Łatwiej reaktywować dom mody niż założyć nowy? Piotr Zachara analizując fenomen Schiaparelli, Patou czy Loewe, pisze, że marka jest zawsze o wiele więcej warta niż człowiek, a w modzie nikt i nic nie umiera do końca.
Hype sprowokowany przez ostatnią kolekcję Schiaparelli projektu Daniela Roseberry’ego potwierdza podejrzenia, że mimo deklarowanej chęci zmiany na lepsze branżą rządzą trzy klasyczne reguły. Marka jest zawsze o wiele więcej warta niż człowiek. To, co już jest, ma więcej do powiedzenia od tego, co dopiero się staje. W modzie nikt i nic nie umiera do końca, a tym bardziej na zawsze.
Z czternastu domów mody, które wziął pod opiekę 74-letni Arnault, tylko trzy są od niego młodsze: Givenchy, rocznik 1952, Kenzo, rocznik 1970 oraz Marc Jacobs, debiutant z 1984 roku. Reszta to stare ramole: Loewe, Louis Vuitton i Berluti dawno przekroczyły setkę, Loro Piana i Fendi mają ją na karku, a Celine lepiej niech się zacznie przygotowywać do jubileuszu 80-lecia, ta poważna rocznica już za dwa lata. Kolekcjonowanie drożyzny pan Arnault zaczął od Diora, pierwszy kawałek dostał w ramach rozliczeń wraz fabryką, która szyła na licencji koszule Christian Dior. Licencję schował do sejfu, fabrykę zamknął, pracowników zwolnił, ale o tym nie będziemy pamiętać, bo sam Bernard szybko zapomniał, no i lepiej nie ryzykować. Po co komu status persona non grata w domu towarowym Le Bon Marché czy perfumeriach Sephora, włościach pana Arnault. A jak przed końcem świata najdzie człowieka ochota na ostatni łyk szampana? Prawie wszystkie najlepsze należą do niego, wódka i koniaki również. Konglomerat LVMH, opus magnum monsieur Arnault to imponująca kolekcja marek z wszystkich segmentów i poziomów luksusu, od perfum przez zegarki po jachty i nieruchomości. Mimo nieludzkiej skali – w ubiegłym roku obroty wyniosły 79 miliardów euro, a zysk netto 21 miliardów, jedne i drugie poszły o 23 procenty w górę – nadal jest to firma rodzinna. Najwyższe stanowiska w domach mody Bernard obsadził pięciorgiem swoich dzieci, a więc ojcem też jest troskliwym, w ogóle dobry z niego człowiek, wzór cnót.
Najnowszy nabytek w portfolio Bernarda Arnault to dom mody Patou, założony w 1914, reaktywowany w 2018. Dopóki żył i pracował, Jean Patou był prekursorem logomanii i mody sportowej oraz głównym rywalem Chanel, potem jego firma przeszkoliła m.in. Marca Bohana, Karla Lagerfelda, Jean-Paula Gaultier i Christiana Lacroix. Kolejny wiekowy dom mody pan Arnault nabył bez pośredników, po cichu, a przywilej reanimowania marki powierzył 44-letniemu Guillaume’owi Henry’emu, który wcześniej wskrzesił Carven i Ninę Ricci. Z Patou idzie mu chyba opornie, gdyby było inaczej, pan Arnault na pewno by się tym pochwalił, najbogatszy człowiek na świecie – przez „Forbesa” ostrożnie wyceniany na 200 miliardów euro – lubi się dzielić z plebsem sukcesami. Formuła łączenia starego szyldu z nowym pomysłem i energią młodości działa, chociaż nie zawsze natychmiast. Loewe doświadczył hype’u dopiero za Jonathana Andersona, Emilio Pucci na nowo rozruszać obiecuje Camille Miceli, dyrektor artystyczna od września 2021, z Kenzo bywa raz ciekawiej, raz nie, Nigo, projektant, DJ, producent muzyczny od roku stara się, by okej było stale. Przy okazji, strona internetowa LVMH w rozbudowanym profilu Diora – fundamencie oraz dumie firmy – ani razu nie wspomina o Marii Grazii Chiuri. Może to tylko przeoczenie, a może forpoczta wiosennych wstrząsów sejsmicznych.
Cały tekst znajdziecie w kwietniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska” z dwiema okładkami do wyboru. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.