Sposób, w jaki pokazano pracę wedding plannerki, Jennifer Lopez, w filmie„Powiedz tak” nie ma nic wspólnego z rzeczywistością – mówią Anna Matusiak i Katarzyna Demale z firmy Ann&Kate Wedding Planners. Rozmawiamy z nimi o aktualnych trendach ślubnych, idealnej sukni i zaufaniu, bez którego ich praca nie miałaby najmniejszego sensu.
Na co dzień pracujecie w mediach, skąd więc pomysł na założenie biznesu ślubnego?
Anna: Poznałyśmy się w pracy w jednej ze stacji telewizyjnych. Ja jestem dziennikarką, Kasia – makijażystką. Chciałyśmy wykorzystać zdobywane przez lata umiejętności i kontakty, żeby stworzyć coś zupełnie nowego. Na wakacjach w Stanach Zjednoczonych widziałam ślub na plaży. Pomyślałam: szkoda, że w Polsce nie organizuje się takich wesel. Zaproponowałam Kasi, żebyśmy się tym zajęły.
Kasia: W 2015 r. zapisałyśmy się na kurs dla wedding plannerów. Przekonałyśmy się, że wedding planner musi posiąść wiedzę z zakresu biznesu, wizerunku, muzyki, fotografii, wideo i wielu innych dziedzin.
A: Utwierdziłyśmy się w przekonaniu, że chcemy się tym zajmować. Dowiedziałyśmy się też, że solidna baza kontaktów i podwykonawców, którą już miałyśmy dzięki pracy w mediach, jest podstawą wykonywania tego zawodu. I oczywiście sympatia do ludzi. Szybko okazało się jednak, że między organizacją eventu a wesela jest jedna zasadnicza różnica – tu główną bohaterką jest panna młoda. To, co robimy, jest fascynujące, ale także wyczerpujące emocjonalnie. Każdy z naszych ślubów jest dopracowany w najmniejszym szczególe. Każdy traktujemy trochę jak naszą własną ceremonię. Udaje nam się stworzyć coś niepowtarzalnego, ale niemałym kosztem energetycznym. To trochę tak, jakbyśmy przeżyły 15 własnych ślubów w sezonie…
Jak radzicie sobie z obciążeniem emocjonalnym?
K: Po sezonie musimy odpocząć, żeby się zregenerować. Staramy się być na każdym ślubie, który planujemy.
A: Trudno nam sobie tego odmówić. Są pary, z którymi jesteśmy w kontakcie codziennie przez półtora roku. Mało tego, jesteśmy często świadkami bardzo intymnych sytuacji. Przyglądamy się z bliska relacjom rodzinnym – tym pozytywnym, ciepłym i pełnym miłości, ale nie tylko – kłótnie też się zdarzają. Trzeba też powiedzieć szczerze, że jeśli coś nie wyjdzie, to przestajemy być przyjaciółkami, a stajemy się tymi, którym zapłacono za zorganizowanie przyjęcia marzeń. To jednak usługa, za którą jesteśmy rozliczane, jak każdy usługodawca.
Jesteście w stanie odmówić zlecenia, bo nie jest zgodne z waszą estetyką?
A: Zdarzają się pary, które wybierają nas, bo odpowiada im nasza estetyka. Okazuje się jednak, że np. babcia nalega na jedzenie na stołach. Wtedy z bólem serca mówimy, że to z nami niemożliwe. Nie chcemy podejmować się takich zadań. Szanujemy wybór klientów, ale chcemy móc podpisywać się pod przyjęciami, które tworzymy w zgodzie ze sobą. Długo rozmawiałyśmy o tym, czy możemy i czy wypada nam odmawiać.
Jak wyglądały śluby w Polsce, kiedy zaczynałyście? Dużo się zmieniło?
A: Cały czas się zmienia, chociaż naszym zdaniem te zmiany zachodzą zbyt wolno. Boli nas w dalszym ciągu ten pokrowiec na krześle i to wspomniane wcześniej jedzenie na stole.
