
Tokijski budynek Nakagin Capsule Tower został zburzony, lecz na zawsze pozostanie ikoną designu. Wystawa „Shinchintaisha. Procesy nietrwałości” w Muzeum Architektury we Wrocławiu pozwala prześledzić losy legendarnego wieżowca, a także poznać ideę japońskiego metabolizmu – stylu, który miał zrewolucjonizować światowe budownictwo.
Po Nakagin Capsule Tower nie ma już śladu. Pięćdziesięciometrowy wieżowiec był wizytówką tokijskiej dzielnicy Ginza i jedną z najbardziej rozpoznawalnych budowli Japonii. Dziś w miejscu, gdzie stał przez równe pół wieku, można znaleźć jedynie pustą parcelę. Do jego wyburzania, a właściwie rozmontowywania: kawałek po kawałku, przystąpiono niedawno, w 2022 roku. Z pejzażu Tokio zniknęła przy tym ikona inżynieryjnego designu – najsłynniejszy projekt Kishō Kurokawy. – To budynek, który został rozebrany, a jednocześnie nie przestał istnieć, bo w dalszym ciągu jest częścią naszego architektonicznego imaginarium – przekonuje Michał Duda, współautor wystawy „Shinchintaisha. Procesy nietrwałości” w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Ekspozycja odtwarza losy Nakagin Capsule Tower za pomocą makiet, fotografii, dokumentów, publikacji i oryginalnych grafik. Jednocześnie zachęca do poznania fascynującej historii metabolizmu – nurtu w architekturze i urbanistyce, który powstał w Japonii na początku lat 60. XX stulecia.

Tokio w ogniu
– W dniu wielkiego nalotu moja matka owinęła mnie futonem i pobiegła ile tchu w piersiach do szkoły, gdzie znajdował się schron – wspominał Yohji Yamamoto. Projektant mody miał zaledwie dwa lata, kiedy jego rodzinne miasto stało się piekłem na ziemi. W nocy z 9. na 10. marca 1945 roku amerykańskie siły powietrzne przypuściły zmasowany atak na japońską stolicę, rozpętując burzę ogniową, która błyskawicznie trawiła budynki, topiła asfalt i gięła stal. Tradycyjna drewniana architektura nie miała szans wobec eksplozji napalmu i białego fosforu. W ciągu paru godzin w płomieniach stanęło 65 proc. zabudowy Tokio (łącznie 41 km2). Według różnych szacunków mordercza pożoga pochłonęła od 80 do 120 tys. ludzkich istnień (więcej niż wybuch atomowy w Hiroszimie czy Nagasaki). Blisko milion tokijczyków straciło dach nad głową. Operacja o kryptonimie „Meetinghouse” była najkrwawszym i najbardziej niszczycielskim bombardowaniem w całej historii drugiej wojny światowej.


Generacja wizjonerów
Fala destrukcji dosięgnęła łącznie 66 miast, m.in. Osakę, Jokohamę, Fukuokę i Kobe. Wielkie metropolie zmieniały się w zgliszcza. – Gdy stałem pośród ruin Nagoi, trzeciego największego miasta Japonii, wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągała się jedynie spopielona ziemia – wspominał Kishō Kurokawa. Okres powojenny upłynął Japończykom pod znakiem wysiłku podźwignięcia się z głębokiego kryzysu. Odbudowania kraju i nadania mu przestrzennego ładu podjęli się japońscy architekci, którym zniszczone miasta jawiły się jako puste płótna, gotowe, by wykreślić na nich nowe budynki i siatki ulic.


Centralną postacią japońskiego kręgu architektonicznego był Kenzō Tange. Z jego inicjatywy nuklearna zagłada Hiroszimy została godnie upamiętniona w formie parku oraz Muzeum Pokoju, mieszczących się w pobliżu „strefy zero”. On też, jako jeden z pierwszych, snuł plany rekonstrukcji stolicy i to on stał się mentorem dla pokolenia młodych architektów wizjonerów, którzy mierzyli się z ówczesnymi problemami urbanistycznymi: przeludnieniem, wyzwaniami terenu czy chaotycznym planowaniem przestrzeni miejskiej. Tak zwane Tange Lab pełniło funkcję inkubatora innowacyjnych pomysłów. – Nazywano nas „szkołą zwęglonych ruin” – mówił Kurokawa, który dołączył do zespołu Tange w 1957 roku. W gronie tym znaleźli się także Takashi Asada, Fumihiko Maki, Sachio Otani i Arata Isozaki. Łącząc siły, stworzyli środowisko wymiany myśli. Pomimo dzielących ich różnic wszystkim przyświecał ten sam cel: wykreować nową wizję architektury – dla Japonii, ale i całego świata. Krytyk sztuki Noboru Kawazoe nadał tej wizji miano „metabolizmu”.


