Kto by pomyślał dekadę temu, że zimą będziemy z tęsknotą wyglądać bieli na szarych ulicach. W tej sprawie włoskie Alpy nie zawodzą. Znajdziecie tu terapię śniegiem, są narty oraz możliwość nocnych spacerów po górach i wizyt w restauracjach z gwiazdkami Michelina. Odwiedzamy okolice Madonna di Campiglio i Dolomiti di Brenta.
Za nami trudny rok, jeśli więc tylko możemy, warto dać sobie chwilę wytchnienia, zbliżenia z wieczną, potężną naturą, przyjemnościami życia. Choćby po to, by mieć siłę na kolejne wyzwania.
Zimową porą włoskie Alpy wydają się szczególnie pociągające, nawet jeśli sezon narciarski z uwagi na klimatyczne zmiany przesuwa się z listopada na grudzień (za to potrwa do wiosny). Połączenie rzeźbiarskich masywów, orzeźwiającego powietrza (tu nie znają kopciuchów, jak w polskich górach), bieli na dole, błękitu i słońca na górze potrafi postawić do pionu każdą zmęczoną duszę i ciało. Zwłaszcza jeśli do tego dojdą sport, choćby tradycyjne szusowanie po stokach (ale mogą być i wędrówki na rakietach śnieżnych, biegówki, fat-bike i wiele innych), pyszne północnowłoskie jedzenie z gatunku comfort food (diety zostawmy na później), przytulna drewniano-kamienna architektura (te kominki buzujące ogniem), liczne spa, gorące źródła, terapia wellness z użyciem metod naturalnych. To musi się udać!
Zamiast masowej turystyki
Już sam dojazd z lotniska w Bergamo potrafi rzucić na kolana, kiedy za oknem zaczynają się pojawiać potężne góry, przytulone do rozległych wód. To 5 laghi, czyli pięć jezior: Lago Ritorto, Lambin, Gelato, Serodoli i Nambino. Jadąc do Madonny, stolicy regionu Brenta, można sobie przypomnieć, że właśnie tu przebiegała najwyżej położona linia frontu I wojny światowej, czyli Wielkiej Wojny. I tutaj także znajduje się największa sieć tras narciarskich w Trentino (156 km), czyli Campiglio Dolomiti di Brenta, Val di Sole, Val Rendena Ski Area.
Region położony na styku dwóch masywów, zawierający unikalne przyrodnicze formacje, uznawane za światowe dziedzictwo, w ostatnich latach zamiast o masowej turystyce chce mówić o spotkaniu z naturą, zrównoważonej gospodarce. A wyrażenie „atrakcje turystyczne” chętnie się tu zamienia na „doświadczenia”.
Madonna albo Sisi
A co z Madonną? Wiadomo, wszyscy ją znają, jest najpopularniejszą diwą wśród włoskich kurortów. I najwyższą, istną top modelką – znajduje się na wysokości 1550 m n.p.m. Przyciąga tłumy, jak przystało na sławny kurort z prawie 150-letnią historią i nowoczesną infrastrukturą narciarską.
To miejsce odwiedzane jest bodaj najczęściej przez polskich narciarzy, przypomnę więc jedynie, że poza butikami włoskich projektantów i solidną bazą noclegową ma do zaoferowania też inne, bardziej subtelne uroki. Turystyczna mekka wciąż rozsiewa w niektórych miejscach wdzięk fin de siècle’u, choćby w uzdrowiskach, które pamiętają czasy habsburskiej dynastii i odwiedziny jej członków w celu zażycia zdrowego powietrza oraz kąpieli w gorących źródłach. Przygotujcie się na to, że cesarz Franz Josef i jego żona, legendarna księżniczka Sisi, będą wam często towarzyszyć. A jeżeli, tak jak ja w zeszłym sezonie, traficie na „Habsburski karnawał” (w tym roku trwa od 20 do 24 lutego), możecie spotkać Sisi osobiście na kostiumowym balu miejskim (na tym, na którym byłam, nie zabrakło również Miss Italia).