K: Walka o schabowego na półmiskach…
A: Niestety wciąż jesteśmy daleko za trendami światowymi. Najbliżej jest oczywiście Warszawa i jej okolice. To jest smutne, bo potencjał, który w nas drzemie, jest ogromny. Nikt nie bawi się tak jak Polacy. Nikt nie jest tak gościnny jak Polacy.
Skoro jesteśmy do tyłu ze światowymi trendami, to co najbardziej rzuca się w oczy w zagranicznych ceremoniach?
K: Na pewno personalizowane śluby. Pary międzynarodowe, które stanowią 90 proc. naszych klientów, decydują się na tego typu ceremonie odzwierciedlające ich osobowość i historię miłości.
K: Często młodzi rzucają hasło: „kochamy nowojorski teatr”, więc chcą mieć ślub w tym klimacie. Wybierają motyw przewodni, a my go realizujemy.
A: To tyczy się także samej ceremonii. Ślubu udziela wówczas celebrant, z którego usług do tej pory w Polsce korzystaliśmy najczęściej, kiedy para młoda nie wyrobiła się z dokumentami albo chciała wziąć ślub w miejscu, do którego nie mógł dojechać urzędnik. Dzisiaj często pary nawet nie chcą tego sprawdzać. Rano jadą do urzędu, biorą ślub sami, a wieczorem chcą celebranta, czyli osobę, która poprowadzi ślub.
K: Pary międzynarodowe często wybierają do tej roli przyjaciela rodziny, kogoś bliskiego. To też dodaje serca i szczerości ceremonii.
Próbujecie sugerować klientom, co jest aktualnie modne i staracie się to gdzieś przemycić?
K: Tak. Mocnym trendem na szczęście w tym roku jest kolor. Zapominamy o bieli, złocie, neutralnych odcieniach. Ale nie mówimy oczywiście o zalaniu kolorem całego wesela. Może być to np. akcent na serwetkach, poduszkach krzeseł, papeterii. Trendy światowe mają duży wpływ na naszą pracę.
A: W tym sezonie powoli znikną stodoły i styl boho. Glam zawsze będzie na topie, ale w nieco innym, współczesnym wydaniu. Zamiast pałacu wybieramy przeszkloną oranżerię. W trendach jest dużo pereł, kryształów, piękna papeteria, monogramy, własne logotypy. Motyw księżniczki jest w nas – kobietach tak silnie jednak zakorzeniony, że nie tak łatwo go stłumić. Największy wpływ na realizację wesel mają jednak takie wydarzenia, jak ślub księcia Harry’ego i Meghan Markle. Każda panna młoda marzyła o sukni w stylu Givenchy.
Jeśli chodzi o suknie w tym sezonie idziemy raczej w minimalizm?
K: Zdecydowanie minimalizm. Motyw księżniczki będzie bardziej widoczny w aranżacji niż w sukni. W tym sezonie stawiamy na gładkie, proste kroje sukienek, wycięte plecy, kieszenie. Piękne dodatki w postaci biżuterii i butów, ale nie kolorowych. Stawiamy na jakość.
A: Wielu projektantów stawia na połączenie bluzki i spódnicy. Ubolewamy, że krótkie sukienki nie są u nas popularne. Obie miałyśmy takie w dniu naszych ślubów.
Gdy przychodzi do was para młoda, od czego zaczynacie?
K: Każda para zanim do nas trafi, powinna najpierw przeprowadzić ze sobą poważną rozmowę na temat budżetu i liczby gości.
A: Wypytujemy pary o wszystkie niezbędne elementy i ich priorytety, żeby zastanowić się wspólnie, na co możemy sobie pozwolić w ramach budżetu. Tak naprawdę oszczędzają w Polsce tylko Amerykanie. Cała reszta – Francuzi czy Brytyjczycy – są często zaskoczeni, bo myślą, że zorganizują wesele w Polsce za pół ceny.
