Od wypożyczalni DVD, założonej w 1998 r., do jednego z największych twórców oryginalnych treści – przyglądamy się wzlotom i upadkom Netflixa. Czy wyjdzie zwycięsko z potyczki z konkurentami – HBO Max, Apple TV+ i Disneyem?
W zimny listopadowy wieczór 2019 r. sznur cadillaców krążył wokół ikonicznego nowojorskiego Paris Theater. Wkrótce ciemne ulice środkowego Manhattanu rozjaśnił blask fleszy, a obsada „Historii małżeńskiej”, oscarowej sagi rozwodowej Noah Baumbacha, ustawiła się pod markizą słynnego kina.
Te tłumne odwiedziny były dość zaskakujące, jako że obiekt, posiadający jeden ekran i salę na 581 miejsc, został zamknięty w sierpniu. A przynajmniej tak się wydawało. Na ratunek pospieszył niespodziewany wybawiciel. Ostatnim właścicielem w 71-letniej historii kina był Netflix, ta sama firma, która sfinansowała „Historię małżeńską”, przez wielu z Hollywood postrzegana jako zagrożenie dla branży filmowej.
Jak narodził się serwis streamingowy
Wynajmowanie Paris Theater było donkiszoterią ze strony Netflixa, który zerwał z tradycyjnym modelem emisji filmów (organizacją pokazów kinowych poprzedzających możliwość obejrzenia filmu w domu). Jednak to amerykańskie przedsiębiorstwo, założone w sierpniu 1998 r. przez biznesmenów Reeda Hastingsa i Marca Randolpha jako pierwsza internetowa streamingowa wypożyczalnia DVD, zawsze działało inaczej niż pozostali przedstawiciele branży. Zwłaszcza Hastings był wizjonerem kultury, szybko przechodząc z DVD na internetowy serwis streamingowy (chociaż koszty łącza i szybkość przesyłu danych nie zmieniły się znacząco do połowy pierwszej dekady 21 wieku).
Dziś już prawie nikt nie pamięta, że przedstawiciele przemysłu rozrywkowego byli przekonani, że cyfrowa dostawa treści pozostanie „niszą”. – Reed Hastings próbował przekonywać konsumentów do tych pomysłów już pod koniec lat 90. i w pierwszych latach 21 w. Stworzył standardy dzisiejszej globalnej rozrywki – mówi Gina Keating, autorka „Netflixed: The Epic Battle for America's Eyeballs”.
Netflix różnił się od innych usług nie tylko sposobem dostarczania treści. Hastings i Randolph byli jednymi z pierwszych przedsiębiorców rynku e-commerce, którzy przeanalizowali ludzkie zachowania. Baza danych Netflixa zawiera obecnie, zbierane przez ponad 20 lat, informacje o zachowaniach konsumenckich na tle przemian ekonomicznych i społecznych.
Kamienie milowe Netflixa
Rewolucyjna koncepcja tworzenia niekończącego się strumienia treści okazała się ogromnym sukcesem. Według raportu Statista Netflix ma obecnie 158 mln subskrybentów. Za cenę podstawowego pakietu w wysokości ok. 30 zł miesięcznie użytkownicy mogą wybierać z ponad 1500 programów telewizyjnych i 4000 filmów. W 2019 r. Netflix osiągnął szacunkową wartość netto w wysokości 125 mld dolarów. Nie wspominając o tym, że nazwa firmy stała się częścią leksykonu. Fraza „Netflix and chill” stała się równie popularna, co „googlować”.
Kiedy Netflix rozpoczął produkcję własnych treści w 2013 r., wypuszczając swój pierwszy serial, „House of Cards”, wywrócił rynek do góry nogami. W 2018 r. firma wydała 12 mld dolarów na Netflix Originals, a w ramach tej linii oglądamy seriale takie jak „Russian Doll”, „The Crown” i „Stranger Things”. – Nie dało się uniknąć wzrostu budżetu – mówi Sally Woodward Gentle, założycielka Sid Gentle Films, producentka serialu Phoebe Waller-Bridge, „Obsesja Eve”. – Skala i ambicja są ekscytujące — co zwykle ma swoją cenę — lecz konkurencja również powoduje wzrost cen. To wieczna walka o autorów, aktorów, reżyserów i ekipę. Ogólnie rzecz biorąc, to dobrze, jednak nie ma bezpośredniej korelacji między dużymi budżetami, a dobrymi wynikami.
