pszczoły i osy w ogrodzie.
Do tego dochodzi język powieści. Dla Harwicz tekst musi być jak muzyka. Każde słowo ma swoją barwę. Budowanie fabuły przypomina konstruowanie utworu muzycznego. Tak by można było ją odtworzyć na scenie, a każde zdanie niosło emocje. Autorka przyznaje, że czasem wybierała jakieś słowo, a nie inne, właśnie ze względu na brzmienie. Nie lada to wyzwanie dla tłumacza. Przecież hiszpański, bo w tym języku pisze autorka, ma inny rytm, inną melodię od angielskiego czy polskiego.
Polski przekład czyta się jednak bez zgrzytu, choć według mnie to zdecydowanie utwór trudny w odbiorze, żadna tam suita Bacha, ale raczej koncert Alfreda Schnittkego, gdzie delikatność miesza się z pornografią, opisy przyrody z opisami brutalnego seksu, bliskość z odrzuceniem, mężczyzna z kobietą, gdzie dominantą jest transgresja.
Choć powieść ma już osiem lat, mogłaby zostać napisana dzisiaj, bo przynajmniej w Polsce tabu, którego granice przekracza Harwicz, nadal nie jest przełamane i nawet nie wiem, czy jest na to gotowość. Dzięki lekturze „Zgiń, kochanie” odkryłam w sobie zalegające pokłady wstydu, konwenansów, sztywności.
– Ariana Harwicz wpisuje się w nową falę prozy argentyńskiej kobiet, dla której tłem jest walka z patriarchatem we wszystkich jego formach – mówi Zuzanna Geremek, specjalizująca się w literaturze iberoamerykańskiej. – Wyróżnia się agresywnym i naturalistycznym językiem, odsłania przed czytelnikami potęgę kobiecego pożądania i furii, społecznie zamkniętych w tabu. Bezkompromisowość autorki sprawiła, że zdobyła ona ogromne uznanie zarówno w Argentynie, gdzie jej powieści („Zgiń, kochanie”, ale także późniejsze „La débil mental” i „Precoz”) trafiły na scenę teatralną, jak i na świecie (nominacja do Nagrody Bookera w 2018). Jest ważnym i oryginalnym głosem tworzącym nową rzeczywistość, w której kobiety uwalniają się od opresyjnych ról społecznych i odnajdują nową obietnicę szczęścia.
Idąc za słowami Zuzanny Geremek, niech polski przekład „Zgiń, kochanie” będzie dla nas nową obietnicą szczęścia i wyzwolenia się od opresyjnych ról.
Ariana Harwicz, „Zgiń, kochanie”, z hiszpańskiego przełożyła Agata Ostrowska, wydawnictwo Pauza.
Premiera powieści 13 stycznia, w tym samym dniu o godzinie 18.30 odbędzie się w Nowym Teatrze w Warszawie otwarte dla wszystkich spotkanie z autorką.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.