Znaleziono 0 artykułów
18.10.2024

Michele Mari napisał cykl opowiadań, w którym każde słowo smakuje się z rozkoszą

18.10.2024
(Fot. Leonardo Cendamo/Getty Images)

Ten facet przeczytał chyba całą światową klasykę – ta myśl prześladowała mnie, kiedy czytałam opowiadania Michelego Mariego zebrane w tomie „Ty, krwawe dzieciństwo”. Niewiarygodne, że dopiero dziś dostajemy pierwszy polski przekład kawałka jego twórczości, skoro we Włoszech Mari uznawany jest za jednego z najważniejszych i najwybitniejszych prozaików swego kraju.

I choć oczywiście mamy więcej przekładów włoskiej literatury, niż Włosi mają polskiej, to i tak potwierdza to nienową tezę, że anglojęzyczne i może jeszcze skandynawskie książki są najchętniej tłumaczone i wydawane na naszym rynku. Podejrzewam też, że gdyby nie pierwszy anglojęzyczny przekład tego tomu Mariego, nie mielibyśmy dziś edycji polskiej, bo nie trafiłby do żadnej międzynarodowej agencji literackiej.

Gdy wchodzi się do świata Mariego, to jakby przechodziło się na drugą stronę lustra, tego z „Alicji w Krainie Czarów”. I nie tylko dlatego, że wchodzi się w świat dzieciństwa autora, ale dlatego też, że przekracza się próg literatury, której dziś już ze świecą szukać. W jego opowiadaniach wszystko odbywa się powoli, z wielką gracją, bez pominięcia żadnego szczegółu. Mari wręcz ma obsesję detalu, który również rozbiera na jeszcze drobniejsze elementy. Sięgając do obrazów z dzieciństwa, przywołuje udrękę z nim związaną, ale i odkrycia, które uformowały jego późniejsze życie. Pielęgnuje te obrazy jak największy skarb, bo to, co przyszło później, było już pozbawione czystych, pierwotnych dylematów, emocji, wyobrażeń i oczekiwań, poczucia sprawczości.

Większość moich historii skupia się na momentach z mojego dzieciństwa – okresu, w którym wszystko jest prorocze i istotne. To prawda, że jako bohater lub jakiegoś rodzaju projekcja narracyjna istnieję w moich książkach tylko jako dziecko albo nastolatek, ponieważ później zacząłem już pisać, a pisanie o sobie jako dorosłym oznaczałoby pisanie bardziej o pisarzu niż o postaci, osobie, co mnie nie interesuje. (Z tego samego powodu nigdy nie pozwalam, by moja praca profesora uniwersyteckiego weszła do moich książek.) – powiedział Mari w wywiadzie dla „New Yorkera”.

W tej samej rozmowie pośrednio odpowiada na mój zachwyt nad przeczytanymi przez niego „wszystkimi książkami świata”. – Moje wspomnienia ze szkoły są pełne bólu, z surowymi nauczycielami i kolegami z klasy, z którymi nie miałem żadnych relacji, poza jedną, którą można określić jako udręka i strach. Byłem raczej wycofanym i dziwnym chłopcem, więc „gangi” innych dzieciaków żerowały na mnie, co sprawiało, że byłem bardzo samotny. W nauczycielach widziałem potencjalnych wybawców, jednak ich obojętność zawsze mnie rozczarowywała. Co mu pozostawało? Wyobraźnia, równoległy świat toczący się w głowie chłopca. Bohaterowie. Najpierw z komiksów, potem z powieści pełnych przygód. Wchodził w ich losy jak w swoje, rzeczywistość odrzucił na rzecz surrealizmu. W otwierającym opowiadaniu Mari rozprawia o swojej ogromnej zachowanej kolekcji komiksów. Gdy ma mu się urodzić syn, żona sugeruje: „Pomyśl tylko, że twoje stare komiksy nadadzą się kiedyś dla Filippuccia”. Jak to? Co z tego, że teraz jest profesorem, a jego skarb pokrył się kurzem. „To kwintesencja marzeń, jedyny niesmutny poblask mojego życia; to dokumenty, skamienieliny domagające się litościwego hołdu; to mizeroty opierające się śmierci; a czym są, wiem tylko ja” – powiedział do siebie. „Te porażające skrzepliny, nadczłowiecze ekstrakty mojej melancholii, pomniki mojego osamotnienia, te ŚWIĘTOŚCI miałyby skończyć w rękach dziecka (kochanego, owszem, a nawet własnej krwi), dziecka obślinionego, które wysmaruje mi je ordynarnymi kredkami czy jeszcze ordynarniejszymi długopisami”. Lament nad skarbem trwa długo, przechodzi we wspomnienia. Mari został obdarzony wyjątkowym talentem do snucia historii wydawałoby się nudnej w tak pasjonujący sposób, że połyka się każde słowo z rozkoszą, jak narkotyk.

