Athleisure podbiło modne ulice, hipsterzy pokochali normcore albo vintage, a influencerzy ubierali się pod Instagram. Jakie trendy w modzie lansowano w latach 2010–2019? Które z nich powracają dziś do łask? Dlaczego cykl mody wciąż przyspiesza?
Nastoletnia gwiazda, którą gościłam ostatnio w podcaście, zwróciła uwagę na mój naszyjnik. Gotycki, rockowy, na pewno wyrazisty. Dostałam go od znajomej stylistki 11, a może 12 lat temu. – Vintage! – zawołała z zachwytem 16-letnia wokalistka o świetnym skądinąd wyczuciu stylu. Cykl mody przyspieszył do tego stopnia, że biżuterię z kolekcji sieciówki z 2012 albo 2013 roku można uznać za przedmiot z gatunku retro. Wraz z wisiorkiem, który znalazłam niedawno na dnie szkatułki ze skarbami, by założyć do halloweenowego kostiumu Morticii Addams, zalała mnie fala wspomnień o tamtej epoce.
Trochę dziewczęco, trochę rockowo. Jak ubierałyśmy się w latach 2010–2019?
Mając lat dwadzieścia parę i wchodząc w trzydziestkę, w pierwszych latach drugiej dekady XXI wieku nosiłam spódnice z baskinką, sukienki typu bodycon albo rozkloszowane, jak z lat 50., skórę do koronek. I, oczywiście, skinny jeans, ramoneski, motocyklowe buty. Moim osobistym ukoronowaniem epoki słodyczy, która trwała jeszcze od lat 2000., gdy inspirowałam się garderobą Blair Waldorf z „Plotkary”, okazała się suknia ślubna.
Pod koniec 2014 roku powiedziałam „tak” w kreacji vintage od Valentino – sięgającej kolan sukience z koronek, haftów i tiulu, która przypominała trochę tutu Sary Jessiki Parker z „Seksu w wielkim mieście”. Jej odcień oscylował wokół pudrowego różu i millennial pink. Do tego nabijane ćwiekami sandałki Rockstud na szpilce, do których wszystkie wzdychałyśmy. Tak zapamiętam tamten czas – różowo, romantycznie, ale z pazurem, dziewczęco, choć z hipsterską ironią.
Goście weselni robili pierwsze zdjęcia na Instagram – jeszcze nieśmiało, niewprawnie, nadużywając filtrów. I na chwilę tylko zamienili kraciaste koszule na marynarki, T-shirty z nadrukami na koszule, ugly shoes (należały do nich crocsy, uggi, birkenstocki i wiele innych, które dziś uchodzą za klasykę) na półbuty. W 2014 roku wydawało się, że hipsterzy pogrzebali subkultury, stając się ostatnią z nich, a właściwie antysubkulturą. Ale to była zbyt uproszczona hipoteza. Trendy mieszały się jak szalone, rządził eklektyzm, obalano w modzie kolejne świętości.
Marzenia o zostaniu księżniczką vs fascynacja influencerkami z Instagrama, czyli jak inspirowałyśmy się Kate Middleton i Hailey Bieber
W dekadzie influencerek, które stały się it-girls za sprawą Instagrama, ton nadawały także rodziny królewskie. Dwa royal weddings – w 2011 i w 2018 roku – rozpaliły wyobraźnię wszystkich dziewczyn marzących o zostaniu księżniczkami. Obie suknie ślubne – i Kate Middleton, i Meghan Markle – stały się popkulturowymi fenomenami, a w inspirowanych nimi kreacjach „tak” powiedziało niezliczone grono panien młodych.
