„Nowy Jork, betonowa dżungla, w której rodzą się sny” – śpiewała w utworze „Empire State Of Mind” z 2009 roku Alicia Keys. Jak dziś wygląda miasto? Niekiedy przytłacza monumentalnością. Innym razem przypomina ogromny plan filmowy. Wyzwala kreatywność, pobudza i przyciąga wielką modę. Trzeba tylko umieć ją uchwycić. Przyglądamy się najsilniejszym nurtom estetycznym metropolii i ich ikonom.
Glamour: Diana Ross, Bianca Jagger, Sarah Jessica Parker
Choć termin „glamour” (z ang. urok, czar, przepych) w XVIII wieku ukuli Szkoci (określali tak posądzanych o praktykowanie czarnej magii studentów gramatyki), dziś kojarzy się przede wszystkim ze splendorem otwartego w 1977 roku Studia 54. Z frywolnością strojów jego bywalców, dekadencją oraz jedyną zasadą: „Obowiązuje całkowita wolność”, głosił napis na drzwiach klubu. Po latach jeden z pracowników ochrony ujawnił jednak, że istniała też druga reguła – niepodważalny zakaz noszenia poliestrowych koszul. Ale przecież nie poliestru spodziewano się po Dianie Ross czy Biance Jagger. Królowa soulu i na parkiet, i na scenę wybierała cekinowe kombinezony, niemal transparentne body Boba Mackiego, koszule o rękawach w kształcie skrzydeł nietoperza oraz powłóczyste peleryny. Za to Jagger czyste linie, strzeliste sylwetki, drogocenne tkaniny, a co za tym idzie, sukienki z płynnej satyny i taliowane garnitury.
Teraz z eklektyzmu epoki po swojemu czerpie Sarah Jessica Parker. Wzorzyste dodatki łączy z dresami, połyskliwe spódnice z wełnianymi swetrami. Bawi się formą, nie przejmuje dress codem. Mówi się, że to wpływ kostiumografki „Seksu w wielkim mieście” Patricii Field, która ubierała Sarę przez kilkanaście lat. A może należy przyjąć, że glamour to domena Manhattanu? W końcu i Blake Lively, która w „Plotkarze” mieszkała na Upper East Side, nie stroni od ekstrawagancji. U niej, jak to u van der Woodsenów, moda jest żywsza – intensywniejsza w kolorach, czasem przegięta. Przykład? Podczas gdy na Met Gali 2022 Parker niczym wnikliwa historyczka czerpała z krawiectwa Elizabeth Hobbs Keckley, Blake wybrała ociekającą złomem suknię inspirowaną monumentalną architekturą Nowego Jorku.
Minimalizm: Fran Lebowitz, Diane Keaton, siostry Olsen
By w nowojorskim gąszczu – nasyceniu barw, wzorów i form – wypracować dobry minimalizm, należy znać miasto od podszewki. I mowa nie o hołdujących prostocie projektach Calvina Kleina i Helmuta Langa, które prezentowano tu w latach 90., ale o ulicy. Tak przynajmniej twierdzi eseistka i pisarka Fran Lebowitz. – Codziennie mijam tysiące ludzi, a zdaje się, że jedyną osobą, która patrzy, dokąd idzie, jestem ja – mówiła w dokumencie Netfliksa „Udawaj, że to miasto”, ubrana w przeskalowaną marynarkę z architektoniczną precyzją ułożoną na ramionach. W wywiniętych lewisach 501 i nieśmiertelnych kowbojkach w karmelowym brązie. Ona, by lepiej przyjrzeć się Nowemu Jorkowi, pozbyła się telefonu komórkowego i komputera. Ale nie trzeba od razu uciekać się do ekstremum. Oversize’owe fasony, pożyczone z męskiej szafy spodnie, wojskowe buty i meloniki równie dobrze stylizuje aktorka Diane Keaton, stawiając na sprawdzone projekty Ralpha Laurena, Maison Margiela i Comme des Garçons. Albo siostry Olsen, które po latach życia na świeczniku, ubierania się w bliźniacze stylizacje w nurcie Y2K, zwróciły się ku swobodzie, purytańskiemu minimalizmowi oraz androgynicznej elegancji. I dziś z autorską marką The Row szerzą je (nie tylko) wśród nowojorczanek.
Elegancja: Jackie Kennedy Onassis, Katie Holmes
W Waszyngtonie pudełkowe płaszczyki Olega Cassini, garsonki z tweedu i toczki od Halstona. W Nowym Jorku lniane koszule, dzwony, okulary muchy i torby hobo Gucci. Czasem trudno zdecydować, która z odsłon Jackie Kennedy Onassis (ta z czasów pełnienia funkcji pierwszej damy czy redaktorki w „Viking Press” i „Doubleday”) jest lepsza. Można natomiast ocenić ich wpływ na modę. Podczas gdy pierwsza, silnie zakorzeniona we wciąż konserwatywnych latach 60. XX wieku, ustanowiła standard dla całego pokolenia kobiet, druga rezonuje do dziś. Wystarczy spojrzeć na gwiazdę „Jeziora marzeń” Katie Holmes. Jej rozkloszowane dżinsy do złudzenia przypominają te z szafy Jacqueline. Podobnie jak trencze z gabardyny w chłodnym beżu lub skóry. Jedwabne sukienki, które latem nosi w komplecie z sandałkami, a w okresie przejściowym paruje z botkami za kostkę. A także wełniane garnitury, monochromatyzm oraz nowojorski minimalizm, ale bez popadania w banał. Zdaje się, że tylko ulubione sneakersy Holmes mogłyby ją poróżnić z Jackie. Bo ta nawet na kołyszącym się jachcie trwała przy krwistoczerwonych balerinkach.
Nonszalancja: Jean-Michel Basquiat, Timothée Chalamet, Marc Jacobs
– Chciałem być gwiazdą, nie maskotką galerii – mawiał przedstawiciel nowego ekspresjonizmu w malarstwie, Jean-Michel Basquiat. To pragnienie wybrzmiewało zarówno w jego pracach, jak i w stylu (mieszance ubrań z second handów z tymi prosto od projektantów). Nie dzielił odzieży na codzienną i wieczorową. Koszul nie prasował, derbów nie pastował. Marynarki w kratę i skórzane kurtki zestawiał ze sportowymi T-shirtami, czerwonymi skarpetkami lub bosymi stopami. Obryzgane farbą garnitury od Armaniego i okulary przeciwsłoneczne (najpierw klasyczne Wayfarer, później geometryczne Issey Miyake) nosił podczas malowania, przechadzek miastem, jak i imprez.
Podobna odwaga, niezważanie na konwenanse i beztroskie podejście do garderoby towarzyszą dziś aktorowi młodego pokolenia Timothée Chalametowi oraz projektantowi Marcowi Jacobsowi. Pierwszy zaciera granice między stylami i epokami, drugi między płciami. Odnajdują się i w grunge’u, i w postmodernizmie. W pasowanych garniturach i awangardowych propozycjach, jakimi w przypadku Chalameta były komplet od Haidera Ackermanna, cekinowa uprząż Louis Vuitton czy brak koszuli na oscarowym czerwonym dywanie, a u Jacobsa – koronkowa tunika z Met Gali 2012, która odsłoniła alabastrowe bokserki kreatora.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.