Ulica wyglądała tak, jakby ludzie już nie mieli siły myśleć o ubraniach. W nowym odcinku cyklu o przedwyborczej Polsce w roku 1989 – moda.
Spodnie koniecznie szerokie, marynarki różnorodne, dużo przezroczystości, sporo kolorów – od pasteli po wyraziste, a na wyjścia pod żakiety staniki zamiast bluzek, chyba że po prostu mała czarna. To mniej więcej pokazywano na wybiegach w 1989 roku. Więcej można zobaczyć w filmie Fashion TV „Year in Fashion: 1989”. Autorzy przypominają przy okazji, co jeszcze ważnego się wówczas wydarzyło: masakra studentów na pekińskim placu Tiananmen, trzęsienie ziemi w Oakland, no i śmierć Diany Vreeland.
W Polsce Moda Polska przygotowała na sezon wiosna–lato ’89 efektowną kolekcję, rękę na pulsie trzymała Barbara Hoff. – Mamy już nowy rok, czyli rozpoczynamy nowe życie. Słuchajcie, będzie świetnie: moda się zmieni i to na taką, którą będziemy lubić – pisała na początku stycznia w „Przekroju”, zapowiadając szerokie spodnie i rozmaite długości spódnic.
No, a rzeczywistość była, jaka była. Ulica wyglądała tak, jakby ludzie nie mieli już siły myśleć o ubraniach.
Skapcanieć było łatwo
Pewnym odbiciem tej rzeczywistości jest rozmowa dziennikarki „Polityki” Barbary Pietkiewicz z redaktorką naczelną „Magazynu Świat Mody” Leokadią Tempską-Rylską. Tempska-Rylska przyszła na wywiad w futrze (Odrzut eksportowy. Otrzymałam je od męża w prezencie, nawet niedrogie, a widzi pani, efektowne), opowiadała o tym, jak właśnie wprowadziła swoje czasopismo na rynek radziecki (Nakład 150 tys. egzemplarzy rozszedł się do dna w ciągu dwóch godzin) i jak marzy o współpracy z wydawcą z Mediolanu, który zagwarantowałby jej serwis fotograficzny. – Skończyłaby się ta cała łatanina, żebranina w fabrykach, pisanie podań, żeby pozwolili sfotografować ich nową kolekcję, bo jak już taką kolekcję zrobią, to wożą ją po pokazach w RWPG. Trudno dopaść tych ciuchów, a jeśli się to już udaje, są zupełnie złachane po pokazywaniu – opowiadała o kulisach sesji. No i jeszcze o barwach, krojach i strojach, które widuje za granicą.
Barbara Pietkiewicz słuchała tego ze smutkiem, bo jak wyznała: – Bardzo ostatnio skapcaniałam. (…) Korespondentka pisma kobiecego, która przyjechała do Polski napisać, jak wyglądają Polki, doszła do wniosku, że kapcaniejemy. Niegdysiejsze słynne warszawskie elegantki chodzą teraz z tłustymi włosami i śmierdzą w tramwajach. Starczy im jeszcze energii, żeby zatrzymać kryzys na progu swego domu, walczą o pełną miskę i obecność papieru klozetowego. Na ondulację już nie mają siły.
Było oczywiście różnie, nie wszyscy kapcanieli, ale skapcanieć było łatwo.
Bo na przykład buty. Gdyby wszystko działało, polska produkcja (państwowa, prywatna i spółdzielcza) wystarczałaby, żeby każdy miał rocznie cztery pary nowych butów. Tyle że 30 proc. szło na eksport, a lwia część reszty była fatalnej jakości. Ogólnopolska kontrola przeprowadzona przez Państwową Inspekcję Pracy w fabrykach i sklepach wykazała, że połowa obuwia ma jawne wady. Lokalna, w Krakowie, znalazła wady w 87 proc. butów. Przy czym „wady” oznaczały, że były uszkodzone, a nie po prostu brzydkie. Kategorie estetyczne w ogóle nie były istotne.
Dziennikarz „Przekroju” pisał: Statystyczny właściciel jednej pary dobrych butów obserwuje w telewizorze obrazki z bitew staczanych w sklepach o buty. Dowiaduje się, że buty drożeją szybciej od wódki i papierosów. Szokiem dla niego jest wzrost ceny szpulki szewskich nici z 42 złotych do 230 złotych w ciągu kilku tygodni. I czeka, czym to się wszystko skończy.
Kiedy w maju w Koszalinie otwierano dom handlowy Gallux, nie podano dokładnej daty do publicznej wiadomości w obawie – jak tłumaczył dyrektor – że klienci zdemolują sklep. I tak, przeczuwając, że to już, wybili szybę.
Zawsze było trudno, ale u schyłku PRL niełatwy do wyjaśnienia system powiązań między przemysłem i handlem nie tyle trzeszczał w szwach, ile właściwie pękł. Sytuację ratowały prywatne butiki, w których sprzedawano ubrania sprowadzane z Zachodu, i oczywiście bazary. Dlatego gdyby mówić o najmodniejszych ciuchach 1989 roku w Polsce, to byłyby to dekatyzowane dżinsy z wysokim stanem, tureckie swetry we wzór, dodatki fluo (frotki do włosów i na rękę, sznurowadła), gniecione dresy i połyskujące garsonki. Buty sportowe albo espadryle.
