Filip Springer zapytał osoby, które uważa za autorytety w swoich dziedzinach, o to, czego nie wiedzą. Książka „Nie wiem” jest efektem tych rozmów.
Czego nie wiesz?
Obiecałem sobie, że będę unikał tego pytania.
Nie będzie to łatwe.
Trudno! Pisanie tej książki, a wcześniej nagrywanie podcastu i zadawanie autorytetom pytania: „Czego Pan/Pani nie wie?”, uświadomiło mi, że trzeba bardzo dużo wiedzieć, żeby móc powiedzieć, że się czegoś nie wie.
Wiesz za mało?
Nie czuję, żebym wiedział wystarczająco dużo, to pierwszy powód. A drugi: czysta pokora. Nie chcę stawiać się obok osób, które pytałem.
Ale są dziedziny, na których się znasz, więc siłą rzeczy, zadając to pytanie specjalistom z różnych branż, myślałeś pewnie o tym, czego nie wiesz. Na przykład o architekturze.
W tym obszarze szalenie mnie interesuje to, czy architektura ma jakąkolwiek możliwość odniesienia się do wyzwań ekologicznych. Wiemy, że ma ogromny ślad ekologiczny i musi coś ze sobą zrobić, ale jej uwikłanie w kapitał sprawia, że być może nie ma żadnej możliwości, żeby się odniosła. Nikt tego nie wie. To czyni architekturę bardzo interesującą, powoduje, że jest zagadką, którą trzeba rozwikłać. Piszę o tym kolejną książkę.
A o fotografii?
Wciąż mnie zastanawia, jaką możliwość opowiadania ma fotografia. Czy w ogóle jest w niej taka możliwość? Mówi się o opowiadaniu obrazami, narracji fotograficznej, ale może dlatego gubimy istotę fotografii, czyli to, że fotografia może cię walnąć w twarz. Nic więcej.
Reszta jest w słowach?
Możliwe, że wszystko, co przypisujemy fotografii w bon mocie o tysiącu słów, dzieje się w języku, a nie w obrazie. Sens jest gdzie indziej. A wszystkie metodologie układania zdjęć w opowieści, które się studiuje, podziwia i ocenia w konkursach, to metodologie języka, który nadpisuje obraz. Interesuje mnie to, ponieważ operuję fotografią w mniejszym stopniu po to, żeby opowiadać, a w większym, żeby się dowiadywać. Nie żeby mi to strasznie zaprzątało głowę, ale czasem o tym myślę.
Czego nie wiesz o reportażu?
Nie wiem, czy on się jeszcze do czegokolwiek nadaje. I czy komukolwiek poza reporterami jest jeszcze potrzebny. Bo to, że mi się do czegoś przydaje, to ja wiem. On jest supernarzędziem poznawczym, pozwala ustrukturyzować proces dowiadywania się, na wielu poziomach. I dzięki temu ten proces jest przyjemny. Ale czy tak samo jest z czytelnikami, którzy nie są reporterami? Nie wiem. Wiem, że reportaż nie odnosi ostatnio sukcesu – ani komercyjnego, ani poznawczego. Literackiego zresztą też nie.
Co go zastąpi?
Nie wiem! Nie wiem też, czy musimy przez to płakać, bo literatury jako takiej nic nie zastąpi. Głęboko w to wierzę. Myślę, że ludzie będą szukać autorskich treści, za którymi stoi konkretny człowiek, spogląda na świat swoimi oczami i po swojemu go opisuje. Być może takich ludzi będzie mniej, ale będą silniejsi w tym, jacy są i gdzie są. A jeśli będzie ich mniej, to też dobrze, bo teraz jest ich za dużo – wszyscy piszą książki. Więc jestem spokojny o literaturę, a jakie będzie miejsce reportażu w tej literaturze? To mnie niespecjalnie martwi.
Zacząłeś pisać „Nie wiem” podczas pandemii. Co dała ci praca nad podcastem, a potem książką?
To był czas, w którym wszyscy szukaliśmy odpowiedzi i prognoz, które dadzą nam jakieś zakorzenienie w rzeczywistości. Niektórzy usiłowali je sformułować, ale większość z nich była po nic, nie miała żadnej wartości. Więc rozmawianie o niewiedzy wytrąciło mnie z takiego oczekiwania, że ktoś mi powie coś pewnego.
Czyli ulga.
Jedyną pewną rzeczą jest to, że umrzemy. I koniec. Trzeba przestawić swój aparat percepcyjny i oczekiwania przy konsumowaniu informacji oraz uznać, że tak naprawdę mało kto cokolwiek wie. Tylko że bardzo niemodnie i niestosownie jest powiedzieć, że się czegoś nie wie. Znajoma opowiadała mi kiedyś, że prowadziła koszmarne spotkanie z Marcinem Wichą. A Marcin powiedział mi potem, że zupełnie inaczej je wspomina. Jako że oboje mają do siebie dystans, mogę o tym mówić.
Dlaczego z jej perspektywy to spotkanie było koszmarne?
