Znaleziono 0 artykułów
13.05.2018

Tomasz Kot: W „Zimnej wojnie” daliśmy z siebie wszystko

13.05.2018
Premiera "Zimnej wojny" na 71. Festiwalu Filmowym w Cannes (Fot. Stephane Cardinale - Corbis, Getty Images)

Pokaz najnowszego dzieła Pawła Pawlikowskiego, „Zimna wojna”, który odbył się podczas festiwalu filmowego w Cannes, okazał się spektakularnym sukcesem. Publiczność zgotowała twórcom obrazu trwającą osiemnaście minut owację na stojąco. O emocjach w trakcie i po tym wydarzeniu opowiedział nam na gorąco Tomasz Kot, grający w filmie jedną z głównych ról. 

Świetne recenzje, kilkunastominutowa owacja, zachwyty Guillermo Del Toro, Cate Blanchett i Julienne Moore. Jesteście na językach wszystkich w Cannes. Jak to znosisz?

Na razie dzielnie, choć mamy z Asią (Joanna Kulig – przyp. AZ) obowiązki wywiadowczo-promocyjne, których liczba zazwyczaj maleje z biegiem czasu, a w Cannes rośnie.

Jak to?

Cały czas przychodzą prośby o dziennikarzy o kolejne wywiady. Kiedy myślimy, że zostały jeszcze trzy, okazuje się, że jest ich pięć. Kiedy jesteśmy przekonani, że to przedostatni, dochodzą dwa nowe. Film jest przyjmowany tak dobrze, że zainteresowanie nim cały czas rośnie, dziennikarze chcą z nami o nim rozmawiać. Mamy intensywny czas. Adrenalina wydziela się bez przerwy. Jest fantastycznie!

Widzisz różnicę w odbiorze filmu przez dziennikarzy polskich i zagranicznych?

Dla nas wiele rzeczy jest oczywistych, natomiast dla ludzi spoza Polski są one odkryciem. Wczoraj mieliśmy dzień francuski, spotykaliśmy się z prasą, radiem i telewizją z Francji. Wielu dziennikarzy mówiło nam, że po projekcji trochę bardziej rozumieją Polskę, patrzy na nią teraz inaczej.

Dlaczego?

Dzięki filmowi zrozumieli, jak trudna i skomplikowana jest nasza historia. Akcja zaczyna się pod koniec lat 40., kiedy dopiero tworzy się i organizuje porządek powojennej Polski. Bohater grany przez Borysa Szyca reprezentuje go. Na przestrzeni lat oglądamy rozwijający się komunizm, który staje się machiną wyniszczającą ludzką wrażliwość, wgniatającą bohaterów w ziemię.

Tomasz Kot w Cannes (Fot. Pascal Le Segretain, Getty Images)

O co cię pytają?

Zwracają uwagę, że skoro urodziłem się w latach 70., to znaczy, że pamiętam komunizm. Chcą, żebym im o nim opowiadał, proszę, by przybliżyć im, jak wyglądał. Są zaskoczeni, kiedy odkrywają, że moje bycie nastolatkiem było czymś zupełnie innym niż ich. Dla nich to odkrycie, szok, a dla mnie oczywistość, bo po upadku komunizmu jeździłem na Zachód, gdzie zobaczyłem te różnice.

W rozmowach dominuje polityka?

Nie tylko, istotna jest także kultura ludowa Polski, którą Paweł w filmie niesamowicie wydobył. Jeden z dziennikarzy mówił mi, że nie miał pojęcia, że „ci ludzie w kapeluszach, z siekierkami, są tacy ciekawi!”. Chodziło mu oczywiście o górali. Entuzjazm ludzi wywołany tym naszym folklorem jest czymś absolutnie pięknym.

Ty sam jesteś z polską kulturą ludową blisko czy też była dla ciebie odkryciem?

Borys Szyc, Paweł Pawlikowski, Joanna Kulig i Tomasz Kot w Cannes (Fot. Pascal Le Segretain, Getty Images)

Z wieloma jej aspektami spotkałem się po raz pierwszy, ale „Zimna wojna” była dla mnie w ogóle szeregiem pierwszych razów. Jeszcze nigdy nie byłem na tak długich zdjęciach. Zrozumiałem ich zasadność, kiedy przekonałem się, jak wiele miejsca i przestrzeni pozostawiają do skupienia się na pojedynczej scenie. Panujący na planie klimat był nieporównywalny do żadnego innego.

Dlaczego?

Już przez sam fakt, że pracująca nad „Zimną wojną” ekipa spotkała się wcześniej przy „Idzie”, spowodował, że kostiumy, scenografia i charakteryzacja były przygotowane pod film czarno-biały. Nasza kostiumografka Aleksandra Staszko powtarzała, że zna każdy odcień szarości w czarno-białym filmie, więc doskonale wie, jak ubrać statystów. Kilkudziesięciu ludzi w strojach w takiej tonacji kolorów tworzyło niezwykle plastyczny obraz. Jestem bardzo wrażliwy na tego typu plastykę. Łatwo mi się było w takich widokach zatapiać, spajać z nimi.

