Przyglądając się ścieżce artystycznej jednego z najbardziej cenionych polskich aktorów, można odnieść wrażenie, że czas działa na jego korzyść, a ostatnie lata to dla niego prawdziwy prime time. Odkąd otrzymał rolę w miniserii Netflixa „Gambit królowej” (2020), gdzie obok Anyi Taylor-Joy stworzył kreację radzieckiego mistrza szachów, Vasilego Borgova, zyskał międzynarodową rozpoznawalność, a jego kariera za oceanem nabrała rozmachu.
Najpierw wystąpił jako książę Rusi Kijowskiej Jarosław Mądry w serialu Netflixa „Wikingowie: Walhalla” (2022–2024), a później przyszła rola, która była na ustach wszystkich: jako kapitan łodzi podwodnej w „Mission Impossible – Dead Reckoning – Part One” otwiera film stanowiący kontynuację głośnej serii z Tomem Cruise’em w roli głównej. A to przecież tylko wycinek jego zagranicznych działań. W ciągu ostatniej dekady pojawił się w filmach produkcji niemieckiej („Dead Before Dying”), brytyjskiej („303. Bitwa o Anglię”, „Operacja Anthropoid”), duńskiej („Małżeńskie porachunki”) czy koreańskiej („Okup”). Z kolei na 2025 rok zapowiedziano premierę „Mayday”, w którym wystąpi obok Ryana Reynoldsa i Kennetha Branagha.
Przyglądając się kierunkom jego aktorskiego rozwoju, można odnieść wrażenie, że Dorociński z silnej marki krajowej staje się marką eksportową. Mimo to aktor podkreśla, że karierę zagraniczną traktuje wyłącznie jako dodatek do pracy w Polsce. Bo kiedy przychodzi co do czego, to czuje się prostym chłopakiem z Kłudzienka, który nigdy nie zapomina, skąd pochodzi, i szczerze ceni rodzime kino.
Po pierwsze: upór i talent
Chcąc scharakteryzować jego (zróżnicowane przecież) aktorstwo, należałoby wskazać na oszczędną mimikę i raczej zachowawczy, zdystansowany styl gry, w który potrafi wpisać intymność i wewnętrzne przeżycia swoich bohaterów. Taki jest we wchodzącym właśnie do kin „Minghunie” Jana P. Matuszyńskiego, gdzie wcielił się w postać ojca cierpiącego po niespodziewanej stracie. Film to historia utrzymana w duchu ostatnich filmów Krzysztofa Kieślowskiego – z powodu elegancji i enigmatycznego, transcendentalnego klimatu budzi we mnie skojarzenie także ze stylem Oliviera Assayasa. Jak pisała na łamach Vogue.pl Adriana Prodeus, to „najbardziej wyciszony, skoncentrowany, minimalistyczny spośród filmów reżysera”, w którym Dorociński tworzy portret cierpiącego, zamkniętego w sobie mężczyzny, który szuka form oswojenia żałoby. Jego wyraziste, bezkompromisowe spojrzenie twardziela, które w „Pitbullu” czy „Ogrodzie Luizy” potrafiło wywoływać dreszcze, tu zyskuje delikatność i kruchość. Dla części krytyków to jedna z najciekawszych ról w jego karierze.
Dorociński jest uważany za aktora selektywnego i konsekwentnego – i to właśnie tę ostatnią cechę doceniono podczas wręczania mu w 2012 roku Paszportu Polityki za występy w „Róży” Wojciecha Smarzowskiego i „Obławie” Marcina Krzyształowicza. Wytrwałości z całą pewnością mu nie brakuje: sam otwarcie mówi, że zanim udało mu się dostać role w produkcjach zagranicznych, nakręcił przeszło 1200 nagrań na castingi. Z kolei na rodzimym rynku wiele lat zajęło mu udowadnianie, że potrafi być nie tylko amantem, ale też aktorem charakterystycznym, który stworzy przekonujące postaci gangsterów, szpiegów czy bohaterów historycznych. Charyzmatyczni ludzie czynu, jak pułkownik Kukliński z „Jacka Stronga” (2014) Władysława Pasikowskiego, to jednak tylko jedna strona jego aktorskiej osobowości. Dorociński bardzo lubi występować w konwencji komediowej, a rzadko dostaje na to szansę. Jak wyznał w rozmowie z Maciejem Orłosiem, ma poczucie, że za każdym razem na nowo musi udowadniać swoje komediowe zdolności, chociaż z powodzeniem zaprezentował je w „Teściach” (2021) czy „Niebezpiecznych dżentelmenach” (2022).
