To mieszkanie na weekendowe wypady do Sopotu miało pozwalać na złapanie oddechu, dlatego panuje tu zamierzona oszczędność. Początkiem procesu projektowego był niewielki architektoniczny detal, a cały projekt stał się delikatnym przeciąganiem liny pomiędzy nowoczesnością i tradycją.
Letniskowa architektura Sopotu, zdecydowanie odmienna od gotycko-barokowego Gdańska i modernistycznej Gdyni, jest wyjątkowo eklektyczna. Co ciekawe, to w dużej mierze wynik regulacji prawnej wprowadzonej na przełomie XIX i XX wieku. Właściciele nieruchomości, które posiadały dekorowane fasady, płacili niższe podatki. To głównie z tego powodu na budynkach pojawiały się wieżyczki, wykusze, balkoniki czy drewniane belki. W jednej ze stojących w tym nadmorskim mieście przedwojennych willi powstał projekt przygotowany dla małżeństwa z czwórką dzieci.
Na stałe mieszkają w Warszawie, wolne dni spędzają w Sopocie. W tym 120-metrowym wnętrzu każdy z członków rodziny miał mieć przestrzeń dla siebie. – To było jedno z wymagań inwestorów. Powstały cztery sypialnie i otwarta, dzięki wyburzeniu ściany, przestrzeń kuchni i salonu – mówi architektka Ewelina Moszczyńska. – Mieszkanie, wydzielone po wojnie z większego i mające obecnie plan litery L, było remontowane na początku lat 2000. Nie zastaliśmy tu żadnej oryginalnej tkanki. Kiedy pierwszy raz tu weszłam, zaczęłam oglądać cały budynek, wierząc, że uda mi się dostrzec jakieś oryginalne elementy. W jednym z lokali zobaczyłam starą stolarkę okienną, z rzeźbionym detalem w formie kwiatka. Stwierdziłam, że odtworzymy ten ornament na zamówionych drewnianych oknach. Za naszym przykładem poszli właściciele pozostałych mieszkań. To samo stało się z drzwiami wejściowymi. Udało nam się zapoczątkować przywracanie budynkowi historycznych detali architektonicznych – cieszy się architektka.
Konsekwencja przede wszystkim
Mieszkanie miało pokazywać charakter ulicy i budynku. Ewelina Moszczyńska zawsze pracuje bowiem w kontekście miejsca i architektury. Istotna jest dla niej historia. – Na pierwszym spotkaniu mówię klientom, że nie będziemy udawać i że tylko szczera architektura się obroni. To, czy coś jest estetyczne, czy nie, to kwestia wtórna i indywidualna. Ale czy coś z czegoś wynika, ma pewną ścieżkę projektową, jest bardzo ważne. To dla mnie kwintesencja projektowania.
Przy okazji likwidowania wewnętrznych drzwi okazało się, że oryginalnie wejścia do poszczególnych pomieszczeń zakończone były łukami. – Przywróciliśmy je i podkreśliliśmy delikatnymi opaskami. Bardzo lubię to miejsce w korytarzu, gdzie trzy łuki spotykają się ze sobą. Cieszę się, że udało się przywrócić tę kompozycję przestrzenną. Nie byłam pewna, czy istniały tu jakiekolwiek sztukaterie, więc cała reszta jest raczej zachowawcza. Nawiązująca do klimatu z przeszłości, ale jednak współczesna, bo projektujemy dziś, a zbyt dalekie odniesienia wydają mi się nie na miejscu. Wprowadzamy nową tkankę, możemy odwoływać się poprzez detale do tego, co było, ale nie udawajmy, że wszystko ma sto lat. Mamy aspiracje, żeby nasze polskie mieszkania wyglądały jak w Paryżu czy Londynie, ale historia naszego kraju i architektury jest niestety nieco inna. Powinniśmy to w końcu zaakceptować.