K: W Warszawie należy założyć mniej więcej 1000 zł na osobę. Wliczając w to wszystko, także nasze usługi. To bezpieczna kwota, w ramach której zrobimy wesele na odpowiednim poziomie.
Kiedy państwo młodzi powinni się do was zgłosić?
A: Wiele zależy od lokalizacji. Jeżeli młodzi jeszcze jej nie mają, to warto się do nas zgłosić nawet na dwa lata przed planowanym ślubem.
K: Następnie zajmujemy się muzyką, bo dobrym zespołom i DJ-om też bardzo szybko znikają wolne terminy. Często spotykanym połączeniem jest DJ i saksofon na żywo.
A: Robiłyśmy wesele 60+, gdzie obok DJ-a był saksofonista i tu też sprawdziło się to perfekcyjnie. Wbrew stereotypowemu myśleniu, że DJ może być zbyt nowoczesny, goście bawili się wyśmienicie.
K: To było nasze ukochane wesele z zeszłego sezonu. Ta para obdarzyła nas ogromnym zaufaniem.
A: A w tej pracy zaufanie to podstawa. Wracając do kolejnych etapów przygotowań… Mamy lokalizację, muzykę, zdjęcia, wideo. Potem zajmujemy się dekoracjami, bopochłaniają zazwyczaj dużą część budżetu. Ostatnim etapem jest przygotowanie bardzo szczegółowego scenariusza, kiedy znamy już wszystkich usługodawców.
Pracujecie tylko z zaufanymi podwykonawcami?
A: Tak, bo w przeciwnym wypadku nie mogłybyśmy być pewne efektów. Jedna nasza panna młoda chciała mieć wszystko w odcieniu dusty blue – specjalnie szyte obrusy w odpowiednim odcieniu, specjalnie sprowadzane hortensje. Na talerzyku gości w przezroczystym opakowaniu miały być dwa makaroniki: jeden w kolorze dusty blue, a drugi – kremowy. Zaproponowałyśmy sprawdzoną firmę i sprawdzonego cukiernika. Panna młoda postanowiła jednak zlecić to firmie, która wykona makaroniki taniej. Zostały trzy dni do ślubu, a makaroniki dotarły połamane i, co gorsza, w intensywnym, smerfnym odcieniu. Panna młoda przywiązywała ogromną wagę do detali. Była załamana, ale powiedziała, że nie chce się tym denerwować tuż przed ślubem. Nie mogłyśmy jednak dopuścić, żeby ten element zaważył na całym efekcie przygotowań. Zażądałyśmy od firmy rozwiązania sytuacji. Dostawca dostarczył nowe makaroniki, miętowe, ale już bardziej zbliżone do pożądanego odcienia. Odbierałyśmy je o 02:00 w nocy z dworca PKP. Niby drobiazg. Ktoś powie: bez przesady, to tylko ciastka. Ale z drobiazgów składa się ta branża!
A czy trend zero waste jest widoczny w branży ślubnej?
K: Nie robiłyśmy jeszcze wesela w stylu zero waste od A do Z, ale branża ślubna nie pozostaje obojętna na to, co się dzieje z planetą. Usługodawcy dbają o to, żeby sprostać tym oczekiwaniom. Lokalizacje i firmy cateringowe kupują produkty od lokalnych, ekologicznych dostawców albo korzystają ze swoich zasobów. Znamy miejsca, które mają swoje ogródki. Dekoratorzy również rezygnują z gąbek florystycznych i szukają dla nich alternatyw. Jedna z zaprzyjaźnionych dekoratorek zdradziła, że używa siatek na kury, które są wielokrotnego użytku. Także pary dokładają swoją cegiełkę. Po ślubie nie wyrzucają jedzenia, które zostało, a oddają je do ośrodków dla bezdomnych. Coraz częściej się z tym spotykamy. Fajerwerki, balony – wszystko, co zanieczyszcza środowisko, jest passé. Dobrym pomysłem byłaby też papeteria biodegradowalna.
