Od początku izolacji brałem udział w wielu akcjach ratujących lokalny biznes: #wspieramgastro #kwiatemwwirusa #wspierampolskiemarki – mówi Szymon Machnikowski, dyrektor marketingu i PR „Vogue Polska”. Kolejny bohater naszego redakcyjnego cyklu o kulisach pracy z domu opowiada o tym, jak pandemia wpłynęła na jego codzienne wybory.
Zawsze byłem wzorowym konsumentem, bo jako „osoba od marketingu i PR-u” byłem oprawcą i ofiarą jednocześnie. Tworzyłem historie produktów, ale też sam uwielbiałem się na nie nabierać, wybierając te rzeczy, które mają najwięcej do opowiedzenia. Podczas pandemii z dnia na dzień stałem się konsumentem niezwykle świadomym, rozumiejącym, że moje zakupowe wybory mają wpływ zarówno na moje życie, jak i na życie moich ulubionych restauratorów, hodowców kwiatów czy lokalnych projektantów, a historie za nimi stojące przestały być jedynie marketingowymi bajkami.
Chociaż daleki jestem od dziękowania pandemii za cokolwiek, bo to jedna wielka tragedia, to chciałbym z niej wyjść jako taki właśnie „nowy ja”. Nigdy nie potrafiłem oszczędzać, tym bardziej więc się cieszę, że dzięki mądremu wydawaniu jesteśmy w stanie pomóc sobie nawzajem. Jeśli tylko była taka możliwość, od początku izolacji brałem udział w każdej możliwej akcji – #wspieramgastro #kwiatemwwirusa #wspierampolskiemarki. Zresztą jako „Vogue Polska” też zaangażowaliśmy się w wiele z nich i wciąż angażujemy.
Nigella Lawson powiedziała kiedyś coś w stylu, że albo kocha się modę, albo jedzenie. Niestety mam obie te przypadłości, co nie zawsze da się łatwo połączyć. Szczególnie jeśli dochodzi do tego zamiłowanie do podróży. Tylko w 2019 roku udało mi się odwiedzić pięć kontynentów. W większości odwiedzonych krajów pierwszą rzeczą, którą odkrywam, jest kuchnia – nowe dania, nowe smaki. Z wypraw przywożę książki kulinarne. Przez kilka ostatnich lat rzadko miałem okazję gotować, teraz wciąż uwielbiam zamawiać gotowe dania, ale sam widok tych wszystkich książek, ich zróżnicowanie, kolory, zamieszczone w nich przepisy i zdjęcia wywołują przyjemne wspomnienia. Mój comfort food to nie tylko dania mojej mamy i babci, ale też ulubione curry z Wi-Taja, congee z Reginy czy tacosy z Gringo. Nie mówiąc o słodkościach z Kukułki czy Słodkiego. Szczególnie interesująca była dla mnie inicjatywa Marty Gessler, która przez określony czas oferowała możliwość zamówienia odmierzonych składników i przepisów dań z karty Qchni Artystycznej, które następnie przygotowywało się samemu w domu. Najbardziej tęsknię jednak za Sycylią – miejscem, do którego, jeśli tylko miałem możliwość, wracałem kilka razy w roku. Marzę, by wrócić tam na ulubioną pastę czy smażone w głębokim tłuszczu karczochy.
Miłość do mody w trakcie kwarantanny jest dużo trudniej realizować, szczególnie że nie wiadomo, w którym momencie roku znowu zaczniemy bywać częściej między ludźmi. Nie odmówiłem sobie jednak drobnych przyjemności, wybierając te marki, które wspierają lokalne społeczności – często używając surowców z recyklingu bądź upcyklingu. Czas kwarantanny wzbogacił moją garderobę o torbę Sandry Kpodonou, T-shirty NAGO czy marynarkę Saint Warsaw. Zazwyczaj były to wybory bardzo praktyczne – tak samo jak w przypadku zakupionych podczas izolacji kosmetyków, z jednym tylko wyjątkiem – upolowanej na portalu The List koszuli BODE w piękne, ręcznie wyszywane kwiaty. Pewnie nie założę jej nigdy do pracy, ale na pewno zabiorę ją ze sobą w pierwszą daleką podróż. Ta koszula uświadomiła mi też, że chociaż na co dzień ubieram się zazwyczaj na czarno, to uwielbiam otaczać się kolorami. Najczęściej właśnie w postaci roślin, kwiatów ciętych i w doniczkach, kolorowych warzyw czy owoców.
Czas kwarantanny to także czas obserwacji. Nie rzuciłem się w wir treningów online i masy tutoriali fitnessowo-dietetycznych (chociaż pewnie powinienem). Nieśmiało parę razy podglądałem jogę czy sesje medytacji, głównie z pozycji leżącej. Nie upiekłem chleba, nie nauczyłem się masażu twarzy, nie założyłem TikToka, nie przemeblowałem mieszkania. Natomiast z chęcią obejrzałem kilka zaległych spektakli czy rozmowy z ekspertami świata mody. Ten czas, który zyskałem dzięki zamknięciu w domu, pozwolił mi na przyglądanie się temu, jak zmienia się otaczająca mnie rzeczywistość. Do tej pory miałem wrażenie, że wiosna trwa jakieś dwa tygodnie, gdzieś pomiędzy marcem a majem, że drzewa stają się zielone z dnia na dzień i że jedyne zwierzęta, jakie mieszkają w moim otoczeniu, to gołębie, wrony i kaczki. Fakt, że nie tracę tak dużo czasu na przemieszczanie się po Warszawie, że po pracy nie jadę na siłownię, a po siłowni nie idę na zakupy, sprawia, że na nowo odkryłem, jak mocno przyroda obecna jest w moim życiu – nawet jeśli to życie toczy się w centrum stolicy. Zacząłem bardziej świadomie obserwować proces budzenia się do życia roślinności, słyszeć śpiew różnych ptaków, których do tej pory w ogóle nie zauważałem. Ba, nawet nie podejrzewałem, że żyją w mieście. Na szczęście mam dwa psy, codzienne spacery z nimi pozwoliły mi przyglądać się naturze jeszcze dokładniej. Odkrycie, że nie zawsze trzeba wyjeżdżać na Mazury, żeby odpocząć i poobserwować te wszystkie przyrodnicze zjawiska, to kolejna rzecz, której po ustaniu kwarantanny mam nadzieję nie zapomnieć.
Nie ukrywam też, że mimo iż sytuacja wciąż jest niepewna, to myślę już mocno o powrocie do biura i jako takiego funkcjonowania w społeczeństwie. Czas kwarantanny jest dla mnie i moich współpracowników niezwykle intensywny zawodowo. Kilka zaplanowanych wydarzeń musieliśmy odwołać, ale w nowych warunkach udało nam się wymyślić wiele nowych projektów, które sukcesywnie realizujemy. Najczęściej to dla nas zupełnie nowe formaty, więc zawodowo to bardzo rozwijający czas. Ale tak po ludzku tęsknie już za wypiciem wspólnej kawy w redakcyjnej kuchni, a nie tylko za pośrednictwem Teams lub Zooma.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.