Valentino Garavani założył dom mody w 1960 roku. 60 lat później Pierpaolo Piccioli z brawurą, gracją i wrażliwością tłumaczy charakterystyczne motywy marki na język współczesności.
Surowe, a nawet brutalistyczne, betonowe, ale rozświetlone, proste w konstrukcji. Za scenografię pokazu Valentino Collezione Milano posłuży wnętrza Fonderia Macchi, czyli odlewni działającej od lat 30. XX wieku. Nieprzypadkowo Pierpaolo Piccioli podkreślił w nazwie kolekcji, że wywodzi się z Mediolanu. To pierwszy pokaz marki w stolicy włoskiej mody. Zamknął tegoroczny mediolański tydzień mody, którego program został okrojony ze względu na pandemię. Następca Valentina Garavaniego nie zamierzał jednak rezygnować z fizycznego pokazu. Chciał okazać wsparcie włoskiej modzie, jej rzemieślnikom, a przede wszystkim fanom Valentino, których każda kolekcja przenosi w inny wymiar.
– O jakim świecie chciałbym opowiedzieć poprzez modę? Otwartym na indywidualność. Akceptującym różnorodność. Tolerancyjnym i dobrym – powiedział Piccioli za kulisami, brzmiąc bardziej jak kaznodzieja niż jak projektant. Ale dyrektor kreatywnego jednego z najważniejszych domów mody na świecie już dawno widział swoje zadanie szerzej. Projektowanie ubrań to punkt wyjścia do budowania lepszej rzeczywistości. Poprzez modę społeczeństwo oswaja się z innością. W Valentino Collezione Milano to inkluzywne przesłanie widać na każdym kroku, choćby w ubraniach, które były niemal identyczne dla kobiet i dla mężczyzn. Granice genderowe zostały zatarte. Każdy model był indywidualnością. Nikt nie wpisywał się w kanony, tylko tworzył własne. Tak jak Piccioli w Valentino. – Pracuję teraz nad tożsamością domu mody, a nie jej estetyką – twierdzi. Co oznacza, że bierze na warsztat symbole marki, by przekuć je we współczesne emblematy.
Po pierwsze więc pojawiła się na pokazie makrama – kiedyś wieczorowa, dziś zupełnie codzienna. Po drugie, koszula uszyta z różnych materiałów, od popeliny po szyfon. Podobna dla niej i dla niego, noszona nonszalancko, także jako sukienka. W intensywnych odcieniach. Były też oczywiście elementy couture, takie jak ręcznie robione koronki, bo w końcu w tradycji Valentino zawsze był szacunek dla rzemiosła. Wszystkie fanki akcesoriów domu mody ucieszą się, że Piccioli złożył hołd ikonicznym ćwiekom. Dodatki powstały z połączenia eleganckiej skóry i buntowniczego detalu. Teraz Roman Stud nawiązuje dodatkowo do włoskiej architektury. Jak zwykle u Valentino kolory rozkwitały jak kwiaty, ale wzorów było mniej niż w ostatnich sezonach. Najbardziej dominujący kwiatowy print przypominał ten z sukienki Anjeliki Huston sfotografowanej przez Giampaolo Barbieriego w 1972 roku.
Całość doświadczenia miała być inspirowana miejskim ruchem Guerilla Gardening, który zbliża industrialne przestrzenie do natury. – Bycie radykalnym to przejaw świadomości – mówił Piccioli, podkreślając, że bunt to dzisiaj konieczność, jedyny słuszny przejaw zaangażowania społecznego. Podczas pokazu goście mogli posłuchać koncertu nowego ulubieńca Piccioliego, zdobywcy Grammy, hipnotyzującego Labrintha.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.