Architektura jak żywy organizm
W maju 1960 roku międzynarodowe towarzystwo architektów, planistów, grafików i inżynierów zebrało się w tokijskiej hali Sankei, by wziąć udział w obradach Światowej Konferencji Designu (WoDeCo). To właśnie tam Japończycy po raz pierwszy przedstawili założenia metabolizmu. W broszurze pt. „Metabolizm 1960: Propozycje dla Nowej Urbanistyki” Kawazoe pisał: „Postrzegamy ludzkość jako żywy proces – ustawiczny rozwój, przebiegający od atomu do mgławicy. Powodem, dla którego używamy biologicznego terminu >>metabolizm<<, jest nasze przekonanie, że design i technologia wyrażają ludzką witalność”.
Metaboliści traktowali budynki, ale i całe miasta, jak żywe organizmy. Architektura powinna więc nieustannie ewoluować, przepoczwarzać się i adaptować do potrzeb człowieka. Elastyczność, dynamizm i ciągła przemiana zastąpiłyby skończoność i niewzruszoność, z którymi dotychczas kojarzono budownictwo. Nauczeni doświadczeniami wojny, a także znający specyfikę rodzimej przyrody (np. górzystość terenu, trzęsienia ziemi), Japończycy opowiadali się za designem, który dopasowuje się, przeobraża, żyje.
Dlatego proponowali konstrukcje składające się z części stałych (ale otwartych na modyfikacje) oraz z elementów o krótszej żywotności, które mogły być wymieniane w zależności od poziomu zużycia. Jeśli jakiś moduł przestawał spełniać swoją funkcję lub ulegał materiałowemu wyczerpaniu, zastępowano go nowym. Idea regeneracji zawiera się w japońskim odpowiedniku terminu „metabolizm” – „shinchintaisha”. Człon „shin” oznacza „nowy”, „chin” – przestarzały, natomiast „taisha” odnosi się do procesu wymiany, przemiany organicznej materii.
Megastruktury na miarę epoki postępu
W połowie lat 50. Kraj Kwitnącej Wiśni stanął u progu bezprecedensowego wzrostu gospodarczego. W ciągu niespełna dwóch dekad populacja Tokio wzrosła z 7 do 10 milionów mieszkańców, a PKB osiągnął drugi pod względem wysokości poziom na świecie. Państwowy program stawiania danchi – wielopiętrowych bloków mieszkalnych, podobnych do PRL-owskiej wielkiej płyty – uchylał ograniczenia wysokości budynków, dając początek erze drapaczy chmur. Ekonomiczny boom przyspieszył, gdy japońską stolicę mianowano gospodarzem XVIII Letnich Igrzysk Olimpijskich. Specjalnie na tę okazję powstały nowe drogi, linie metra i połączenia kolejowe (w tym słynny superekspres Shinkansen). Zmodernizowano infrastrukturę wodno-kanalizacyjną, lotniska i dworce, a w przestrzeń kosmiczną posłano satelitę transmitującego rozgrywki do ponad 600 mln telewidzów. Ukoronowaniem olimpijskiej transformacji stało się stworzone przez Kenzō Tange Yoyogi National Gymnasium – hala sportowa posiadająca największy wówczas podwieszony dach na świecie. Japonia zmieniła się z ruiny w symbol postępu i nowoczesności.

Spektakularny rozwój znalazł odzwierciedlenie w architekturze metabolistów – zaawansowanej technicznie i zakrojonej na wielką skalę. Jej gigantomania objawiała się zwłaszcza w tzw. megastrukturach. Japońscy architekci realizowali tę koncepcję, wznosząc olbrzymie, wielokondygnacyjne i multifunkcjonalne gmachy, wsparte na „sztucznym gruncie” (platformach, kratownicach, słupach itp.). Przykładem takiej konstrukcji jest Międzynarodowe Centrum Konferencyjne w Kioto, zbudowane przez Sachio Otaniego w 1966 roku. Ten trapezoidalny kompleks z betonu i stali unosi się nad stawem dzięki filarom i podniesionym płytom, zajmując powierzchnię ponad 150 tys. mkw. Megastruktury składały się często z klastrów mniejszych brył – tak, jak tkanki zbudowane z komórek. Metaboliści chętnie korzystali z prefabrykowanych modułów, które przytwierdzano do głównego trzonu konstrukcji. Tak w 1967 roku powstał tokijski biurowiec Shizouka zaprojektowany przez Tange.
Science fiction staje się rzeczywistością
Futurystyczne projekty metabolistów nasuwają skojarzenia z architekturą znaną z fantastyki naukowej. Toporne megastruktury do złudzenia przypominają monumentalne konglomeraty wieżowców, estakad i lądowisk, na tle których rozgrywa się akcja filmów „Metropolis” Fritza Langa czy „Łowca androidów” Ridleya Scotta. Działalność japońskich wizjonerów była zresztą bezpośrednią inspiracją dla Sakyō Komatsu – jednego z najbardziej poczytnych autorów literatury science fiction w Japonii. Metaboliści żywili przy tym nadzieję, że – wraz z rozwojem technologii – futurologiczne symulacje w końcu staną się rzeczywistością. W 1970 roku, podczas targów Expo, dowiedli, że ich śmiałe pomysły nie należą jedynie do sfery fantazji.
Dziesięć lat po przełomowej konferencji WoDeCo, Kenzō Tange raz jeszcze zebrał zaprzyjaźnionych architektów, by zaaranżować przestrzeń wystawy światowej. W tym celu na obrzeżach Osaki metaboliści wznieśli tymczasowe „miasto przyszłości”. Pomiędzy pawilonami biegły deptaki z ruchomymi chodnikami, a dookoła krążyły podwieszane gondole i kolejka jednoszynowa. Główny gmach Expo’70 (proj. Tange) stanowił największą w historii stalową konstrukcję z dachem zawieszonym 30 metrów nad ziemią. W kolosalnych rozmiarach nie ustępował mu Sumitomo Pavilion (proj. Otani), przypominający rusztowanie, w którym „utknęły” latające talerze. Z kolei pawilon Toshiba IHI oraz Takara Beautilion przywodziły na myśl stacje kosmiczne obrośnięte geometryczno-biologicznymi szkieletami. Projektując je, Kurokawa po raz pierwszy użył komputera. „Żaden kraj nie ma tak silnej koncesji na przyszłość jak Japonia” – pisał magazyn „Time”. Budowle Japończyków wzbudziły sensację, a co istotniejsze – wcieliły w życie kluczowe koncepcje metabolizmu. Expo’70 było triumfem, ale jednocześnie łabędzim śpiewem metabolistów. W ciągu kolejnych lat ich ścieżki stopniowo zaczęły się rozchodzić.


