W sanatorium z debiutanckiej powieści „Zdrój” Barbary Klickiej wszystko kręci się wokół ciał – chorych, nieszczęśliwych, spragnionych dotyku. Bohaterka książki, Kamila – od dzieciństwa wymagająca rehabilitacji – ból odczuwa na każdym kroku. Czytelnik wraz z nią nie potrafi uwolnić się od cierpienia.
Pobyt w sanatorium jawił mi się zawsze melancholijnie, może nawet romantycznie. Zdrowotne kąpiele solankowe, wylegiwanie się na leżaku pod miękkim kocem. Najlepiej, by dookoła rozciągały się góry. Towarzystwo różne, ale raczej ciekawe, intrygujące. Chętne do długich filozoficznych dyskusji. Barbara Klicka książką „Zdrój” raz na zawsze wyleczyła mnie z marzenia o wyjeździe na jakiekolwiek kuracje zdrojowe. Znaleźć się w uzdrowisku w Ciechocinku ze skierowaniem z ZUS-u w ręce może się okazać najgorszym koszmarem. Choć lepszym określeniem będzie – bolesnym doświadczeniem.
Kamila – od dzieciństwa na terapiach i leczeniu, wymagająca niekończącej się rehabilitacji – odczuwa fizyczny ból na każdym kroku, z każdą myślą. Boli, gdy lekarka krzyczy na nią, że nie zna jej nazwiska, a przecież jest jej doktorem prowadzącym. Boli, gdy Bogusia i Zosia, współlokatorki z pokoju, nie godzą się na otwarcie okna, a ona dusi się z braku powietrza. Rozsadza jej głowę, bo bez przerwy gra nad jej łóżkiem telewizor. Fizjoterapeuta Mariusz w czasie masażu lubieżnie naciska jej plecy, uda, po czym wiesza do góry nogami na drabince. Pod prysznicem na basenie atakują ją staruchy. Zazdroszczą, że jest młoda, więc może sięgnąć do stóp, by pomalować sobie paznokcie. Jedna wwierca jej paluch w bliznę pod łopatką i grozi, że jeśli nie urodzi dziecka, urośnie w niej obcy. Boli, gdy wędruje nocą po korytarzach, a na piętrze męskim kuracjusz Piotr gani ją, że nie przestrzega ciszy nocnej i reguł sanatorium, jednocześnie ściskając mocno jej sutek.
Życie tu kręci się wokół ciał. Chorych ciał. Damskie ciała chcą zwrócić uwagę męskich ciał, i na odwrót. Wszyscy chcą dotykać innych. Jakby potracili rozumy i działał jedynie instynkt. Tylko dwie rzeczy budzą zainteresowanie, zarówno kuracjuszy, jak i personelu: skąd jest (z Warszawy, a wtedy każdy odpowiada: „to nie najlepiej”) i czy jest w ciąży albo już rodziła.
Kamila uwięziona w kleszczach chorego ciała i w kleszczach dziwnej placówki, przypominającej raczej zakład karny niż sanatorium, nie może się poskarżyć, bo gdy wydalą ją z ośrodka, ZUS cofnie świadczenia. Od tego nieludzkiego systemu nie da się uciec.
Rozmyśla więc czasem o dzieciństwie. Ale co to za ucieczka, skoro gdy była dziewczynką, spędzała czas na rehabilitacjach. Tam przynajmniej miała koleżanki. Z najbliższą, Martą, która cierpiała na reumatyzm, wszystko robiły razem. Gdy na stołówce zamiast jeść paskudną kaszę manną, porozumiewały się swoim językiem migowym, pielęgniarka ukarała Kamilę. Za każde pół godziny opóźnienia w jedzeniu dolewała jej dwie kolejne łyżki. Innym razem za zsunięcie w nocy łóżek z Martą musiała napisać samokrytyczny list do rodziców: „Jest bezczelną dziewuchą, której wydaje się nie wiadomo co i która w dodatku na początku turnusu miała wszy (…). Nikt nie może ze mną wytrzymać, więc może niech mnie to chorowanie zabierze, bo szkoda na mnie czasu i leków”.
Kamila chce uciec w weekend do domu, bo wtedy nie ma obowiązkowych zabiegów. Ale żeby uzyskać przepustkę, musi otrzymać zgodę doktor prowadzącej, podpisy oddziałowej i ordynatora. A możliwe jest to tylko w dni powszednie. Ale wolno jej jechać bez załatwiania zgód i papierów na zorganizowaną wycieczkę do Torunia lub do sanktuarium w Licheniu, gdzie jest specjalny ołtarz dla kobiet, które nie mogą zostać matkami. Na wycieczkę namawia ją jedna kuracjuszka. Niech jedzie, może wymodli. Musi tylko kupić wcześniej złoty łańcuszek, żeby złożyć na tym ołtarzu. A jeśli to nie pomoże, niech idzie na tańce i kogoś pozna, jak sugeruje druga.
Debiutancką powieść 37-letniej Barbary Klickiej (wcześniej dała się poznać jako poetka) określiłabym słowem „zmysłowa”. Ale zmysłowa nieprzyjemnie, bo czytelnik współodczuwa ciągły ból i napięcie. Lektura książki zajmuje zaledwie godzinę. I to ratuje nas od nabawienia się choroby. Ale też chciałoby się więcej, bo autorka pozostawia niedosyt, urywa swoją opowieść w pół słowa. Turnus w sanatorium kończy się zbyt niespodziewanie. Może następnym razem pisarka zabierze nas w dłuższą podróż.
Barbara Klicka, „Zdrój”, WAB
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.