Papieros w swojej historii był pariasem i był bohaterem; raz przywodził na myśl rynsztok, a raz modne salony. Przestępczy światek albo wolność i pewność siebie. Popkultura zapisała się niezbyt chlubnie w popularyzowaniu zgubnego nałogu i niestety znowu to robi.
Tyle, ile czasu trwa wyskoczenie na dymka i wypicie kawy, trwa każdy z 11 epizodów komediowego filmu Jima Jarmuscha „Kawa i papierosy”. Kręcony przez kilkanaście lat dla przyjemności, jak mówił reżyser, skupia się na krótkich rozmowach o mniej lub bardziej ważnych sprawach prowadzonych przy kawiarnianym stoliku. Przy papierosie i filiżance kofeinowego naparu spotykają się Tom Waits i Iggy Pop, Steve Coogan i Alfred Molina, Bill Murray z raperami RZA i GZA czy Cate Blanchett z samą sobą. Jesteśmy pokoleniem kawy i papierosów – mówi Tom Waits w jednej scenie. Ogląda się bardzo miło, poczucie humoru i lekkość rozbrajają, aż chce się „sięgnąć po fajka”. Może się niektórym nawet nostalgiczna łezka zakręcić. W 2003 roku – gdy film wchodził do kin – w Polsce kawiarnie i restauracje witały palaczy z otwartymi rękami i popielniczkami w każdym kącie. Skończyło się w 2010. Ale czy rzeczywiście tęsknimy za jedzeniem śniadania czy kolacji w modnym lokalu w kłębach - co by nie było – śmierdzącego i trującego dymu? Trudno w to uwierzyć.
Papieros ważnym – wręcz ikonicznym – elementem popkultury stał się w połowie XX wieku. Przeszedł ciekawą drogę, którą dziś badają socjolodzy i antropolodzy. Na początku stulecia w USA popularnością cieszyło się żucie tytoniu, a gdy pojawiają się maszynki do skręcania tytoniu, papierosy pali nie więcej niż 2 proc. społeczeństwa. Początkowo postrzegane są jako używka chuliganów, kojarzona z niskim statusem. W latach 30. papierosy stają się cool, sięgają po nie kobiety, są przez nie reklamowane, a w latach 50. tak powszednieją, że już nikt nie zastanawia się, dlaczego pali. Bo każdy pali – brzmi odpowiedź. Bo w filmach palą, na reklamach palą. Jest taki plakat z młodą kobietą z papierosem w dłoni, wypuszczającą dym nosem, towarzyszy jej hasło: „Uwierz w siebie”. W kinach ludzie oglądają „Casablancę” czt „Sokoła Maltańskiego”, wychodzą z seansu i mają przed oczami przystojnego Humphreya Bogarta zaciągającego się dymem. Papieros w jego ustach to wolność, poczucie sprawczości, siła.
Wedle międzynarodowych badań organizacji antynikotynowych oglądanie osób palących w filmach, serialach, gazetach zwiększa ryzyko sięgnięcia po pierwszego papierosa przez młodą osobę aż o 40 proc. Jeśli bohaterka czy bohater, paląc papierosa, odczuwa natychmiastową ulgę i wyczekiwaną przyjemność, to nie ma lepszej zachęty.
W 2002 roku Joe Eszterhas, scenarzysta sławnego „Nagiego instynktu”, na łamach „New York Timesa” oskarżył Hollywood, branżę filmową, w tym samego siebie, o nakłanianie do zgubnego nałogu na ekranie. Przepraszał, że sam napisał scenariusze do kilkunastu filmów, w których papierosy odgrywają „pozytywną” i „seksowną” rolę. Wtedy miał już zdiagnozowanego raka krtani – wskutek palenia, jak łatwo się domyśleć. Wreszcie o szkodliwości dymu papierosowego zaczęto mówić głośno i wszędzie. Wytwórnie zaczęły zmieniać swoje podejście w „obsadzaniu” papierosa. A takie giganty jak Netflix wprowadziły zakaz scen z paleniem we własnych produkcjach dla młodzieży poniżej 14. roku życia. I rzeczywiście odniosło to skutek, „chodzenie na dymka” przestało być już takie cool. Do mody wszedł zdrowy i ekologiczny tryb życia.
Mają w tym udział również koncerny tytoniowe. Podążając za trendem, zaczęły wprowadzać alternatywne produkty z nikotyną, pozbawione ciał smolistych i wszelkich związków o działaniu rakotwórczym zawartych w dymie. Ostatnio pojawiły się VEO – wkłady z mieszanki suszu z południowoafrykańskiego krzewu rooibos z nikotyną, które podgrzewa się na zasadzie znanej użytkownikom urządzeń takich jak np. GLO. We wkładach wykorzystuje się wyciąg z endemicznej rośliny występującej w jednym rejonie RPA – w górach Cederberg, odradzającej się kilka razy w roku, zbieranej ręcznie na zrównoważonych farmach. Napar z roiboosu uznaje się za eliksir długowieczności, bo wykazuje potwierdzone w badaniach właściwości przeciwzapalne, antyalergiczne, odmładzające, regulujące poziom cukru w organizmie. Oczywiście nie należy zapominać, że każda mieszanka do podgrzewania, nawet z cudownym suszem, zawiera psychoaktywną, uzależniającą nikotynę.
Niestety trendy w popkulturze zmieniają się, taka kolej rzeczy. Papieros wzbudzający dobre emocje znowu zaczyna grać pierwsze skrzypce na ekranie i to w nagradzanych produkcjach. Weźmy pod lupę choćby takie filmy jak „Oppenheimer” czy „Maestro”. Wypomniało to kilka miesięcy temu „Vanity Fair”. J. Robert Oppenheimer był tak utożsamiany z paleniem, że na okładce jego biografii widnieje zdjęcie naukowca z papierosem w ustach, a Cillian Murphy, grający fizyka w filmie Christophera Nolana, dokładnie odtwarza ten wizerunek – pisze Rebecca Ford. A dalej autorka tekstu przypomina, że Leonard Bernstein, ikona połowy XX wieku, również palił niemal bez przerwy. I przytacza dość przerażające słowa członka orkiestry, który wypowiedział się dla „The New York Timesa” w 1990 roku: „Lenny to jedyny dyrygent, jakiego kiedykolwiek widziałem, który jednocześnie oddycha przez respirator i zapala papierosa zaraz po zejściu ze sceny”. I co z tego, że zarówno Bernstein, jak i Oppenheimer zmarli z powodu powikłań związanych z nałogiem papierosowym, skoro na ekranie palenie obu bohaterów ma wymiar niemal romantyczny. Zupełnie odwrotny efekt udało się osiągnąć twórcom biograficznego dramatu o Goldzie Meir z Helen Mirren w roli głównej. Palenie premierki Izraela jest pokazane tak dosadnie i realistycznie, że aż odrzuca i wywołuje mdłości. Filmowe narracje uwodzą i zwodzą, trzeba mieć oczy szeroko otwarte, by dostrzec w nich drugie dno.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.