Gdzie się podział glamour manifestowany mieniącymi się cekinami, przeskalowanymi formami, piórami i przezroczystościami? Tom Ford mówi im „do widzenia” – przynajmniej na razie. W sezonie jesień-zima 2019-2020 stawia na bardziej zachowawcze fasony, własną interpretację prostoty i spokojną paletę. To jego odpowiedź na aktualne wydarzenia.
– Nigdy nie byłem projektantem, który szczególnie głośno komentowałby to, co aktualnie dzieje się na świecie i jak wpływa to na moją twórczość – mówił Ford po pokazie na jesień-zimę 2019-2020, który oficjalnie rozpoczął tydzień mody w Nowym Jorku. Ma rację. Zamiast odnosić się ekonomicznych kryzysów i nawiązywać do społecznych nastrojów, przez lata proponował modę, która byłaby przede wszystkim odskocznią. Bajką i opowieścią, w której największą rolę odgrywał hollywoodzki przepych i wyrafinowany glamour. Ford nie chce już jednak uciekać. Głośno mówi o tym, jak bardzo przygnębia go to, co dzieje się wokół nas i jak bardzo jego nastrój wpływa na to, co chce nosić i w co ubierać swoje klientki. Zdaje się mówić: to nie miejsce i czas na agresywną modę. Spokój jest tym, czego wszystkim nam potrzeba.
Oczywiście, projektant nie ma wpływu na to, czy spokoju zaznają targani prześladowaniami uchodźcy, obywatele, w których najbardziej uderzają niekorzystne reformy podatkowe, czy Brytyjczycy, którzy przez Brexit ucierpią bardziej niż nam się to wydaje. Ford nie miesza się więc do polityki. Rewolucję przeprowadza w swoim atelier i na wybiegu. Jak sam mówi, „szuka bezpieczeństwa”. Stawia na prostotę, której największą siłą będzie wysokiej jakości krawiectwo. A to ma przecież opanowane do perfekcji.
Tom Ford w sezonie jesień-zima 2019-2020 proponuje więc to, z czego jest najbardziej znany i to, co wychodzi mu najlepiej: ekstremalnie smukłą i wydłużoną kobiecą sylwetkę, fasony otulające ciało i pieczołowicie dobrane akcesoria. Ale także garnitur, który na wybiegu można było tym razem podziwiać w rożnych odsłonach – raz uszyty został z bordowego aksamitu, kiedy indziej z matowej, popielatej skóry. Ford bawi się też w tym miejscu konwencją. Rozdziela duety łącząc satynowe spodnie w kant z wełnianą marynarką, a błysk z matem.
Skręcenie w kierunku prostoty nie oznacza oczywiście, że Ford nagle stał się minimalistą. Swoim klientkom serwuje subtelny colour-blocking, który bazuje na połączeniu śliwkowego fioletu i przełamanego beżem błękitu, aksamitne czółenka typu „peep-toe” zestawia z czarnymi, półprzezroczystymi skarpetkami, głowy modelek ozdabia nieco przydużymi i wykonanymi ze sztucznego futra kapeluszami, a wokół szyi wiąże im wyszywane cekinami cienkie szaliki. Nie jest to jednak pełna przepychu moda Forda z ostatnich kilku sezonów. Nie jest to tym bardziej styl, jaki uprawiał podczas swojej bytności w Gucci, choć na nowojorskim wybiegu pojawiło się kilka wieczorowych sukni nieśmiało nawiązujących do kolekcji na jesień-zimę 1996-1997. O tej ostatniej mówi się często, że stanowi ucieleśnienie seksualnej rewolucji, jaką Ford zaprowadził we włoskim domu mody. Dziś w głowie mu inny przewrót.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.