W opowiadaniu „Ośmiu pisarzy” stawia przed sobą wyzwanie. Jak z ośmiu ukochanych genialnych autorów powieści o niezwykłych morskich przygodach wybrać tego jedynego? Jak, skoro oni w tej ósemce są jednym pisarzem. Jak dokonywać eliminacji, kiedy stoją przed nim giganci? Nie zdradzę finału, ale oto oni wymienieni w porządku alfabetycznym: Joseph Conrad, Daniel Defoe, Jack London, Herman Melville, Edgar Allan Poe, Emilio Salgari, Robert Louis Stevenson, Juliusz Verne. To pojedynek bez precedensu. A zakończenie – baśniowe.

W innej historii zatytułowanej „Czarna strzała” dziewięcioletni narrator dokonuje swojej czytelniczej inicjacji, nasycony komiksami pragnie powieści. Spędza wakacje w wiejskim domu dziadka, więc wybiera tytuł z tamtejszego regału. Waha się. W końcu skupia uwagę na trzech książkach: „Rozmieszczone w nader odległych rejonach biblioteki, były to Złota strzała Conrada, Czarna strzała Stevensona oraz Biała strzała i inne opowiadania Coopera. Nie miałem bladego pojęcia o tych pisarzach, a zatem ujęła mnie sugestywność barw”. „Zatryumfował mrok”, kolor czarny i strzała Stevensona. Pochłania powieść w ciągu trzech dni. Niespodziewanie ma odwiedzić go ojciec, nigdy wcześniej tego nie robił. A tu się zjawia, i to z prezentem. Ojciec, który budzi strach, którego aprobaty pragnie jak niczego innego. I co się okazuje? Dostaje od niego książkę – Czarną strzałę, którą właśnie przeczytał. Zaskoczony chłopiec, poruszony wizytą i gestem ojca, musi znaleźć sposób, by jego radość z podarku była szczera, by nie dało się wyczuć cienia rozczarowania, bo czy ma teraz na pokaz czytać tę samą powieść jeszcze raz, by zadowolić ojca? Jak udawać, że to pierwsza lektura, a nie druga? Mari w fascynujący sposób przeprowadza nas przez proces myślowy i emocjonalny dziewięciolatka, kalkulacje, jak to możliwe, że wybór ojca padł na tę samą książkę, którą on wybrał z tysiąca książek dziadka? Jego dylematy, lęk przed nieszczerością i jej konsekwencjami, które mogą zaważyć na całej jego przyszłości, na jego relacjach, można czytać dosłownie, ale i w wymiarze uniwersalnym. Cóż za ulga, gdy mały Michele w końcu odkrywa rozwiązanie, doznając niemal oświecenia. Majstersztyk.

Jak thriller czyta się opowiadanie „Niektóre zielenie” o wspólnym układaniu puzzli z matką, specjalnych regułach obowiązujących uczestników-wybrańców tego ekstatycznego rytuału. Rytuału przypominającego mistyczne obrzędy dla wtajemniczonych: gdy raz się do nich przystąpi, nie ma już drogi powrotnej. I znowu czytelnik przepada w słowach, zdaniach, misternej konstrukcji narracyjnej Mariego.

Czy po Hang Kang to Michele Mari zostanie następnym noblistą literackim? Niewykluczone, typuje go redaktorka z wydawnictwa Czarne, która niegdyś postawiła wszystkie karty na południowokoreańską pisarkę.

Michele Mari, Ty, krwawe dzieciństwo, przekład z włoskiego Katarzyna Skórska, wydawnictwo Czarne.

Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Michele Mari napisał cykl opowiadań, w którym każde słowo smakuje się z rozkoszą
Proszę czekać..
Zamknij