Syn kowala marzący o roli u Tarantino
Choć urodził się w podwarszawskim Milanówku, to dzieciństwo spędził w Kłudzienku – niewielkiej wsi pod Grodziskiem Mazowieckim. Szukając o niej informacji w sieci, można odnieść wrażenie, że to typowa polska wieś, która niczym się nie wyróżnia – ma kilkudziesięciu mieszkańców, parę ulic, a w przeszłości działał tam zakład Instytutu Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa, który w 1979 roku podobno odwiedził sam Edward Gierek. Aktor wspomina jednak wychowywanie się w tamtych okolicach zupełnie inaczej; kraina dzieciństwa zostaje przepuszczona przez mityzujący filtr sentymentu. – Dorastałem na wsi. Miałem dookoła pola, spacerowaliśmy po nich z moimi koleżkami i obserwowaliśmy bażanty, zające i sarny – opowiadał w audycji Programu Trzeciego Polskiego Radia.
Aktor przyznaje, że dzieciństwo w Kłudzienku ukształtowało jego wrażliwość. Tam nauczył się szacunku do przyrody, ale i doświadczył pierwszych kontaktów z kulturą. W latach 80. w lokalnym klubie Hades z kolegami słuchali nowych nagrań Depeche Mode, Modern Talking czy Europe, a wieczorami urządzali pokazy amerykańskich filmów, które stopniowo docierały zza oceanu, jak „Rambo” czy „Predator”. Choć w tamtym czasie bardzo lubił grać w piłkę, to gdy tylko w telewizji nadawano kolejny odcinek „Robina z Sherwood” lub „Twin Peaks”, szybko przerywał grę i pędził do domu, aby niczego nie przegapić. Mimo że kino od dziecka go interesowało (jego największym aktorskim idolem do dziś pozostaje Daniel Day-Lewis), przed szkołą teatralną w teatrze był raptem raz.
To, jakim człowiekiem się stał, zawdzięcza spotykanym na drodze życia autorytetom, w tym rodzicom: ojcu, który pracował jako kowal, oraz matce, z wykształcenia ekonomistce, zajmującej się domem i wychowaniem synów. Rodzice nauczyli go wartości: skupienia na drugim człowieku, przekonania, że pomoc słabszym jest naturalna, a „Bóg, honor, ojczyzna” to nie wyświechtane hasło, a aktywna postawa życiowa. Wyniesiony z Kłudzienka światopogląd stara się przekazywać swoim dzieciom, Stasiowi i Janinie, dla których chce być konsekwentnym, ale też nowoczesnym i śmiałym w okazywaniu emocji ojcem.
Wyboista droga na szczyt
Tego, że zostanie aktorem, nie spodziewał się chyba nikt. Tak jak ojciec i bracia, uczył się ślusarstwa w technikum mechanicznym w Grodzisku, marząc raczej o karierze piłkarza lub strażaka. W rodzinie Dorocińskich liczyło się zdobycie dobrego, stabilnego zawodu. Do aktorstwa zachęciła go nauczycielka historii, widząc, jak angażuje się w występy podczas szkolnych akademii. Choć, jak przyznał Barbarze Hollender: Na egzaminie do szkoły teatralnej byłem jak dziecko we mgle, to w wieku 20 lat został studentem Akademii Teatralnej w Warszawie.
W jednym z wywiadów Dorociński zauważa, że kariera aktorska jest jak sport: czasem wygrywasz, czasem przegrywasz. Początki Dorocińskiego wskazywały raczej na to drugie. Trudno było mu się odnaleźć w realiach nowego zawodu. Chodził na castingi, ale nie miał szans z ówczesnymi gwiazdami, takimi jak Robert Gonera czy Paweł Deląg (w rozmowie z Kubą Wojewódzkim i Piotrem Kędzierskim zdradził, że znalazł się w finale castingu do słynnej ekranizacji „Quo Vadis”). – Aktor po ukończeniu szkoły jest jak kosmonauta, który wyszedł w przestrzeń kosmiczną, a tam pękł mu kombinezon – przyznał na łamach „Kuriera Lubelskiego”. Dostawał epizodyczne role w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego czy Grzegorza Jarzyny, którzy, jak twierdzi, ukształtowali jego aktorski charakter i warsztat. Pomogło także wsparcie Krystyny Jandy, która już na drugim roku studiów obsadziła go w tytułowej roli w „Cydzie” Corneille’a, pomogły także epizody w „Szamance” Andrzeja Żuławskiego czy serialu „Dom”.
