Nina Blachowicz pracuje w londyńskiej centrali Stelli McCartney. Gdzie wraz z siedmiodobowym zespołem PR-owym zajmuje się działaniami promocyjnymi dotyczącymi gwiazd i influencerów z całego świata. Jedną z zalet jej pracy jest dostęp do archiwalnych ubrań marki, które raz na jakiś czas może kupić na wewnętrznej wyprzedaży.
Z szafy i z Instagrama usunęła wszystkie błędy. – To, co widzisz na moim profilu, to rzeczy, które mam i którymi ciągle żongluję – wyjaśnia. Mimo to ulegam temu samemu złudzeniu co jej znajomi. Wyobrażam sobie, że Nina Blachowicz ma przepastną garderobę pełną markowych ubrań i dodatków, że mnożą się tam oversize’owe marynarki do odróżnienia tylko po niuansach, skórzane torebki różnych kształtów, buty Bottegi Venety, Prady i Jacquemusa. W rzeczywistości wszystko, co posiada, mieści się w dwóch małych szafach w pokoju mieszkania, które wynajmuje w zachodnim Londynie razem z dwiema współlokatorkami. – Na Instagramie bardzo łatwo jest zakrzywić rzeczywistość – kwituje moją fałszywą wizję.
Do Wielkiej Brytanii Nina przeprowadziła się z Olsztyna zaraz po maturze. Jako nastolatka snuła fantazje o życiu jak w „Seksie w wielkim mieście”, tylko trochę bliżej domu. – Wyobrażałam sobie, że podobnie jak bohaterki serialu noszę markowe ciuchy, bywam w najfajniejszych knajpach, że ciągle coś się dzieje – tłumaczy. Ciągnęło ją do świata pełnego ludzi i bogatego w ekscytujące wydarzenia. Nie marzyła o sławie, a o prestiżu. Nie o bogactwie, a o fajnym stylu życia. Nie o karierze, a przyjemnej kreatywnej pracy. To niezbyt wyjątkowy zestaw pragnień. Dzieliło go i wciąż dzielą pokolenia kobiet podkarmionych wizją serialowej wersji rzeczywistości Manhattanu. Marzenia zwykle pryskają, gdy przechodzi się do ich realizacji. Wtedy, gdy okazuje się, że branża mody nijak przystaje do kreowanego w mediach obrazka. Nina Blachowicz już to rozczarowanie przeżyła. Krok po kroku odnajdywała jednak przyjemność w pracy takiej, jaka okazała się być ona naprawdę – z kartonami zamiast szampanów, tabelkami w Excelu zamiast wiecznych pokazów mody, konkurencją i dyscypliną zamiast ciągłej twórczej zabawy. Zawsze angażowała się we wszystkie zadania, najpierw te, które stawiali przed nią profesorowie w Ravensbourne College of Design and Communication i potem pierwsi szefowie – na stażach u Galvan London i w dziale sprzedaży Diora, a dziś już na etacie w londyńskiej centrali Stelli McCartney, gdzie wraz z dziesięcioosobowym zespołem PR-owym zajmuje się działaniami promocyjnymi dotyczącymi gwiazd i influencerów z całego świata.
Cały tekst znajdziecie w kwietniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska” z dwiema okładkami do wyboru. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.