Każda kolejna stylizacja księżnych też budziła ogromne emocje, umacniając jeden z nurtów trendów lat 2010–2019. Kobieca klasyka też należała bowiem do kanonu. Może i za takie stylizacje nie zdobywało się tysięcy lajków (na Instagramie rządziły neonowe barwy, miks wzorów, ekscentryczne dodatki), ale nawiązywały do estetyki z przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Twee, które znów zdobywa dziś uznanie, oraz preppy, hit jesieni 2024 roku, można skojarzyć z ikonami pokolenia milenialsów, np. Zooey Deschanel, ale w latach 2010–2019 nie byłyśmy jeszcze gotowe tych idolek porzucić. Urok vintage, które wokół siebie roztaczały, emanując energią dam z lat 50. i 60., przyćmiła dopiero naturalność, a raczej doskonale wystudiowana naturalność nowego pokolenia supermodelek.
Pod koniec dekady Bella i Gigi Hadid, Kylie i Kendall Jenner czy Hailey Bieber dołączyły do grona najchętniej śledzonych trendsetterek na świecie. Wiele z tych dziewczyn, trochę na przekór cukierkowej wówczas stylistyce Instagrama, który ślepo dążył do doskonałości, postawiło na athleisure, grunge albo normcore.
Trendy z lat 2010–2019, które powracają do łask
Athleisure – czyli w strój do jogi przeniesiony na ulice, albo szerzej: styl sportowy wyniesiony do rangi eleganckiego casualu – pozwalał balansować na granicy nonszalancji i clean girl aesthetic. O trendzie tym na łamach amerykańskiego „Vogue’a” pisał w 2015 roku Hamish Bowles: „To ubranie, które możesz nosić do pracy, na siłownię i na kolację”.
W budowaniu indywidualnego stylu na przekór eklektyzmowi pierwszych lat dekady pomagał też – być może paradoksalnie – normcore. Uproszczone, niemal ascetyczne, totalnie zwyczajne ubrania – jeansy z lat 90., sneakersy (obsesja na punkcie butów sportowych też definiuje tamtą epokę) jak z szafy taty, białe podkoszulki – świadczyły o zmęczeniu nadmiarem. Nie tylko nadkonsumpcją (szok wywołało zawalenie się gmachu Rana Plaza w Bangladeszu w 2013 roku, ale niewiele realnych zmian w funkcjonowaniu fast fashion od tego czasu wprowadzono – narodziło się też ultra fast fashion), lecz także zmieniającymi się jak w kalejdoskopie trendami. Potem przyszła pora na powtórkę z buntu – pod koniec dekady znów spodobały się subkulturowe uniformy grunge’u, skejterów, gotów, emo. Tyle że tym razem w ironicznym, czysto estetycznym wydaniu – bez związku z muzyką czy nawet przynależnością do wspólnoty.
Lata 2010–2019 wieńczy triumf street style’u i mediów społecznościowych. Punkt ciężkości ostatecznie przeniósł się z wybiegów na ulicę. Ulubione domy mody tamtych lat – od Gucci, w którym Alessandro Michele wprowadził nerdowskie ubrania jak z filmów Wesa Andersona, po antymodową Balenciagę – posiłkowały się ambasadorami, by rozpowszechniać swoją – bardzo wówczas charakterystyczną – estetykę (dziś każda z tych marek tworzy bliższą życiu „modę środka”).
Czego moda lat 2010–2019 nauczyła mnie o własnym stylu?
Spoglądając dziś na tamtą dekadę, przypominam sobie własne stylizacje, które oddawały jej ducha. Cierpiałam wówczas na modowe FOMO, wzorem dziewczyn z Pinteresta, Instagrama czy street style’u, połączyć wszystkie trendy w jednej stylizacji. Nierzadko łamałam własną zasadę, by nie nosić więcej niż trzech kolorów naraz, inwestowałam w niezliczoną liczbę dodatków (ten naszyjnik „vintage” zakładałam w komplecie z dwoma innymi), desperacko poszukiwałam własnego stylu, oglądając się na innych. Dziś wyciszyłam szum informacyjny. I nie tylko ja. Obecna dekada w modzie sławi indywidualizm, promując jednocześnie minimalizm i maksymalizm, futuro i retro, brat i demure. W tej mnogości wyborów też można się oczywiście pogubić, ale ubierając się dla siebie, a nie na pokaz, stajemy się odporni na presję.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.