Gordon Hempton odkrył, że na świecie nie ma już przestrzeni wolnych od dźwiękowych zanieczyszczeń. Na jego liście nie ma ani jednego miejsca, które byłoby ciche przez cały czas. Dlatego dziś skupia się na poszukiwaniu miejsc, do których dźwiękowe zanieczyszczenia nie docierają przez kwadrans.
Zaczęło się od prostej prośby mojego syna: „Zabierz mnie tam, gdzie jest najciszej”. Postanowiłem znaleźć dla niego to miejsce.
Drogi, linie kolejowe, lotniska i trasy podejścia samolotów, przemysł. Z dala od tego, jak najdalej.
– Co jeszcze? – pyta mnie lekko zniecierpliwiony Szymon Pifczyk, stukając delikatnie długopisem o okładkę notesu. Poprosiłem go o pomoc w szukaniu ciszy. Szymon prowadzi na Facebooku profil „Kartografia ekstremalna”, który skupia kilkadziesiąt tysięcy ludzi lubiących gapić się na mapy. Szymon sam zresztą te mapy robi. Współpracował z serwisem BIQdata, który specjalizuje się w wizualnym przedstawianiu, także na mapach, różnych danych. Umówiliśmy się w kawiarni w centrum Warszawy, hałas jest tu niewymowny, ledwo się słyszymy przez gwar rozmów i muzykę dudniącą z przesterowanych głośników. Trudno o lepsze miejsce uzasadniające desperackie poszukiwanie ciszy.
– Siedziby ludzkie. To będzie z dala od ludzi – mówię.
– A od krów? –pyta nagle.
– Co?
– No co ze zwierzętami domowymi? Krowami, psami. Takie szczekanie psa to się niesie i niesie. Uwzględniamy to? To jest też hałas?
Nie wiem, czy jest.
Najbardziej znanym poszukiwaczem ciszy jest Amerykanin Gordon Hempton. Od ponad 30 lat przemierza on świat z mikrofonem, tworząc Listę ostatnich cichych miejsc na świecie (The List of the Last Great Quiet Places). W jego ujęciu cisza to brak zanieczyszczeń dźwiękowych powodowanych przez człowieka. To naturalny pejzaż audialny taki, jaki był w danym miejscu sto, tysiąc i dziesięć tysięcy lat wcześniej. Jeśli wziąć sobie do serca tę definicję ciszy, to szczekanie udomowionego psa jest zanieczyszczeniem, ale wycie wilka już nie.
Hempton uważa, że to, czego tak uparcie szuka, jest dziś zagrożone, niemal na skraju wyginięcia. Dlatego założył fundację One Square Inch of Silence, która w Parku Narodowym Olympic, nieopodal którego Hempton mieszka, wdraża program ochrony audiosfery. Dzięki niemu udało się wpisać do regulaminu parku i procedur zarządzania nim zapisy o ochronie tego miejsca przed dźwiękowymi zanieczyszczeniami. Pracownicy parku negocjują między innymi z liniami lotniczymi, by zmieniły trasy przelotów i omijały ten zakątek. Ten jeden cal kwadratowy ciszy, o którym mowa w nazwie fundacji, znalazł się także na liście Hemptona. Na stronie fundacji podane są nawet koordynaty geograficzne, które można wklepać w nawigację turystyczną, by tam trafić. N 48.12885°, W 123.68234°. Oczywiście natychmiast wklejam je w wyszukiwarkę.
