Co z tego, że dogmaty o nowoczesnym mieście w katowickiej Strefie Kultury trzeszczą i rozpadają się w proch. Ludzie głosują nogami, a im się Wielka Przemiana podoba.
Jest rok 2002. Na poboczu ruchliwej Alei Roździeńskiego zatrzymuje się samochód. Wyskakuje z niego mężczyzna w bluzie z kapturem. Samochód odjeżdża z piskiem opon, a mężczyzna sprintem puszcza się wzdłuż ogrodzenia, które oddziela dawną kopalnię „Katowice” od ulicy. Zakapturzony znajduje w nim odpowiednią dziurę i przeciska się na drugą stronę. Po chwili jest w pierwszym budynku. W środku śmierdzi, na betonowej posadzce gniją szmaty. Pod butami zgrzytają górnicze marki, numery wydawane niegdyś mężczyznom zjeżdżającym pod ziemię. Gwiżdże wiatr, a w oddali słychać miarowe uderzenia młotów złomiarzy, którzy wymontowują z resztek kopalni wszystko, co da się spieniężyć w skupie. Mężczyzna wyjmuje aparat i robi pierwsze zdjęcie.
– To było miejsce pozbawione nadziei – mówi Dominik Tokarski na balkonie swojego mieszkania na czternastym piętrze katowickiej Superjednostki. Roztacza się stąd widok na teren, gdzie w 2002 roku robił zdjęcia opuszczonym kopalnianym budynkom. – Szmat terenu niemalże w centrum miasta.
Perspektywy były ponure. Nie widział dla siebie przyszłości w tym mieście. Wyjechał do Niemiec, miał plan zostać bankowcem, ale szybko mu przeszło. Zwiedził kawałek świata, w końcu zatęsknił za domem i wrócił do Katowic. Dał im drugą szansę. Za zaoszczędzone pieniądze założył knajpę. Nazywała się po prostu Kato.
Wychodząc na balkon swojego mieszkania, Dominik widzi dziś zupełnie inne Katowice. Tam gdzie kiedyś biegał po zrujnowanych kopalnianych budynkach, lśni teraz Strefa Kultury. On sam oprócz prowadzenia Kato zajmuje się też Geszeftem, czyli sklepem ze śląskim designem w dzielnicy Koszutka, oraz Kato Zwei, sezonową knajpką na tarasie Spodka. I działa w stowarzyszeniu Moje Miasto, które co roku przyznaje Betonowe Kostki, czyli śląskie antynagrody architektoniczne. Gdy w 2015 roku ogłosili, że nominują do nich Strefę Kultury w Katowicach, podniosła się wrzawa.
– Pytano nas, jak możemy krytykować takie dobre budynki, dlaczego się ciągle czepiamy – wspomina. – Ja do tych budynków nic nie mam, mniej lub bardziej kupuję ich architektoniczną wartość. Ale miasto się na budynkach nie kończy. Jeżeli narzekamy na to, co zrobili z tą częścią Katowic moderniści w PRL-u – że hulał tu wiatr między blokami, że to jest przestrzeń nieludzka, a pod wieloma względami jest, to musimy tę samą krytykę przyłożyć do Strefy Kultury. To jest park rzeźby architektonicznej – nieludzki, oddzielony od miasta. Nie służy do życia, tylko do podziwiania. Pomnik władzy, która go wzniosła. Z drugiej strony, mam świadomość, że władze miasta stanęły w tamtym czasie przed wyzwaniem, jakiego prawdopodobnie nie miało żadne inne miasto w Polsce. Jak załatać tak wielką dziurę w samym centrum? Zrobiły, co mogły.
To nie miało być miasto
„Nietrudno uwierzyć, że budowa parku giganta jest koncepcją niezwykle efektowną, łatwo wpadającą w oko i w pewnym sensie pomnikową. (…) Koncepcja gromadzenia wszystkich poważniejszych instytucji kulturalnych w jednym miejscu, przy całkowitym ogołoceniu ze środków innych miast i powiatów, przywodzi na myśl niedawno jeszcze tryumfujące zasady fasadowości (…) gdy wzrastającą nędzę powszechną trzeba było na gwałt przesłonić figowymi liśćmi niegustownych pałaców, a pogardę dla potrzeb człowieka dziełami największymi na świecie”.
