Voguing przeżywa drugą młodość. Zanim trafił do teledysków i seriali, zmieniał parkiet w pole bitwy o splendor i wolność. Przyglądamy się historii tańca, który przez dekady przełamywał konwencje genderowe i jednoczył marginalizowanych. Voguing jest także tematem przewodnim jesiennej edycji Shopping Experience powered by „Vogue Polska” w The Designer Gallery Galerii Mokotów.
Teledysk do piosenki „Vogue” Madonny to czarno-biała fantazja o złotej erze Hollywood z obrazami Tamary Łempickiej w tle. Na pierwszym planie: blondwłosa wokalistka, na drugim – tancerze. I to właśnie oni intrygują najbardziej. Ich zmysłowe ruchy, gesty i pozy to kwintesencja voguingu – tańca wyrwanego ze stron magazynu mody. Madonna ani go nie wynalazła, ani nie odkryła, ale znacząco przyczyniła się do jego popularyzacji.
Żeby poznać historię voguingu, musimy przenieść się do Nowego Jorku, a dokładnie – na sale balowe Harlemu. Już w latach 60. XIX stulecia queerowi mieszkańcy górnego Manhattanu spotykali się na wystawnych maskaradach organizowanych w Hamilton Lodge czy Rockland Palace. Mężczyźni tańczyli w kobiecych sukniach, kobiety w męskich garniturach. Biali obok czarnych. Scena ballroomowa, która z biegiem lat rozrosła się na całą metropolię, stanowiła bezpieczną przystań dla homoseksualnej społeczności. Była kulturowym fenomenem, którego barwność i otwartość przyciągały artystów, literatów i muzyków. Charles Henri Ford i Parker Tyler pisali o balach jako o scenerii, której niebiańskiego smaku i błogiego kolorytu nie stworzył nigdy żaden anielski malarz ani płodny poeta.
W latach 20. i 30. XX wieku cross-dressingowe imprezy święciły triumfy. Dansingi odbywały się w coraz bardziej prestiżowych lokalizacjach, jak Savoy Ballroom, hotel Astoria, Walhalla Hall czy Madison Square Garden. W 1936 roku pewna lokalna gazeta donosiła, że w jednym balu uczestniczyło, bagatela, nawet 8 tysięcy osób. Nie wszystkich jednak cieszyły „spektakle koloru”. Uznawane za siedliska degrengolady i rozpusty, stały się celem inwigilacji ze strony policji. Dochodziło niekiedy do awantur i aresztowań.
Homofobia nie była jedynym problemem, jakiemu ballroom musiał stawić czoła. W latach 50. i 60., kiedy queerowe potańcówki nabrały charakteru konkursów piękności dla drag queen, do głosu doszły rasistowskie uprzedzenia. Potwierdza to film „The Queen” Franka Simona, dokumentujący burzliwy przebieg zawodów Miss All-American Camp Beauty Pageant z roku 1967. Czarno-latynoska uroda Crystal LaBeiji nie spotkała się wtedy z przychylnością jury, które zwyciężczynią ogłosiło jej białą rywalkę, Rachel Harlow. – Mam prawo pokazywać mój kolor, kochanie. Jestem piękna i wiem o tym! – grzmiała Crystal w kuluarach. Manifestacyjne zejście ze sceny oraz kłótnia z organizatorami nie były wcale niezgodą na przegraną, lecz na rasizm panujący we własnej społeczności. LaBeija stanęła w obronie czarnych i latynoskich drag queen, od których oczekiwano, by wyglądały jak białe kobiety. – Mówili mi: „Masz negroidalne cechy”, a ja im odpowiadałam: „W porządku, mam białe oczy”. Tak było w tamtych czasach – wyznała po latach Pepper LaBeija, protegowana Crystal.
Pierwszy przełomowy moment w dziejach voguingu nadszedł w roku 1972. Wtedy to Crystal LaBeija założyła własny „dom” (House of LaBeija), w którym osoby nieheteronormatywne, bezdomne i odrzucone przez biologiczne rodziny znajdowały schronienie. Crystal matkowała podopiecznym oraz dbała o to, by ich wrodzone talenty i powab wygrywały kolejne trofea na balowych konkursach. W ciągu kilku lat powstawały nowe alternatywne familie: House of Corey, House of Dupree czy House of Pendavis. Wzorowano je na splendorze oraz estetyce domów mody (stąd m.in. House of Chanel, a później House of Mugler).
Queerowy ballroom stał się bardziej multikulturowy i inkluzywny, ale rywalizacja pozostała nie mniej zaciekła. Przedstawiciele domów konkurowali ze sobą w rozmaitych kategoriach. Ocenie podlegały wykwintny ubiór, uroda, chód czy zdolności taneczne. Liczyły się przepych, zbytek, bujność (opulence) lub umiejętności naśladowania heteroseksualistów odnoszących sukcesy (realness). Cel: wyróżniać się. W 1981 roku Willi Ninja wprowadził do tańca ruchy kung-fu rodem z filmów z Bruce’em Lee. Nikt jednak nie wywołał takiego zamieszania jak Paris Dupree, która na parkiecie klubu Footloose wyciągnęła egzemplarz magazynu „Vogue”, po czym zaczęła imitować pozy modelek z tamtejszych sesji zdjęciowych. Wkrótce wszyscy podchwycili nowy taneczny trend, nadając kształt temu, co dziś nazywamy voguingiem.
Na manieryzm, afektowanie i kampową estetykę voguingu składa się bardzo bogaty repertuar ruchów. Należą do niego m.in. catwalk (kroczenie jak po modowym wybiegu), duckwalk (chodzenie na zgiętych kolanach), spins (piruety), dip (kontrolowany upadek) i wiele innych ekwilibrystycznych wariacji. Z biegiem lat voguing wyszedł z undergroundu i wniknął do kultury popularnej. W 1989 roku Willi Ninja objawił światu własny styl w wideoklipie do piosenki „Deep in Vogue” Malcolma McLarena, a rok później Louis i Jose Xtravaganza wystąpili w teledysku „Vogue” Madonny. W tym samym czasie powstał film „Paryż płonie”, w którym Jennie Livingstone śledziła losy członków queerowej sceny balowej Nowego Jorku.
Voguing przeżywa właśnie drugą młodość. Nie ma co do tego wątpliwości. Na jego ślad natrafimy w programie „RuPaul’s Drag Race”, serialu „Pose”, teledyskach Ariany Grande, FKA Twigs, Teyany Taylor i Azealii Banks. Niedawno, przy okazji wystawy „Camp: Notes on Fashion”, Metropolitan Museum of Art zorganizowało konkurs na wzór tych z lat 80. i 90. W panelu sędziowskim u boku Anny Wintour zasiadły ikony ballroomu: Lola Mizrahi i Jose Xtravaganza. Voguing nie jest już jednak zjawiskiem nowojorskim, lecz globalnym. Dobrze przyjął się w Sztokholmie, Kijowie, Tokio, Berlinie, Paryżu, Poznaniu czy Warszawie, gdzie lokalni voguerzy kultywują długą i dumną tradycję. Tak jak kilka dekad temu, tak i dzisiaj taniec ten pozwala osobom LGBTQ+ (i nie tylko!) odkrywać własną tożsamość, ekspresję i daje im poczucie wspólnoty. Mając w pamięci jego trudną, ale i barwną historię, posłuchajmy słów Madonny i wejdźmy duckwalkiem na parkiety: Don’t just stand there, let's get to it / Strike a pose, there’s nothing to it, vogue!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.