Po chwili przenoszę się do miejscowości Ramapo w hrabstwie Clallam. Nic z tego nie rozumiem. Wokół domy, szosa. Jeszcze raz wczytuję się we wskazówki dotarcia do One Square Inch of Silence. „Dojedź do centrum dla zwiedzających las deszczowy Hoh, przygotuj się na marsz przez najbliższe trzy mile. Miniesz Mount Tom Creek Meadows, przejdziesz kilkoma kładkami, miniesz zniszczony pień drzewa, a później świerk sitkajski z dziwnie rozdwojonym pniem, przez który można przejść jak przez bramę. To symboliczne wrota do One Square Inch of Silence”. Kawałek dalej ma być czerwony kamień. Koordynaty geograficzne podane na stronie kierują jednak w zupełnie inne miejsce. Wklepuję więc w wyszukiwarkę po prostu „One Square Inch of Silence” i algorytm przenosi mnie natychmiast we właściwe miejsce, ponad 40 kilometrów od Ramapo. Klikam w przyczepione do tej lokalizacji zdjęcia. Na jednym z nich widzę wyschnięty liść, na którym ktoś odręcznie wyskrobał długopisem „I am here”. Na innym wciśnięta w pień drzewa plastikowa butelka pełna zwitków papieru. Pewnie kapsuła z wiadomościami od tych, którzy dotarli tam w mniej wirtualny sposób i nie umieli się powstrzymać przed zaznaczeniem swojej obecności. Paplanina dotarła nawet tam, do jednego z najbardziej cichych miejsc na ziemi. Marcin Dymiter miał rację, odmawiając mi wskazania analogicznego miejsca w Polsce.
W czasie swoich podróży Gordon Hempton odkrył, że na świecie nie ma już przestrzeni wolnych od dźwiękowych zanieczyszczeń. Na jego liście nie ma ani jednego miejsca, które byłoby ciche przez cały czas. Dlatego dziś skupia się na poszukiwaniu miejsc, do których dźwiękowe zanieczyszczenia nie docierają przez co najmniej kwadrans (wcześniej szukał takich, w których cisza trwa 30 minut, ale było ich już zdecydowanie zbyt mało). Nie, na jego liście nie ma ani jednego miejsca w Polsce.
O Hemptonie przeczytałem pierwszy raz w książce „Nagrania terenowe” Filipa Szałaska. Wspomina tam o nim w wywiadzie Tomasz Mirt, artysta, muzyk i wydawca płyt. Mirt mówi: „Gordon Hempton śledzi miejsca na Ziemi, w których nie słychać dźwięków działalności człowieka. W Polsce znajduje się prawdopodobnie jedno takie miejsce”. Gdy tylko przeczytałem to zdanie, napisałem do Mirta z prośbą o rozmowę. Spotykamy się kilka dni później nieopodal jego warszawskiego studia.
– Gdzie to jest? – pytam i pokazuję mu w książce zaznaczony fragment wywiadu.
Uśmiecha się tajemniczo, macha ręką.
– To twoje poszukiwanie ciszy może być użyteczne tylko wtedy, gdy skupisz się na inwazyjności dźwięków, które nas otaczają.
Mirt nagrywał kiedyś na wyspach w Azji Południowo-Wschodniej. Po powrocie do domu zaczął się wsłuchiwać w te nagrania i odkrył, że słychać na nich warkot silników kutrów rybackich, które były od niego oddalone o dobrych kilkanaście kilometrów. Nie widział ich, nie zwrócił na ten dźwięk uwagi, będąc na miejscu, bo był skupiony na czymś innym. Wydawało mu się, że jest tam idealnie cicho. Nie ma już jednak takich miejsc.
– Ale wiesz, świat zmierza do katastrofy klimatycznej, zanieczyszczenie dźwiękiem jest może dobrą metaforą tego, co zrobiliśmy z planetą, ale samo w sobie nie jest przecież problemem, który musimy rozwiązać jako pierwszy.
– Ale gdzie szukać tego miejsca? – próbuję go docisnąć, bo chcę znaleźć to jedno miejsce w Polsce, w którym jest najciszej. To, o którym Mirt powiedział w wywiadzie.
– Nie spodziewaj się zbyt wiele. Spójrz na udźwiękowienie kina. W latach 50., gdy ktoś tam strzelał z pistoletu, to brzmiało, jakby kijem o podłogę stuknąć. A dziś to jest przestrzenna eksplozja, brzmi jak detonacja wielkiej bomby, musi robić wrażenie. Naprawdę to tak nie wygląda, ale nasze oczekiwania względem tego, jak ma brzmieć taki wystrzał, się zwiększyły. Z ciszą może być podobnie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.