Tak, Netflix też zaliczył wpadki, takie jak choćby trzeci z serii Originals, „Marco Polo”, zdjęty po dwóch sezonach w 2016 r., przyniósł 200 mln dolarów straty. Nowy model na porażki pozwala. – W poprzedniej epoce nie do pomyślenia było, aby dać zielone światło produkcji, która wzbudza zainteresowanie jedynie 0,5 proc. widzów, jednak polityka Netflixa wygląda tak, jeżeli dany serial jest powodem, dla którego 0,5 proc. widzów decyduje się na subskrypcję, to jest to wystarczające uzasadnienie dla jego wyświetlania – wyjaśniał ekonomista Joshua Gans w „Harvard Business Review” z 2017 r.
Czy Netflix wreszcie stracił rozpęd?
W lipcu 2019 r. kwatera główna Netflixa zatrzęsła się w posadach. Firma ogłosiła, że po raz pierwszy od niemal 10 lak liczba subskrybentów w Stanach Zjednoczonych spadła – zanotowano o 130 tys. domowych użytkowników mniej. Na cały świecie Netflix uzyskał wynik 2,7 mln subskrybentów, znacznie poniżej przewidywanego poziomu 5 mln. Taka wiadomość nie mogła pojawić się w gorszym momencie.
W listopadzie Disney zaprezentował swój nowy serwis streamingowy, Disney+, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Holandii, Australii i Nowej Zelandii (w marcu 2020 r. dołączy do nich Wielka Brytania). Peacock, serwis NBC Universal, pojawić się ma w kwietniu 2020 r., a HBO Max w maju. Dołączą do Amazon Prime Video, Apple TV, Hulu, Now TV, Showtime i YouTube Premium. Nic dziwnego, że 87 proc. widzów obawia się, że nadążanie za wszystkim stanie się zbyt drogie, jak wynika z przeprowadzonej w październiku 2019 r. sondy „TV Time”.
Kanały telewizji naziemnej, takie jak BBC i ITV w Wielkiej Brytanii, również przejmują zasady gry Netflixa. – Inni dostawcy również starają się zbudować zainteresowanie wokół swoich programów w sposób oparty na modelu Netflixa – mówi Alice Jones, redaktor artystyczna dziennika. BBC często zamieszcza pełne wersje filmów na iPlayerze i wyświetla je tradycyjnie z tygodnia na tydzień.
Profesjonaliści i inwestorzy zadają sobie jedno pytanie o to, czy Netflix przetrwa burzę bez większych turbulencji. – Netflix ma dwa rodzaje oręża w streamingowej potyczce – mówi Keating. – Po pierwsze, to oni stworzyli tę kategorię, a po drugie – skupiają się na wypożyczaniu filmów. [Netflix] nie ma problemu z aktami kanibalizmu na własnym podwórku, tak jak ma to miejsce w przypadku sieci telewizyjnej i studia Disneya, ani z koniecznością przekierowania talentów do innych, niezwiązanych obszarów działalności, jak w przypadku Apple i Amazona.
Bitwa o uwagę świata będzie długa i kosztowna. Netflix musi pozyskać do współpracy znane nazwiska, które dołączą do obecnych gwiazd serwisu, takich jak Ryan Murphy czy Martin Scorsese. Jednak najważniejszym frontem pozostaje kwestia danych użytkownika, inteligentnych algorytmów i absolutnego podporządkowania żelaznej zasadzie przyświecającej jego twórcom: Znajdź filmy, które ludzie uwielbiają. Sądząc po nocy w Paris Theater, Netflix może wygrać tę wojnę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.