Lubię być eco-friendly, a od wakacji wymagam czegoś więcej niż tylko luksusowego hotelu – ważne są miejsce, otoczenie i możliwość przebywania tak blisko dzikiej, niezmąconej ludzką obecnością natury, jak to tylko możliwe. A jeśli można te doznania połączyć z przyjemnością uprawiania zimowego sportu – tym lepiej.
Gdy byłam małą dziewczynką, wakacje spędzałam z mamą w Bukowinie Tatrzańskiej. U zaprzyjaźnionych górali wynajmowałyśmy pokój i codziennie rano szłyśmy pod starą skocznię narciarską, na granicę Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tam zaczynał się prawdziwy bajkowy las, po którym w lecie można było godzinami wędrować, zbierając jagody i poziomki, a zimą lepić bałwana. Tuż obok resztek drewnianej skoczni stoi teraz hotel Bukovina – czterogwiazdkowy kompleks budynków i otwartych basenów zasilanych wodą z gorących źródeł. Zanurzona po szyję w wodzie o prozdrowotnych właściwościach wspominam, jak kilka kroków stąd brodziłam kiedyś w lodowatym strumieniu. Nie sądziłam, że to miejsce aż tak bardzo się zmieni, doceniam jednak fakt, że wciąż wygląda znajomo.
Nadeszły czasy, gdy na całym świecie nawet najbardziej cyniczni konsumenci luksusu mają potrzebę podążania za hasłem „go green”, przychylnym okiem patrzą więc na przedsięwzięcia, które powstają zgodnie z taką filozofią. To daje im poczucie, że robią dla ekologii dużo, nawet gdy po prostu wypoczywają ‒ spanie w lesie nie oznacza przecież, że muszą się umartwiać. Nowoczesnych resortów, które wtapiają się w środowisko i wywierają na nie minimalny wpływ, jest coraz więcej. Ich wnętrza wyposażono, wykorzystując materiały pozyskane z poszanowaniem natury, kuchnia obfituje w minimalnie przetworzoną żywność, a w spa można podreperować urodę dzięki zabiegom, do których używa się miejscowych surowców.
W hotelu Bukovina najbardziej lubię to, że przeznaczona tylko dla gości strefa z basenem i saunami płynnie przechodzi w ogólnie dostępną przestrzeń termalną pełną oczek wodnych, fontann i zjeżdżalni umieszczonych częściowo pod gołym niebem. Z wielu można korzystać również w zimie, co stanowi atrakcję nie tylko dla dzieci. W hotelowym spa zabiegi wykonywane są kosmetykami Valmont i Babor – to wyższa półka kosmetyków gabinetowych, cenię je za skuteczność. Zaletą bukowińskiego spa są też świetni masażyści, jeden z nich podczas pracy uraczył mnie ciekawą rozmową na temat technik masażu. Dowiedziałam się, że mięśnie reagują na nacisk porównywalny z tym, jaki daje moneta położona na skórze, dlatego „mocniej” wcale nie znaczy „lepiej”!
Bez nart zimą nie wypoczywam, dlatego gdy w naszych górach śniegu zabraknie, wyruszam dalej, przy okazji testując ofertę lokalnych spa – nie ma nic przyjemniejszego niż wypoczynek po nartach w hotelowej strefie wellness i relaksujący zabieg kosmetyczny. W położonym w austriackim Tyrolu górskim resorcie Gradonna dumą jest łóżko w formie wanny z wodnym materacem. Gdy kosmetyczka wykonuje na nim dotleniający rytuał z preparatami austriackiej marki Magdalena’s wymagający smarowania ziołowymi miksturami, nadmiar masek i pilingów swobodnie spływa do wanny, a ja czuję się komfortowo. Tak mi się to łóżko spodobało, że w każdym gabinecie, który odwiedzam, zamęczam personel pytaniami, czy o nim słyszeli i przypadkiem nie zamierzają kupić.
W tyrolskich spa niezapomniane są też mieszanki ziół z okolicznych lasów, serwowane na śniadanie w postaci herbat. Wydaje mi się, że w polskich górach też znalazłyby się składniki, z których dałoby się przyrządzić takie napary albo mieszanki potpourri, bo ‒ jak się okazuje ‒ suszone liście i mech też mogą działać aromaterapeutycznie. W Gradonnie rozgrzewającym naparem z darów lasu można się raczyć nawet w spa, wiele zabiegów opiera się bowiem na miejscowych ziołach. A kosmetyki Magdalena’s – odpowiednik naszej rodzimej Ziai – pachną znajomo, np. żel z dodatkiem arniki górskiej, który pomaga wchłaniać się siniakom (a tych przecież po nartach nie brakuje).