Asia mówiła wczoraj na konferencji prasowej o stanie medytacji, w którą wprowadzała ją duża liczba dubli, które są metodą pracy Pawła (Pawlikowskiego – przyp. red.). Rzeczywiście, jest tak, że w pewnym momencie człowiek wchodzi jakby w trans, wywołany powtarzalnością scen, słów, gestów, odgrywania tego samego. Przestaje się grać, a zaczyna kontemplować scenę, nad którą się pracuje.

Tomasz Kot na planie Zimnej Wojny w Łodzi (Fot. PAWEL LACHETA/ POLSKA PRESS/ EXPRESS ILUSTROWANY, East News)

Nie tylko w pracę na planie włożyliście mnóstwo energii. Także wcześniejsze przygotowania wymagały od was poświęceń.

Mieliśmy z Asią dwa zupełnie różne tryby przygotowań. Ona musiała zacząć o wiele wcześniej, bo miała do opanowania taniec z zespołem Mazowsze. Kiedy pojechałem po raz pierwszy zobaczyć ich koncert, byłem pod wrażeniem muzyki. Natomiast dopiero kiedy zobaczyłem ich na scenie, dostrzegłem, jak bardzo to, co robią, jest atrakcyjne i spektakularne. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale przygotowanie się do roli wymagało ode mnie patrzenia poza scenę.

Co tam dostrzegłeś?

Jak różni są dyrygenci, ile mają metod pracy, ekspresji, jak różnicują się pod względem zachowań i charakteru.

Do roli dyrygenta przygotowywał cię Marcin Masecki.

Marcin jest wybitnym talentem, który od nastoletniego wieku ćwiczy i praktykuje, wygrywa konkursy. Żeby zostać dyrygentem, ludzie studiują przez pięć lat. Ja miałem jedynie pół roku na przygotowania, więc nie było mowy, żebym mógł pozwolić sobie na coś innego niż udawanie, kopiowanie. Wcześniej zagrałem w dwóch filmach biograficznych („Skazany na bluesa” o Ryszardzie Riedlu i „Bogowie” o Zbigniewie Relidze – przyp. AZ), które były dla mnie dwoma wielkimi przygodami w skanowaniu drugiego człowieka, jego ruchów, gestów, póz, ekspresji, spojrzeń. Dużo się nauczyłem na temat przejmowania charakterystycznych cech innych ludzi i ta wiedza we mnie została.

Jak ci się tutaj przydała?

Dzięki czasowi spędzonemu z Marcinem i lekcjom dyrygentury nauczyłem się, jak dyrygować trzy utwory. Miałem je bardzo dobrze opanowane, a muzycy, zwłaszcza na koncercie w Berlinie, bardzo mnie wspierali, krzyczeli, że dobrze to robię. Dostałem tak dobrą energię, że przed zdemontowaniem sprzętu zagraliśmy ten utwór jeszcze raz, już po zdjęciach, tylko po to, żeby się zabawić. To był niesamowity moment, porównywalny do widoku tańczącej Asi.

Co cię w nim ujęło?

Nigdy nie zapomnę tego widoku, kiedy przyjechaliśmy do Otrębusów, gdzie Mazowsze ma swoją siedzibę, i Asia w roboczych sukienkach wykonała taniec, w którym trzyma partnera za ręce, a on wykonuje w powietrzu kozła. Nie mogłem uwierzyć, że ona wykonała taką pracę, żeby tę figurę opanować. Zrozumiałem, że mam do czynienia z wymarzoną partnerką, która da z siebie na planie wszystko, żeby tylko wyszło. Przy tym światła nie są ukierunkowane na nią, ego nie jest na pierwszym miejscu, tylko wspólna praca. Połączyło nas to podejście.

Tomasz Kot na konferencji prasowej poświęconej "Zimnej wojnie"podczas Festiwalu Filmowego w Cannes (Fot. Laurent Emmanuel, East News)

Cały film jest oparty na was.

Od początku do końca stoimy z Asią przed kamerą, dlatego musieliśmy się oddać przekonaniu, że to, co robimy, zostanie już na zawsze, więc to musi być najlepsze. Oboje daliśmy z siebie wszystko, ale nie było innej możliwości w ekipie tak genialnych zawodowców.

Mówiłeś o podpatrywaniu. Twoja postać jest podobno wzorowana na prawdziwej osobie.

Jest inspirowana wieloma osobami, między innymi Tadeuszem Sygietyńskim. On razem ze swoją żoną, Mirą Zimińską, w filmie graną przez Agatę Kuleszę, w najbardziej newralgicznym momencie wojny złożył przysięgę, że jeśli przeżyją, to w czasie pokoju zajmą się zbieraniem pieśni i utworów ludowych, których archiwum zostało w czasie walk doszczętnie zniszczone. I rzeczywiście się temu poświęcili. W filmie widzimy, jak wyglądała ich praca. To dzięki nim udało się wywalczyć Otrębusy i powołać w nich coś tak unikatowego jak Mazowsze, które do dzisiaj jest czymś wyjątkowym w skali Europy.

Artur Zaborski
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Tomasz Kot: W „Zimnej wojnie” daliśmy z siebie wszystko
Proszę czekać..
Zamknij