Bo podobno on na każde pytanie odpowiadał: „Nie wiem”! Ja to szanuję, bo uważam, że jak się czegoś nie wie, to lepiej nie opowiadać głupot. I na spotkaniu autorskim może to nawet przejdzie – po trzecim razie zrobi się zabawnie i jakoś to można ograć. Ale w programie telewizyjnym, w którym masz trzy minuty na wypowiedź, nie wypada powiedzieć: nie wiem.
Podoba mi się ta wizja. Zwłaszcza teraz, kiedy każda wypowiedź w mediach zaczyna się od „Jest tak, że…”.
Mamy cały nadmiar różnego rodzaju komunikatów, które nie mają zbyt dużej wartości w opisie rzeczywistości. Ale są. Julia Fiedorczuk powiedziała, że niewiedza jest otwarciem na to, co przyjdzie: „Nie wiedząc, próbuję. Nie mam uprzedzeń. To pozwala otworzyć się na innych. Jeżeli nie wiem, to słucham. Jeżeli nie wiem, to szukam. Kluczowe zadanie w życiu i w sztuce polega na otwarciu się na to, co nie jest mną, a co przychodzi z zewnątrz”. Dobrze usłyszeć, że jak się nie wie, to znaczy, że ma się otwarte dłonie.
Który rozmówca szczególnie cię zaskoczył?
Najbardziej zaskoczył mnie rozmówca, którego nie ma w książce. Ale jest w podcaście. Profesor Jarosław Włodarczyk powiedział, że jako historyk astronomii, ale też wykształcony przedstawiciel nauk ścisłych, wie, że matematyka jest najlepszym językiem do opisu świata, ale nie wie dlaczego. Zaskoczył mnie też Jarosław Mikołajewski, który powiedział, że prawdopodobnie jedyną rzeczą, która różniła jego kota i ojca jest to, że ojciec palił papierosy. Poza tym zachowywali się tak samo. I profesor Zbigniew Mikołejko, do którego dzwoniłem z rezerwą, ponieważ nie lubiłem jego publicznego wizerunku. Natomiast rozmowa z nim była świetna, nie bez powodu jest pierwsza w książce.
Nie miałam pojęcia, że Janina Ochojska studiowała astronomię.
Ja też nie! Zadzwoniłem do niej, bo chciałem porozmawiać z kimś od czynienia dobra.
A tu bam – astronomia!
Nadlatuje niebo! I to jest super, to są zawsze wspaniałe momenty.
Czy na fali tych rozmów uświadomiłeś sobie, że jest jakaś dziedzina, o której nie masz pojęcia, a chciałbyś ją zgłębić?
To już wiedziałem wcześniej, ale podczas pisania większego apetytu nabrałem na zgłębienie filozofii. Zawsze mnie to korciło, ale nie miałem odwagi. Są też dziedziny, o których wiem mało, a czuję, że powinienem wiedzieć więcej. Na przykład mam ubogą wiedzę o świecie przyrodniczym. Podczas pisania poprzedniej książki, „Mein Gott, jak pięknie”, wydawało mi się, że mogę bez problemu opisać kwestie geomorfologiczne, a potem siadałem nad białą kartką i okazywało się, że jednak muszę przeczytać podręcznik. Bo może z grubsza wiem, czy są kemy, ozy i sandry, ale to zdecydowanie za mało.
A masz wiedzę na jakiś temat, którą uznajesz za niepotrzebną?
Nie. Ale bardzo bym chciał nie wiedzieć o tym, co się dzieje z planetą. To jest bardzo potrzebna wiedza, ale świadomie nie czytam już kolejnych raportów pogłębiających tę wiedzę. Nie wiem, jakie są najnowsze ustalenia, bo groza tych sprzed dwóch, trzech lat mi wystarczy. Natomiast samą wiedzę w pewnym sensie wypieram.
Lepiej nie znać szczegółów?
To jest pytanie o formę przekazywanych nam informacji. Zmiana klimatu i tak jest opowiadana dość znośnie. Ale jak wybuchła wojna w Ukrainie, to przecież wszystkie serwisy nadawały na żywo. Po kilku dniach doszedłem do wniosku, że nie daje mi to żadnej wiedzy, tylko mnie stresuje. Chętnie przeczytam artykuł, z którego dowiem się, co w danym momencie i w danej historii jest najważniejsze. I nie dostanę szumu informacyjnego, który odwoła się tylko do takiego mechanizmu, że jak będę poinformowany, będę wiedział więcej. Bo to po prostu nie jest prawda. Nie jest mi to do niczego potrzebne, bo nie pozwala mi się odnaleźć w tym świecie. A jeśli nie pozwala mi lepiej zrozumieć, co się tutaj dzieje, to po co mam się tego dowiadywać?
Filip Springer: reporter i fotograf. Współtwórca Szkoły Ekopoetyki i twórca Festiwalu po Drodze. Autor kilkunastu książek reporterskich, za które był nominowany do najważniejszych nagród literackich w kraju. Tłumaczony na angielski, niemiecki, rosyjski, czeski, węgierski i chiński. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka „Nie wiem”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.