Minisauna w apartamencie to luksus w tyrolskich resortach dość powszechny, ale gdy w czasie pobytu w położonym w dolinie Stubai hotelu Jagdhof wieczorem zastaję kołdrę ułożoną w pozycji „zapraszamy do łóżka”, a rano zwiniętą w urocze serduszko, czuję się wyjątkowo zaopiekowana. Właściciele prowadzą hotel od kilku pokoleń, każde wnosi coś nowego. Obecni właściciele uznali, że dla pełnego komfortu gości saun powinno być aż 13! Hotelowa strefa wellness częściowo przypomina stylizowane na antyk miasteczko, w którym mieszkańcy poruszają się boso, przepasani ręcznikami. Co chwila ktoś znika w jednym z pomieszczeń, oznaczonych dla porządku numerem i krótkim opisem właściwości sauny, albo podbiega do misy wypełnionej lodem i naciera rozgrzane ciało. W strefie wypoczynku goście raczą się bezalkoholowym piwem i wylegują na leżankach wokół kominka, czekając na zabiegi. Ciekawostką jest osobny gabinet o rozmiarach małego mieszkania wyposażonego w jacuzzi i kilka leżanek, gdzie wspólnie z przyjaciółmi można skorzystać z masażu, nie przerywając konwersacji.
Pływanie w basenie z obłędnym widokiem na ośnieżone góry to jedna z największych przyjemności, jaką można sobie zafundować po dniu szusowania. Dzięki sięgającym podłogi oknom dzika przyroda jest tak blisko, że gdy zaczyna sypać śnieg, odruchowo mrużę oczy. W tatrzańskim No Name Luxury Hotel & Spa przepiękny basen wyłożono mozaiką do złudzenia przypominającą otoczaki, co potęguje wrażenie zespolenia z naturą. Takich naturalnych elementów wystroju jest tutaj więcej – poręcze z gałęzi, okorowane pieńki pełniące funkcję stolików, drewniane balie zamiast wanien w pokojach – lubię, gdy typowe ludowe motywy wyposażenia łączą się z materiałami wysokiej jakości. Wnętrza No Name Luxury Hotel & Spa wypełnia kamienna szarość ciężkich wełnianych zasłon i dużo surowego drewna, dzięki temu przestrzeń ‒ choć minimalistyczna ‒ jest jednak bardzo przytulna. Niektóre apartamenty zlokalizowano w wolno stojących domkach, których wielkość zdeterminowana jest odległościami między drzewami, nikt przecież nie śmiałby karczować iglaków po to, by zyskać miejsce pod budowę.
Rano na spowitej mgłą polanie otaczającej budynki No Name Luxury Hotel & Spa pasie się stado saren – widok surrealny dla mieszczucha. Schodzę na śniadanie, które obfituje w lokalne miody i wędliny, są i pyszne naleśniki. Naleśniki to kolejny nieodłączny element górskiej eskapady, uważam, że nikt nie robi ich lepiej niż górale, i to niezależnie od tego, z jakich gór pochodzą. W Jagdhofie krepy zawija rodowity Tyrolczyk, i też są wyśmienite. W hotelu Gradonna w drewnianym młynku mielę płatki zbóż, tworząc spersonalizowaną posypkę do naleśników. Popijam ziołową herbatą z lokalnych ingrediencji. Zanim wyruszę na stok, przeglądam gazetę w saunie, kontemplując szusujących za oknem narciarzy i ośnieżone choinki. Z nartami na ramieniu wychodzę z hotelu i skręcam w pierwszą leśną ścieżkę. Zimowy las pachnie jak najlepsze perfumy, śnieg skrzypi pod nogami, jakbym znów była małą dziewczynką. Nie ma to jak góry!
Gradonna Mountain Resort
Najbliższe stacje narciarskie: Grossglockner, Kals-Matrei
Spa Hotel Jagdhof
Najbliższa stacja narciarska: Stubai
www.stubaier-gletscher.com/en/
Hotel Bukovina
Najbliższe stacje narciarskie: Kotelnica, Bukowina Tatrzańska
www.bukowina-tatrzanska.com/wyciagi.htm
No Name Luxury Hotel & Spa
Najbliższe stacje narciarskie: Kotelnica, Bukowina Tatrzańska
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.