Kiedy na ulicach trwają karnawałowe jarmarki kulinarne, gdzie spróbować można tradycyjnych przysmaków – grostoli (faworków), krapfen i castagnole (rodzaju pączków), gnocchi, polenty i kiełbasek, w secesyjnym Salone Hofer trwa bal arystokratów wszelkich klas i narodów. Goście imprezy mogą korzystać z lokalnej wypożyczalni kostiumów historycznych i jest to iście dziecięca zabawa. Panie przebierają się w suknie ze sznurowaniami i spódnicami na stelażach, panowie stroją miny w szamerowanych mundurach. Jednocześnie trwa festiwal selfie. Gorzej, kiedy na balu zapragniesz jako Sisi przysiąść z kieliszkiem aperitivo obok arystokratycznej koleżanki, może bowiem dojść do brutalnej kolizji rozłożystych kreacji, nieumyślnego splątania stelaży i utraty trunku. Nie mówcie, że nie ostrzegałam.
Poeci gór na nartach
Kwestii wypasionych narciarskich szlaków z imponującym systemem naśnieżania, pomiędzy Madonną a mniejszym uroczym Pinzolo, nie poświęcę tu wiele miejsca (zwróćcie jednak uwagę na nową, bardziej korzystną formułę skipassów – Starpass). Bo mimo że chodzi o wielką przyjemność, to została ona wielokrotnie opisana. Skupię się na tym, by, jak spece od promocji tego pięknego regionu, opowiedzieć o miejscu, w którym możesz doznawać rozmaitych „esprienze”.
Unikalnym przeżyciem może być na przykład spotkanie na stoku w okresie „Habsburskiego karnawału” któregoś z „poetów albo poetek górskich”. Kiedy minie cię dama w wełnianej sukni, ciepłym kubraczku i futrzanej czapeczce lub kawaler w swetrze z owczej wełny, pumpach i getrach, wyhaftowanych w szarotki, wiedz, że to Poeti dei Monti. Na nogach mają drewniane narty, wiązane buty z epoki, a jeżdżą elegancko, jakby tańczyli, przyklękając na jedno kolano przy każdym skręcie. Stosują popularną niegdyś, dziś prawie zapomnianą, norweską technikę telemarku, znaną też jako narciarstwo z „wolną piętą” (freeheelers) – buty przytwierdzone są do nart tylko przy palcach. Narciarscy rekonstruktorzy, którzy założyli lokalne stowarzyszenie „poetów”, wspólnie trenują i urządzają własne zawody. Z pasją zbierają zabytkowy sprzęt, stroje z epoki i oryginalne akcesoria oraz pielęgnują poezję narciarstwa w starym stylu.
Od świtu do zmierzchu i odwrotnie
Również inne „esperienze” są w zasięgu ręki, wystarczy zarezerwować wyprawę lub przewodnika na stronie lokalnej informacji turystycznej – czy będą to organizowane od lat narciarskie poranki z witaniem świtu na szczycie, przed otwarciem wyciągów, a zakończone solidnym tradycyjnym śniadaniem w schronisku („Trentino Skisunrise”), czy też górska kolacja narciarzy oglądających zachód słońca nad Brentą (Sunset Ski), po której szykuje się nocny zjazd z pochodniami. Do repertuaru należy nocleg w igloo w lasach Parku Narodowego Adamello Brenta, do którego trzeba dotrzeć z przewodnikiem na rakietach śnieżnych. Wyprawę wieńczą kolacja w lodowej sypialni i głęboki sen zdrożonego wędrowca pośród zimowych gór.
Warto tez wspomnieć o Snowmoon, nocnej wyprawie przez pogrążony w ciszy alpejski las. Słychać tylko skrzypiący śnieg, a ciemność rozświetla blask księżyca w pełni (i kiedy trzeba – lampek czołówek). Spacer odbywa się w towarzystwie przewodnika alpejskiego i prowadzi do zaśnieżonych pastwisk Ritorto. Tam czeka popas przy ognisku z czytaniem wierszy i księżycowymi opowieściami.