Inwestorzy w przeszłości pracowali już z projektantką, dlatego jeśli chodzi o estetykę wnętrza, pozwolili jej się prowadzić. Miała powstać elegancka i wygodna przestrzeń bez zbędnych bodźców. Stanęło na drewnianej podłodze, białych ścianach i niezbędnej liczbie mebli. Te z drugiej ręki udało się kupić lokalnie, w sopockim vintage shopie. Wnętrze ozdabia głównie sztuka. O pomoc w jej wyborze poproszono Julitę Zembrowską ze Sztuk. Na ścianach zawisły abstrakcyjne prace Grzegorza Jarzynowskiego oraz Moniki i Tomasza Trzupków.
Naturalna paleta barw, podbita plamą koloru
W kuchni brak typowej zabudowy. Są tu niska wolnostojąca część i wysoka szafa, będąca współczesną interpretacją kredensu. Blat roboczy wykonano z marmuru z mocniejszym rysunkiem. – Projektując detal kuchennego fartucha, nawiązałam do przeszłości, kiedy kamienne okładziny wycinano na miękko – wyjaśnia Ewelina. Nad dużym drewnianym stołem projektu trójmiejskiej marki Tamo Design zawisła lampa z charakterystycznym stożkowym kloszem – to wzór stworzony przez duet Duńczyków Clausa Bonderupa i Torstena Thorupa. Właściciele chcieli wprowadzić do wnętrza niebieskie akcenty. Pierwszym wyborem były krzesła o miękkich kształtach projektu Szwajcara Bruno Reya. To egzemplarze vintage pomalowane farbą w odcieniu De Nimes [czyt. denim – przyp. red.], inspirowanym barwą tkaniny odzieży roboczej produkowanej we francuskim mieście Nîmes. – Krzesła można dość łatwo przemalować lub wymienić, dlatego tu łatwiej zdecydować się na kolor. W przypadku pozostałych sprzętów czy materiałów posługuję się raczej paletą w naturalnych tonacjach.
W salonie stanęły wygodna sofa i stoliki z lakierowanego drewna mahoniowego z pojemnymi schowkami ukrytymi pod blatami. W miejscu ażurowych półek pierwotnie było drugie przejście. Pozostawiono jedno, stanął przy nim fotel Ronin projektu Piotra Kuchcińskiego, na ścianie zawisła lampa De Marseille – model stworzony przez Le Corbusiera z myślą o modelowym budynku Unité d’Habitation, zaprojektowanym w latach 1949-1952 w Marsylii.
Potrzeby ponad wszystkim
W sypialniach jest tylko to, co najpotrzebniejsze. Tapicerowane łóżka, drewniane stoliki nocne i niewielkie szafy z zaoblonymi narożnikami. Miękkie światło dają papierowe lampy Formakami, łączące w sobie skandynawski minimalizm i azjatyckie rzemiosło. – Sporym wyzwaniem było zaprojektowanie łazienek. Pierwotnie w mieszkaniu była jedna, położona w centrum mieszkania. Zmieniliśmy jej miejsce, a w sypialni gospodarzy powstała druga – relacjonuje architektka. Kabina prysznicowa mieści się na tyle szafy. By dobrze doświetlić przestrzeń, zamiast ścianą oddzielono ją od reszty pomieszczenia nieprzezierną, ryflowaną szybą. Małą szafkę podumywalkową wykonano na zamówienie, na blacie położono marmur, który zastosowano też w kuchni. Tu również przycięto go w nietypowy, dekoracyjny sposób.
Ewelina ukończyła Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Zaraz po studiach wyjechała do Danii, gdzie pracowała w firmie architektonicznej, a po powrocie do Polski zaczęła projektować budynki i wnętrza, które ostatecznie zdominowały jej praktykę. Jak sama mówi, projektowanie dobre dla ludzi powinno być szczere i prawdziwe. Projekt prywatnego wnętrza nie jest naszą indywidualną kreacją, nie powstaje, by karmić ego. Po drugiej stronie zawsze jest człowiek i to on żyje w stworzonej przez nas przestrzeni. Przede wszystkim wsłuchuję się w jego potrzeby funkcjonalne. Pracy nie zaczynam od wizji kolorystycznej, najpierw skupiam się na tym, co najistotniejsze, czyli na funkcji. Dopiero później przychodzi czas na określenie materiałów wykończeniowych i detali. To schemat pracy modernistów, dla mnie wciąż aktualny.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.