Które wasze przedsięwzięcie było najbardziej wymagające?
K: Trzydniowe wesela. Rozpoczynają się kolacją powitalną, takim rehearsal dinner.
K: Później mamy wesele i poprawiny, a raczej brunch. To bywa bardzo wyczerpujące, zwłaszcza logistycznie.
A: Zazwyczaj są to bardzo duże wesela z koncertami podczas przyjęć przedweselnych. Trzeba wtedy zadbać np. o nagłośnienie. Zamieniamy się wtedy w inżynierów sprawdzających podłączenia sprzętu. Często śmiejemy się, że Jennifer Lopez w pudrowej garsonce w filmie „Powiedz tak” nie oddaje istoty naszego zawodu.
K: Bardzo ważne są również atrakcje dla gości. Trzeba przyznać, że goście mają coraz większą fantazję. To się nazywa guest experience. Przykład? Wynajęcie diabelskiego młyna lub innych atrakcji z wesołego miasteczka. Podoba nam się ten kierunek myślenia.
A: Naszym zdaniem emocje są najważniejsze. Na jednym z naszych tegorocznych wesel motywem przewodnim będzie cyrk. Nawet goście mają dress code w czerwieni.
K: Burleska, pani wyskakująca z tortu, karły. To będzie zaskoczenie!
Macie wymarzony temat weselny?
A: Prawdziwe bollywoodzkie wesele!
K: Marzy mi się też wesele z fajnymi printami. Albo śluby monochromatyczne – wszystko zalane np. czerwienią. No i oczywiście wesele w stylu Harry’ego Pottera! Miałyśmy taki wstępny projekt, ale się nie udało. Czeka w szufladzie na swój czas.
A: Generalnie wyznajemy zasadę, która jest dość niepopularna w Polsce, że wesele jest dla młodych, a nie dla gości.
W zależności od tego, kto za nie płaci…
A: To pytanie często zadajemy na dobry początek: kto jest de facto naszym klientem? Kto ma decydujące słowo? Co do zasady mówimy parze: „Wy musicie być zadowoleni”. Jeśli oni będą szczęśliwi tego dnia, goście to poczują. Udzieli im się ta dobra energia, nawet jeśli nie do końca czują klimat wesela.
Czego młodzi powinni unikać?
A: Często młodzi nalegają na bardzo dużą ilość dodatkowych atrakcji. Ta noc jest naprawdę wbrew pozorom bardzo krótka. Ludzie chcą się bawić, a nie oglądać kolejne show.
K: Posiedzieć i porozmawiać ze znajomymi, z bliskimi.
A: To prawda, goście coraz mniej tańczą, ale to nie musi świadczyć o tym, że źle się bawią. Wręcz przeciwnie. Wychodzą z wesela i mówią, że impreza była świetna. Po prostu na co dzień mamy coraz mniej czasu na spotkania. Takie czasy. Wesele jest świetną okazją, żeby porozmawiać. Często mówimy młodym, nie martwcie się, jeśli będzie pusty parkiet. To nic złego.
Założyłyście też szkołę dla wedding plannerów…
A: Tak, pierwszą w Polsce The Bride School. To jest nasza perełka, nad którą bardzo długo pracowałyśmy. Na zajęciach 500 razy dziennie powtarzamy: krzesłom w pokrowcach mówimy stanowcze „nie”. Nie możemy więc zgadzać się na tego typu zlecenia, bo byłby to pewien rodzaj obłudy. W naszej szkole wykładają najlepsi ludzie z branży, autorytety, od których wciąż same się uczymy. Wedding planner to zawód przyszłości.
Czyli szkolicie swoją potencjalną konkurencję?
A: Tak, ale mamy w tej kwestii niecodzienne podejście. Jesteśmy pewne, że im więcej osób nauczy się robić wesela na wysokim poziomie, tym łatwiej będzie nam się wszystkim pracowało. Świat się rozwija. Nie możemy być gorsi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.