Zamieszkać w kapsule
W 1972 roku Kishō Kurokawa zrealizował w Tokio swój najsłynniejszy projekt – Nakagin Capsule Tower. Budowla powstała w zaledwie 30 dni, choć pomysł na nią dojrzewał przez ponad dekadę. Na działce w dzielnicy Ginza wzniesiono dwie stalowo-żelbetowe wieże o 11 i 13 kondygnacjach. Służyły jako rdzeń, w którym mieściły się klatki schodowe, szyby wind i instalacje. Osobno wyprodukowano 144 prostopadłościenne kapsuły mieszkalne o powierzchni użytkowej 9 mkw. każda. Prefabrykowane kawalerki wyposażone były w łóżko, szafki, klimatyzację, lodówkę, składane biurko, telewizor, magnetofon oraz łazienkę. Kuchnię miały zastąpić liczne okoliczne restauracje. Charakterystyczne okrągłe okna zawierały wachlarzową żaluzję. Każdą kapsułę przymocowywano osobno do centralnych wież za pomocą jedynie czterech śrub o wysokiej wytrzymałości. Ułatwiało to demontaż poszczególnych modułów, które wedle instrukcji Kurokawy należało wymieniać co 25 lat.


Nakagin Capsule Tower funkcjonowała bardziej jako hotel niż apartamentowiec. Budynek powstał z myślą o tokijczykach z przedmieść pracujących w centrum. Krótkoterminowy kwaterunek pozwalał zaoszczędzić na dojazdach. Kurokawa podawał również inny, mniej prozaiczny powód stworzenia wieżowca. W eseju pt. „Kapsułowa deklaracja” z 1969 roku pisał, że forma kapsuły jest przejawem nowoczesnego, nomadycznego stylu życia. Według architekta kapsuła stawała się też symbolem „cyborgicznej architektury”, w której ludzie, maszyna i przestrzeń kreują „nowe organiczne ciało”.


Wydawało się, że projekt Kurokawy rozwiązuje problemy życia w tłocznej metropolii, a sam budynek przetrwa stulecia. Jednak w ciągu 50 lat jego istnienia nie wymieniono ani jednej kapsuły. W efekcie Nakagin Capsule Tower stopniowo niszczała, a koszty jej konserwacji rosły. Rdza i przeciekająca woda nadwyrężyły konstrukcję, odsłaniając niebezpieczny (choć wówczas powszechnie stosowany) azbest. Pomimo licznych prób ratowania bloku w 2021 roku rada mieszkańców zagłosowała za jego rozbiórką. Uprzednio cała bryła została dokładnie zeskanowana i zarchiwizowana. Udało się też zachować 23 oryginalne kapsuły (dwie z nich zasiliły kolekcje muzeów sztuki nowoczesnej w Saitamie i San Francisco). Gmach Nakagin Capsule Tower podzielił los wielu dzieł metabolistów, którzy rozpad i destrukcję traktowali jako naturalną kolej rzeczy. Jak przekonywał Noboru Kawazoe: „Mamy nadzieję stworzyć coś, co – nawet jeśli zostanie zniszczone – przyczyni się do powstania kolejnej nowej kreacji”.

Wystawę „Shinchintaisha. Procesy nietrwałości” w Muzeum Architektury we Wrocławiu można oglądać do 13 kwietnia 2025 roku
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.