Jednak dpiero w wieku 32 lat, za sprawą wyrazistej roli podkomisarza Despero w „Pitbullu” (2004) Patryka Vegi, za którą otrzymał Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego dla młodych aktorów, Marcin Dorociński zyskał szacunek i rozpoznawalność. Choć przyznaje, że jego ścieżka rozeszła się z twórczością reżysera, to wiele mu zawdzięcza: jak wyznał na łamach „Rzeczpospolitej”, to dzięki Vedze zrozumiał, „czym jest prawdziwe filmowe aktorstwo, bez mizdrzenia się do publiczności”. Jego kariera stopniowo zaczęła nabierać tempa: występował w Teatrze Dramatycznym i coraz częściej dostawał role ekranowe. Dziś to dorobek, na który składa się prawie 50 niezwykle zróżnicowanych kreacji filmowych, dziesiątki seriali, kilkanaście dubbingów i wiele lat doświadczenia na deskach teatru (później był związany także z Teatrem Ateneum). Z czasem jego dokonania zaczęły być dostrzegane także przez jurorskie gremia najważniejszych nagród w kraju: otrzymał między innymi Paszport Polityki, dwie nagrody na FPFF w Gdyni, sześć nominacji do Orłów czy srebrny medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
Dorociński na potrzeby roli potrafi przywołać najtrudniejsze emocje i głęboko angażuje się w tworzone postaci. Kiedy trzeba, do roli spiłuje ząb (jak w „Pitbullu”), widocznie przytyje („Rozmowy nocą”) albo zagra czarny charakter na przekór swojemu eleganckiemu i budzącemu zaufanie wyglądowi („Rewers” Borysa Lankosza). Kino traktuje jako formę terapii: w „Boisku bezdomnych” Kasi Adamik w postaci zmagającego się z alkoholizmem trenera drużyny bezdomnych rozliczał się z niespełnioną karierą sportowca (w dzieciństwie miał kontuzję, co uniemożliwiło mu dalsze treningi, choć – jak przyznaje z rozbrajającą szczerością – pewnie i tak nie zrobiłby w sporcie kariery). Uważa, że aktorstwo to jeden z najpiękniejszych zawodów nie ze względu na popularność, którą oferuje, ale dlatego, że pozwala na leczenie kompleksów i robienie rzeczy, które w codziennym życiu bywają niedostępne.
Aktorstwo jako droga do pomagania innym
Już w wywiadzie z 2007 roku stwierdził, że jest „naprawdę fatalnym materiałem na idola. Drażni mnie blichtr i gra pozorów”. I nie było to pustosłowie: Dorociński to jeden z tych artystów, którzy rzeczywiście strzegą swojej prywatności i stronią od bankietów. Przyznaje, że prywatnie jest nieśmiały i nie lubi opowiadać o sobie. Woli wykorzystywać popularność w słusznym celu. Na swoim instagramowym profilu zachęca do adopcji bezdomnych zwierząt (na przykład z zaprzyjaźnionego schroniska w Korabiewicach), wypowiada się w sprawie praw kobiet czy przekonuje do ekologicznych zmian w codziennym życiu. Od ponad dekady jest ambasadorem WWF Polska. – W Kłudzienku, gdzie dorastałem, to było naturalne, że zawsze pomagało się słabszym. Rodzice mówili, że słabszego nie można uderzyć, że zwierząt się nie bije, że są po prostu pewne zasady – tłumaczył na łamach Polskiego Radia. Jest zdania, że planety nie trzeba ratować – wystarczy jej nie niszczyć, a to już bardzo wiele.
Konsekwencją zaangażowanej postawy stało się wydanie w 2019 roku książki „Na ratunek. Rozmowy o zwierzętach, naturze i przyszłości naszej planety”, w której rozmawia z osobami zaangażowanymi w badania i ochronę przyrody. Aktor walczy o równość i inkluzywność – gdy otrzymał nagrodę Wiktora w 2022 roku, o jej odbiór poprosił aktywistkę i youtuberkę Bogumiłę Siedlecką-Goślicką. Gdy kobieta chciała się zbliżyć do mikrofonu, okazało się, że scena nie jest przystosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, co sprowokowało dyskusję o wykluczeniu i ograniczeniach w odbiorze kultury.
Bo Marcin Dorociński to aktor, który na przekór wszystkiemu wierzy, że warto dawać dobrą energię, bo ona zawsze wraca. Zapytany o to, co ceni w swoim zawodzie, niezmiennie odpowiada, że możliwość poznawania nowych ludzi, ich perspektyw. Wydaje się szczerze podekscytowany nadchodzącymi projektami, które sprawiają, że nadal odczuwa nerwy i entuzjazm przed pierwszym dniem zdjęciowym. I cieszy się, że ciągle „mu się chce” – także odkrywać, czym wciąż może stać się dla niego aktorstwo.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.