Pisali Jerzy Segel i Andrzej Wasilkowski w „Podróży do Stalinogrodu”, reportażu prasowym z lat sześćdziesiątych. Ich uwagi dotyczą wprawdzie budowanego w tamtym czasie Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku, jednak gdy się w nie wczytać, dziwnie pasują także do tego, co w ostatnich latach stało się w katowickiej Strefie Kultury.
Krytycy z najbardziej opiniotwórczego magazynu branżowego „Architektury-Murator” w kolejnych numerach rozpływali się nad architekturą każdego z tych obiektów z osobna. Nie zostawiali jednak suchej nitki na urbanistyce całego założenia.
Podobne artykułyNiezwykła siedziba NOSPR-uHasenien Dousery i Mateusz Golis Krzysztof Mycielski: „Należy zdać sobie sprawę, że MCK, NOSPR i Nowe Muzeum Śląskie decyzją polityczną zostały usytuowane daleko poza centrum Katowic, oddzielone od miasta, dysponującego wolnymi działkami w wielu miejscach, mocno obciążoną ruchem Aleją Roździeńskiego, którą przekroczyć można tylko w dwóch punktach. Nikt nie zdał sobie sprawy, że te trzy budynki, razem ze Spodkiem i być może kolejnym budynkiem wysokiej kultury usytuowanym w przyszłości między NOSPR a muzeum, powinny stworzyć spójne założenie urbanistyczne”.
Michał Stangel: „Katowicka strefa złożona z wolno stojących obiektów kultury otoczonych infrastrukturą drogową zgodna jest póki co z przebrzmiałą, modernistyczną zasadą strefowania”. Czyli taką, która rozdziela miasto na części przeznaczone pod ściśle określone funkcje.
Bartłomiej Nawrocki: „Decyzje planistyczne dotyczące budowy nowych gmachów podejmowano bez sprecyzowania szerszej strategii, wyłącznie na bazie szybkich studiów przestrzennych. Głośne pytania dotyczące przestrzeni między nimi zbywano tradycyjnym »jakoś to pozszywamy«. Ostatecznie teren pozszywano ale niestety grubymi nićmi z różnych materiałów i z dużymi łatami parkingów”.
Paweł Jaworski, Stowarzyszenie Napraw Sobie Miasto: „Strefa Kultury to łabędzi śpiew urbanistyki modernistycznej. (…) To rozwiązanie, które składa hołd motoryzacji – samochodom poruszającym się po Drogowej Trasie Średnicowej lub stojącym na jednym z kilkuset miejsc parkingowych. Na terenie strefy wznoszą się teraz pomniki architektoniczne o dużym znaczeniu marketingowym dla władz regionu i miasta”.
I jeszcze Bolesław Stelmach w „Architekturze— Murator”: „Tylko budynek NOSPR próbuje tworzyć pierzeję ulicy w południowo-zachodnim rogu działki, dzięki czemu jest park. Ale jest pojedynczy, za mało na miasto”.
Za mało na miasto, ale to nie miało być miasto.
To miał być park olśnień i zachwytów.
To nie jest dzielnica
W marcu 2017 roku socjolog Paweł Pistelok postanawia dokładnie przyjrzeć się Strefie Kultury. Przez kilka następnych miesięcy przeprowadzi w niej ponad 230 wywiadów i wielogodzinne obserwacje zachowań jej użytkowników. Swoje wnioski opisuje w tekście „The Culture Zone in Katowice and its qualities as a public space” (Problemy Rozwoju Miast t. 59 / 2018). Przyglądając się temu, jak powstawała Strefa, szybko odkrywa, że proces ten nie spełnia podstawowych kryteriów rewitalizacji. Przede wszystkim dlatego, że od 1999 do 2015 roku nikt z władz Katowic nie próbował nawet konsultować społecznie planów jej budowy i ostatecznego kształtu. Pistelok dodaje także, że o Strefie Kultury nie można mówić w kategoriach nowej dzielnicy. A tak chciałyby o niej myśleć władze Katowic. Za Jane Jacobs badacz zauważa, że taka nowa dzielnica musi służyć wielu funkcjom. Przecznice muszą być krótkie, by często dało się zmieniać kierunek. W dzielnicy muszą być także budynki zróżnicowane stanem i wiekiem oraz musi być w niej zapewniona odpowiednia gęstość populacji. Nic z tego, co powyżej, nie występuje w Strefie. Pistelok jest zaskoczony wynikami swoich badań terenowych. Bo mimo tego wszystkiego, jego respondenci oceniają tę przestrzeń wysoko. W konkluzji zauważa, że choć Strefa nie spełnia właściwie żadnych wymogów rewitalizacji, to osiąga jej efekty. Niedociągnięcia związane z budową strefy nie obniżają, w oczach użytkowników, jej wartości, choć są krytykowane przez specjalistów.
