Na Netfliksie można już oglądać serial o superbohaterach, który łączy motywy z „X-Menów”, „Harry'ego Pottera” i „Genialnego klanu” w postmodernistycznym melanżu gatunków, stylów i wątków. Ale czy w tym szaleństwie jest metoda?
Klaus (Robert Sheehan), narkoman o telekinetycznych zdolnościach, rozmawia ze zmarłymi. Supersilny Luther (Tom Hopper) ma tak szerokie barki, że ledwo mieści się w drzwiach. Gwiazda Hollywood Alison (Emmy Raver-Lampman) zmienia rzeczywistość jednym słowem. Diego (David Castañeda) umiejętność rzucania nożami wykorzystuje w złodziejskim fachu. Jest jeszcze Numer Piąty (Aidan Gallagher), który choć wrócił z przyszłości, nie postarzał się ani o dzień. I pozbawiona mocy skrzypaczka Vanya (Ellen Page). Choć uważają się za rodzeństwo, urodzili się w różnych częściach globu, tyle że tego samego dnia o tej samej godzinie. Ich matki, zanim wydały potomków na świat, wcale nie były w ciąży. Siedmioro z 43 cudownych dzieci adoptował ekscentryczny miliarder Sir Reginald Hargreeves (Colm Feore). Stworzył dla nich dom, zbudował mamę – androida (Jordan Claire Robbins) i założył szkołę Umbrella Academy, w której mogli doskonalić swoje umiejętności. Dlaczego więc tak bardzo swego ojca nienawidzą?
– Dzieciństwo Vanyi naznaczone było cierpieniem – mówi Ellen Page, która od czasu debiutu w „Juno” w 2007 roku czekała na kolejną rolę na miarę swoich możliwości. – Jej ojciec był dla niej okropny, bo nie wykazywała żadnych wyjątkowych zdolności. Teraz ma 30 lat, depresję i niskie poczucie własnej wartości – tłumaczy aktorka. Z rodzeństwem się nie widuje. Może dlatego, że napisała demaskatorskie wspomnienia, w których oskarżyła całą przybraną rodzinę o złe traktowanie… Cała piątka (Numer Szósty zginął w dzieciństwie w tajemniczych okolicznościach, a Numer Piąty dopiero co powraca z przyszłości, by oznajmić, że świat skończy się za osiem dni) spotyka się dopiero na pogrzebie Hargreevesa. W posiadłości ojca przyjmuje ich Pogo (Adam Godley), postać przypominająca Alfreda z „Batmana”, tyle że w szympansim, a nie człowieczym ciele.
Chociaż potrafią kłamać, kraść i się bić, kiepscy z rodzeństwa superbohaterowie. Chyba nikt nie chce, żeby ratowaniem świata zajmowali się narcyzi, narkomani i przestępcy. Ale Netflix kilkoma poprzednimi serialami – „Jessicą Jones”, „Lukiem Cagem” i „Daredevilem” – przetarł szlaki. Teraz nikt już nie chce oglądać bohaterów bez skazy. Dlatego do opowiedzenia historii o dysfunkcyjnej rodzinie, błędach wychowawczych i traumach z dzieciństwa postanowiono wykorzystać komiks Gerarda Waya i Gabriela Bá. Nagrodzony nagrodą Eisnera pierwowzór na warsztat wziął Steve Blackman (scenarzysta drugiego sezonu „Fargo", „Legionu” i „Altered Carbon”). Na ekranie oglądamy postmodernistyczny miks brytyjskich powieści o dorastających czarodziejach z hollywoodzkimi „X-Menami” i „Genialnym klanem”. Równie dużo tu kampowego ekscentryzmu Wesa Andersona, co krwawej komiksowości Zacka Snydera. Nie zabrakło też pure nonsense’u spod znaku Monty Pythona. „Umbrella Academy” to serial dla milenialsów, którzy większą część życia spędzili w kinach i przed telewizorem. Wyzwaniem dla nich będzie szukanie kolejnych inspiracji, skojarzeń i wątków nawiązujących do kultowych produkcji. Ale gdy odrzeć netfliksową nowość z tego, co już wcześniej widzieliśmy, zostaje opowieść o rodzinie, która wbrew apokalipsie, egoizmowi i traumom zjednoczy się dla wyższego dobra. Nie mówiąc już o płatnych zabójcach, którzy chcą rodzeństwo unicestwić. Te wspólnotowe momenty są na ekranie najmocniejsze. Jak choćby scena z pierwszego odcinka, gdy rodzeństwo – każdy z nich w swoim pokoju – tańczy do tej samej piosenki.
Serial „Umbrella Academy” można oglądać od 15 lutego na Netfliksie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.