Wczoraj w Japonii włoski projektant pokazał na wybiegu kolekcję pre-Fall 2019, udowadniając po raz kolejny, że świetnie radzi sobie bez dawnej partnerki Marii Grazii Chiuri, która odeszła do Diora.
W odcieniu pudrowego różu, z kwiatowymi aplikacjami, przetykana srebrzystymi nitkami, wykończona tiulem. Najważniejsza sukienka mojego życia pochodziła z kolekcji Valentino. Włożyłam ją na ślub cztery lata temu i od tego czasu planuję wykorzystać ponownie. Ale za każdym razem gdy na nią spoglądam, wydaje mi się zbyt eteryczna, efemeryczna, ekskluzywna, by uświetnić nią całkiem zwyczajną imprezę. Ale nigdy nie zapomnę tego, jak się w niej czułam. Niby każda sukienka ślubna powinna sprawiać, że na kilka godzin z Kopciuszka zmieniamy się w księżniczkę. Ale mi moja dała znacznie więcej. Poczułam się bliższa świata, do którego zawsze chciałam należeć – świata wielkiej mody. Nigdy więcej nie pozwoliłam sobie na tak ekstrawagancki zakup, ograniczając moje modowe zapędy do marek ze średniej półki. Ale obcowanie z modą naprawdę wielką jest niczym dotknięcie absolutu.
Dlatego teraz z nabożeństwem podchodzę do każdego kolejnego pokazu domu mody Valentino. Kolekcje, które Pierpaoli Piccioli tworzył w duecie z Marią Grazią Chiuri były wykwintne niczym kawior. Ale nie jestem chyba odosobniona w przekonaniu, że Piccioli solo wznosi się na prawdziwe wyżyny. Nie trzeba nawet oglądać jego kolekcji dla Valentino, wystarczy spojrzeć na Ezrę Millera w puchowym płaszczu-pelerynie-dziele sztuki, którą Piccioli zaprojektował dla Moncler. Włoski projektant rozumie, że nosząc wielką modę kobiety chcą poczuć się tak jak ja w ten mój wyjątkowy dzień. Nieziemsko. Niebiańska była każda z kreacji Piccioliego zaprezentowana na wczorajszym pokazie kolekcji pre-Fall 2019 w Tokio.
Pokazy w Szanghaju organizowali już m.in. Karl Lagerfeld i Tommy Hilfiger. Włoch wybrał Japonię, bo zainspirował się wabi-sabi. Filozofia ta nie ogranicza się tylko do wystroju wnętrza. Japończycy kierują się nią także w codziennym życiu. – Zachodnia kultura kocha symetrię, doskonałość, statyczność. W Japonii bardziej ceni się harmonię, a odnajduje ją nie w doskonałości, a w różnorodności – tłumaczy Piccioli. Wabi-sabi przejawia się także w szacunku do tradycji. Ale nie ma w tym szacunku naiwnej nostalgii, która każe nam oglądać „Stranger Things” z tęsknoty za łatwymi latami 80., a raczej „osadzenie w teraźniejszości”, jak mówi Piccioli.
W kolekcji bierze więc na warsztat pojęcie wabi-sabi, żeby pokazać, że przedmioty są najpiękniejsze, jeśli widać na nich upływ czasu. Z czasem nabierają znaczeń, z czasem opowiadać mogą więcej historii, z czasem wypełniają je emocje. Piccioli nie byłby Włochem, gdyby inspiracji Wschodem nie zderzył z florenckim renesansem. Na jego moodboardzie można było oglądać zarówno japońskie wazy, jak i freski Piero della Francesca. Tę układankę pomogła zbudować jeszcze jedna cegiełka – stałe motywy z DNA domu mody Valentino. Mistrz Garavani kocha czerwień, falbany, kobiecość. Jego następca wykorzystał każdy z tych tropów, ale przefiltrował go przez wabi-sabi. I tak jego jedwabie wyglądają, jakby były lekko pogniecione, falbanki pojawiły się nie tylko na tiulu, ale także na moherze, a fason sukienki koktajlowej z lat 80. przeobraził się w T-shirt. Piccioli nie omieszkał też pokazać koronkowej mini, swoich charakterystycznych pelerynek oraz wzorów jak z porcelany. Nowością były także sylwetki męskie w kolekcji pre-Fall.
Idąc tym tropem, postanowiłam wyciągnąć z szafy moją sukienkę. Nie pochodzi może z najnowszej kolekcji Picciolego, ale z pewnością jest wabi-sabi, bo pamięta każdą łzę i każdy uśmiech tamtego dnia. Niedoskonała, bo pokryta patyną, przynależy już nie tylko do kategorii vintage, ale do porządku pamięci.
Zobacz cały pokaz:
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.