To nie musi być nowoczesność
Kolejny ciepły, jesienny dzień, środek tygodnia, na Placu Kwiatowym w południowej części katowickiego Rynku tłum ludzi. Wygląda to tak, jakby działo się tu coś specjalnego, ale nic z tych rzeczy. To codzienność tego miejsca. Przechodzę przez plac prześwitem pod szklanym pawilonem, w którym działa sieciowa restauracja, docieram nad szemrzącą w cieniu palm sztuczną rzekę. Tutaj również próżno szukać wolnych ławek, zajęte są też betonowe leżaki nad wodą. Na placu zabaw dokazuje dzieciarnia. Kilka minut później spaceruję już po Strefie Kultury. Tutaj ludzi jest mniej, ale taras widokowy na centrum kongresowym jak zwykle jest okupowany, a po zielonych skwerkach wokół NOSPR spacerują emeryci. Na tle zabytkowych budynków Muzeum Śląskiego fotografuje się ślubna para. Dzwonię do Roberta Koniecznego, jednego z najbardziej znanych śląskich architektów i surowego krytyka Wielkiej Przemiany. Opowiadam mu, że to, co widzę przypomina przesadnie optymistyczną komputerową wizualizację niż rzeczywistość
– Cieszę się – mówi. – Nie rozumiem tego zupełnie, ale się cieszę. Widać w Katowicach była tak wielka potrzeba zmiany, że zadziałało nawet coś tak dalece niedoskonałego.
Konieczny ma rację. Dogmaty, przy pomocy których eksperci dyskutują dziś o miastach, trzeszczą w Katowicach, a niektóre rozsypują się w proch. Nie było tu żadnego całościowego planu, pieniądze, które tu wpompowano, można było wydać rozsądniej. Nawet argument o mizernych konsultacjach społecznych nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Bo przecież ludziom teraz się podoba, po co więc zawracać im głowę? Dzięki przebudowie Katowice odzyskały też poczucie fajności. Coś, czego nie było tu od czasów Gierka. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte przeorały zarówno to miasto, jak i cały region. Kultura i tożsamość miejsca była tu bowiem ściśle związana z kulturą pracy. A potem tej pracy zabrakło. Katowice jako przemysłowe zaplecze kraju przestały być potrzebne.
„Katowice dzisiaj są zatem miastem na rozdrożu, miastem poszukującym nowego modelu swej tożsamości” – pisze profesor Ewa Chojecka w tekście „Przestrzeń i architektura Katowic jako miejsca wielorakich, niespójnych pamięci”. I jednocześnie proponuje spojrzenie na miasto właśnie przez pryzmat jego niespójności.
– Mamy po tej wielkiej przemianie w Katowicach tylko pewne punkty nowoczesności. One są niezrośnięte i, co więcej, nie da się ich multiplikować w nieskończoność. Tak nie może wyglądać miasto – mówi mi profesor Chojecka. – Kilkaset metrów od Strefy Kultury są obszary zastraszającej biedy, zaniedbania i wykluczenia. Niech pan spojrzy na te puste kamienice z ciemnymi oknami. Ale może ta niejednorodność jest cechą tego miasta. Może żądamy od niego czegoś, czego ono nie zamierza nam dać?
Dominik Tokarski uważa, że dyskusję o jakości przemiany, jaka dokonała się w Katowicach, trzeba powoli kończyć.
– Idź tym ludziom pijącym kawę nad sztuczną Rawą powiedzieć, że to jest słabe, bo wybudowane z tanich materiałów i nie ma związku z całą resztą. Albo że w architekturze liczy się prawda, opowieść o przestrzeni i miejscu, a nie ich fabrykowanie dla doraźnych potrzeb. Wyśmieją cię. To jest nowoczesność na miarę naszych możliwości. Kosztowna, a jednocześnie pełna niedoróbek, bo konstruowana bez długofalowej strategii, bez wizji przyszłości, bez narracji. Ale widać taka nowoczesność nam wystarcza, innej nie potrzebujemy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.