No chyba że ktoś był z natury kreatywny. Kora pytana przez dziennikarkę programu „Fason” mówiła, że w lecie można ubrać się bez pieniędzy. Wystarczy, jak wymyślili to Hindusi, przewiązać się, a sposobów może być sto, kawałkiem pięknego materiału.
Turecka pseudomoda
Kora jednak nie była w większości. Nie był też w większości Tomek Lipiński z Tiltu. Jeśli kogoś z popularnych wówczas artystów naśladowała ulica, to raczej zespół Papa Dance.
Znawcy mody utyskiwali.
W magazynie „Moda” (poradniczy, ale z aspiracjami do paryskości): Polskie ulice opanowała obecnie Turcja. Moda ta jest w tej chwili najgroźniejsza. Rozumiem, jeśli dżinsy nosi młodzież, ale gdy kupują tę pseudomodę wszyscy, łącznie z kobietami dojrzałymi, jestem przerażona.
Bernard Hanaoka, projektant ekscentrycznej mody męskiej: – Od lat walczę z zakorzenionymi u Polaków gustami turecko-rembertowskimi. Z fatalnymi i jakościowo i w sensie pomysłu produktami „made in Turkey”, które u nas mają często zastępcze etykiety i nieudolnie naśladują produkty włoskie. Bardzo cenię wspaniałe projekty Mody Polskiej na dobrym europejskim poziomie. Naszą ulicę zmienia nie do poznania pani Hoff. Ubrania jej projektu są wprost rozchwytywane. Są modne i przede wszystkim bardzo tanie.
Barbara Hoff (w kwietniu): – Jeszcze się utrzymuję jako relikt starego, firma państwowa, czyli sektor, który z praktyki codziennej wydaje się raczej skazany na zagładę. Mam uczucie, wraz z moją małą załogą, że z trudem trzymamy od wewnątrz drzwi stodoły, do której z zewnątrz wwala się powódź. Mimo nieludzkich wprost trudności organizacyjnych – wydaje się, jakby się coraz bardziej wszystko zacinało – nudnych i męczących walk o ceny, wręcz oporu zniechęconych, niczym niedopingowanych (w tym sektorze) do pracy ludzi dookoła – jest w tym sezonie w Hofflandzie kolekcja jeszcze większa, jeszcze piękniejsza, jeszcze modniejsza niż zwykle.
Kolekcja Hofflandu była niczym z zachodnich wybiegów: szerokie spodnie, bryczesy, przeróżne marynarki, płaszcze typu dyplomatka, kamizelki, trykoty z plisą opadającą z ramion, spódnice długie i obcisłe mini, szorty w rozmaitych fasonach… Kolory: beż, ecru, czernie i biele, sporo bordo i ciemnej zieleni.
Tyle że Hoffland to było jedno stoisko w warszawskim Juniorze. Wieczorami podobno kolejki nie były takie straszne.
Cudowności życia
Jeśli chodzi o 1989, wybory i to wszystko, z czym dziś kojarzymy tamten rok, czołowi polscy projektanci w ogóle nie zapamiętali przełomu. W Modzie Polskiej trwało zdobywanie materiałów, Grażyna Hase z grupą polskich artystów 1 maja świętowała dni kultury polskiej w Moskwie, a w okolicach wyborów szykowała pokaz w Klubie Lekarza (pamięta, bo poznała wówczas Lodę Halamę), z kolei Barbara Hoff pokonywała trudności.
– Mimo że zestawienie kolorów w tym sezonie w modzie ułożyło się bardzo ładnie – nie widzę w sobie wielkiego entuzjazmu. (…) Ciągnę jakiś kierat po drodze pełnej przeszkód i wybojów, ciągle nowych, jak w jakiejś okrutnej bajce; co pokonam smoka – to wyrasta góra, co urwę łeb jakiejś hydrze, to ktoś rzuca patyk, z którego wyrasta las pełen ryczących zwierząt. A cel wydaje się mocno mglisty. Czy ja w ogóle coś robię pożytecznego? – nie, ja zużywam 95 proc. energii na usuwanie przeszkód, a tylko 5 proc. na to, co daje jakieś widoczne wyniki – pisała Hoff w numerze „Przekroju” zesłanym do drukarni dzień po wyborach. Z entuzjazmem szło o to, że znajdowali go, ku zdziwieniu autorki, w jej tekstach czytelnicy. – Może entuzjazm w moich tekstach odczytujecie stąd, że wobec wszystkiego, co nas otacza, otaczało i będzie otaczać, taka sprawa, że nogawki spodni damskich rozszerzyły się tej wiosny, jest jednym z niekłamanie optymistycznych momentów i pewnym dowodem na cudowności życia.
Kiedy kilka miesięcy później spodnie zaczęły się zwężać, Hoff komentowała: – Nieco złośliwie pisze się teraz, że projektanci, robiąc kolekcję na tę zimę, pilnie przeglądali stare roczniki „Vogue’ów” z lat 60. i 70. (b. ważny żurnal damski, obecnie ma wiele edycji w wielu krajach).
Aleksandra Boćkowska – dziennikarka, współpracuje m.in. z „Vogue Polska”. Autorka książek o codzienności PRL: „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” i „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”. W maju ukaże się jej książka o 4 czerwca 1989 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.