Syntetyczne diamenty są chemicznie identyczne, wielokrotnie tańsze, zamiast w nękanych konfliktami zbrojnymi rejonach świata powstają w sterylnych laboratoriach. Niektórzy odmawiają im romantyzmu, inni wręcz przeciwnie – widzą w ich krystalicznych strukturach nieskończoną zdolność człowieka do przekraczania granic.
Firma Diamond Foundry istnieje od 2012 roku. Wcześniej jej założyciele – inżynierowie z Princeton, MIT i Uniwersytetu Stanforda, planowali zdemokratyzować energię słoneczną. Udało się, ale z rynku kalifornijski start-up Nanosolar wygryźli konkurujący ceną Chińczycy. Wtedy Martin Roscheisen i Jeremy Scholz wpadli na pomysł, by wiedzę zdobytą przy budowie komórek fotowoltaicznych wykorzystać do produkcji diamentów. Mniej więcej po dwóch latach działania w Diamond Foundry zainwestowali przedstawiciele wielkich spółek technologicznych jak Google, Ebay, Twitter i Facebook. To nie brzmi jak wstęp do nowej historii jubilerskiej i nie jest wyłącznie taką historią. Błyszczące oczka w pierścionkach to tylko jeden ze sposobów na wykorzystanie tego szlachetnego surowca.
Nowatorską technologia wyrobu diamentów syntetycznych z użyciem gorącej skoncentrowanej energetycznie plazmy
Diamond Foundry opatentowała nowatorską technologię wyrobu diamentów syntetycznych z użyciem gorącej skoncentrowanej energetycznie plazmy, która imituje warunki na powierzchni Słońca. To, co natura tworzyła przez miliony lat, w specjalistycznym laboratorium można odtworzyć w ciągu 500 do 600 godzin. By wyrósł jeden karat, potrzebne są średnio dwa tygodnie. Wystarczy diamentowe „nasionko”, stężona mieszanka gazów i mnóstwo energii. Proste. – To, co nazywamy nasionem diamentu, w rzeczywistości jest płaską płytką. Kilka takich płatków układamy obok siebie w geometrycznej sekwencji. Służą za matrycę, wzorzec – tłumaczył Jeremy Scholz, jeden ze współzałożycieli Diamond Foundry, w rozmowie z „The Wall Street Journal” w 2018 roku. Kolejne atomy „przywiązują się” do składowych każdej z płytek, powtarzając narzucony przez nią wzór chemiczny. Tak powoli we wszystkie strony rośnie diament, który na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od takiego z kopalni. Jest surowym kryształem, który wymaga oczyszczenia laserem, kontroli jakości, cięcia, polerowania. Chemicznie i fizycznie jest identyczny jak diament kopalny.
Proces produkcji diamentów syntetycznych imituje ten, który zaszedł w naturze miliard lat temu
Proces produkcji diamentów syntetycznych imituje ten, który zaszedł w naturze miliard lat temu, średnio 200 kilometrów pod ziemią – pomiędzy jądrem a skorupą ziemi, w najstarszych częściach dzisiejszych kontynentów. Napierające na siebie masy, wysoka temperatura i ciśnienie doprowadziły do reakcji, w której węgiel zaczął się krystalizować, osiągając najtrwalszą ze swoich możliwych postaci. Diamenty długo pozostawały pod ziemią. Aż wyrzuciły je na powierzchnię specyficzne i rzadkie eksplozje wulkaniczne. Według szacunków geologów po raz ostatni taki wybuch miał miejsce miliony lat temu. Trudno więc liczyć, że wkrótce się powtórzy. Jeśli nie będzie eksplozji, nie będzie diamentów. Przynajmniej tych konwencjonalnych. To geologiczna loteria.Tymczasem dostępne złoża topnieją dość szybko. Szacuje się, że wystarczy ich najwyżej na kolejnych 25 lat.
Cały tekst znajdziecie w październikowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.