Monroe, Madonna, septum, snake bite, a może medusa? Nawet jeśli nigdy nie zaglądaliście do salonu piercingu, te nazwy niedługo nie będą wam obce. Trend z przełomu milenium powraca. Co ważne, w sezonie wiosenno-letnim, występuje w wersji sztucznej.
Zanim Britney Spears pokazała swój kolczyk podczas tańca brzucha na Video Music Awards 2001 oraz na długo przed tym jak z przekłutym pępkiem na czerwonym dywanie zaczęła pojawiać się Beyoncé, zobaczyliśmy go u Christy Turlington. W 1993 roku najgrzeczniejsza z Wielkiej Szóstki, przeszła po wybiegu Todda Oldhama w ściągniętym topie i wyciętej spódnicy, która odsłoniła świeżo wykonany piercing. Medialny szum wokół supermodelki postanowili wykorzystać inni buntownicy dekady – członkowie zespołu Areosmith. W teledysku do singla „Cryin’” obsadzili Alicię Silverstone (jeszcze przed narzuceniem jej mundurka „Słodkich zmartwień” i tuż po roli obsesyjnie zakochanej uczennicy w „Zauroczeniu”), by „na wizji” udała się najpierw do tatuatora, a następnie piercera. Właśnie to wydarzenie uznaje się za początek gorączki na belly ring, która na przełomie stuleci dotknęła niemal wszystkie stylowe nastolatki. Od Lindsay Lohan po Paris Hilton (starszyzna rodu hotelarzy ponoć nie była zachwycona).
Z czasem kolczyk w pępku przestał szokować i zaczął wędrować wyżej – na usta, nos, język czy brwi. – Byłam podekscytowana i chciałam je wszystkim pokazać – tłumaczyła się w wywiadzie udzielonego magazynowi „People” Nicole Richie, po nieplanowanym podciągnięciu koszulki i dumnym zaprezentowaniu przekłutych sutków na pokazie Joey and T.
Bez bólu, czyli piercing w wersji soft
Choć nurt Y2K ma swoje niepisane zasady (w tym obowiązkowe minispódniczki, biodrówki i sporą ilość różu), projektanci zdecydowali się nas nieco oszczędzić. Świadomi estetycznych błędów poprzedników, mikrotopy prezentują na wybalsamowanej, a nie pomarańczowej od samoopalacza skórze. Gdy w makijażu sięgają po błękit, nie wybierają tandetnych niebieskości, a arystokratyczny odcień Wedgwood blue. Nawet popularne koturny, choć wciąż masywne i niebotycznie wysokie, konstruują tak, by nie przypominały już przerysowanych butów lalek MyScene.
Podobnie jest dziś w przypadku piercingu. Nie wymaga poświęceń, nie przyczyni się do rodzinnych waśni i mogą nosić go ci, którzy boją się igieł. Proponowane na ten sezon kolczyki do ciała, a przede wszystkim twarzy, są sztuczne. Choć bezbolesne septum (kolczyk-kółko zawieszany na przegrodzie nosowej) pojawił się już w kolekcjach resort Gucci i Chanel, dopiero teraz zyskuje reprezentatywne grono, godne miana trendu.
Salon sztucznego piercingu na wybiegu
Wśród marek, które w ostatnich miesiącach zasiliły krąg fanów sztucznych kolczyków jest m.in. Off-White. Podczas jesienno-zimowego pokazu wizażystka marki Cécile Paravina dopełniła minimalistyczny makijaż modelek pierścieniami na usta we fluorescencyjnych barwach. W Balmain zastosowano podobny zabieg, z tą różnicą, że obręcze były wykonane z metalu o srebrzystej lub złocistej powłoce.
O bardziej ekstremalną wersję pokusili się makijażyści Givenchy, którzy twarze modelek ozdobili alternatywnymi ćwiekami. Ku tej technice zwróciła się również Miranda Joyce odpowiedzialna za wizaż u Connora Ive’a. Przy czym nie tylko udekorowała twarze sztucznymi błyskotkami, ale także zreinterpretowała milenijny baking obsypując ryżowym pudrem cienie pod oczami oraz zaznaczając usta popularną w latach 2000. czekoladowo-brązową konturówką.
U Simone Rochy pierwsze skrzypce grały oczy ozdobione kryształkami i perłami nawiązującymi do irlandzkiego folkloru. Te same u Burberry reprezentowały punkowe dziedzictwo Wielkiej Brytanii. Trendowi dali się również skusić projektanci Coperni, Isabel Marant, Ricka Owensa czy Courrège pozwalając modelkom na pozostawienie osobistego piercingu. Choć już nie sztucznego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.