Coraz większą popularność zyskuje też „natural wellness” – na zewnątrz, w bajkowych dekoracjach alpejskiej zimy. Jedną z propozycji są wycieczki Nambino Dolomiti Natural Wellness na równinach, okalających jezioro Nambino. Uczestnicy, prowadzeni przez trenera odnowy biologicznej, mają do przejścia cztery punkty. Są to: „życie pod śniegiem”, czyli obserwacja i poszukiwanie przyrodniczych oznak życia; „cisza śniegu”, czyli medytacja nad wartością ciszy w hałaśliwej codzienności; „land art”, czyli pozostawianie harmonijnych śladów naszego przejścia przy użyciu tego, co daje natura, oraz „przyjaciel zimno”, który prezentuje techniki relaksacyjne z użyciem śniegu i lodu (jeśli przypomina wam to swojskie morsowanie, nie mylicie się).
Gorący umysł, zimny śnieg, bose stopy
Jednym ze sprawców szału na wykorzystywanie regeneracyjnych właściwości zimna jest Andrea Bianchi. Z wykształcenia inżynier, dziś ekspert od wędrówek boso w naturze i propagator metody Hot Mind, co opisał w paru książkach. Udało mi się go spotkać w urokliwym miasteczku Caderzone (położonym w sąsiadującej z Madonną di Campiglio dolinie Val Rendena). Jak przystało na zahartowanego zimnoluba, który chodzi na bosaka nawet zimą, Andrea wita mnie ubrany w lekką bluzę oraz w tenisówkach na gołych stopach mimo zerowej temperatury.
– Chodzenie boso traktuję jako dostępną dla każdego praktykę dobrostanu psychofizycznego – wyjaśnia. – Stopniowe wprowadzanie zimna do codziennego życia ma wiele zalet: poprawia krążenie krwi, ma działanie przeciwzapalne i aktywuje układ odpornościowy. Przynosi jasność umysłu, poprawia nastrój. Dla mnie to również sposób, aby ponownie połączyć się z energiami Ziemi, ale także, by nauczyć się, jak odnaleźć spokój, lekkość i ciszę w sobie.
Bianchi od 20 lat praktykuje jogę, a w 2017 roku założył pierwszą włoską szkołę bosych wędrówek „Il silenzio dei passi” („cisza stóp”).
Ciszy szukamy więc pod jego przewodnictwem, wraz z grupką dziennikarzy, w pobliskim parku i na brukowanym ryneczku z fontanną. Oczywiście BEZ BUTÓW. By odnaleźć siłę „gorącego umysłu” (Hot Mind), nacieramy się śniegiem, zanurzamy stopy i twarze w lodowatej wodzie fontanny. Obserwujemy reakcje organizmów, witamy kłujące ciepło, które nadchodzi chwilę po wynurzeniu, oraz to dziwne uczucie, jakby po spotkaniu z zimnem widziało się świat ostrzej.
W poszukiwaniu równowagi
Jak pisze Bianchi w jednym z artykułów, kiedyś dopasowywaliśmy się do natury i warunków, w których przyszło nam żyć, dziś na zmiany reagujemy lękiem, wierzymy, że wszystko załatwimy technologią i nauką. „Uciekamy przed zimnem, jak przed wszystkimi sytuacjami pozakomfortowymi, na które nie mamy wpływu, by zamknąć się w skorupach, w których żyjemy” – pisze. Zwraca uwagę, że coraz mniej chodzimy, coraz mniej czasu spędzamy na świeżym powietrzu, jeszcze mniej na łonie natury. Prawie nigdy nie zdejmujemy butów, by chodzić boso po śniegu i trawie. Dlatego Bianchi postuluje powrót na Ziemię, do „wewnętrznego ognia”.
Nasz bosy przewodnik sygnalizuje zauważalny także we włoskich Dolomitach trend porzucania miejskiego pędu, by wrócić do bardziej zrównoważonego modelu życia.
W tym samym średniowiecznym miasteczku Caderzone, w którym spotkałam Andreę, para jego znajomych, miejskich uciekinierów z korpo, prowadzi kameralny, ekologicznie zorientowany czterogwiazdkowy hotel Palazzo Londron Bertelli. Mieści się w domu z XV-wieku, niegdyś należącym do arystokratycznych przodków obecnych właścicieli, którzy odnowili go z miłością i pod okiem konserwatora. Obok postawili niewielkie spa. Zdobyli wszelkie certyfikaty przyznawane zrównoważonemu biznesowi turystycznemu. Nie ma tu zgiełku wczasowych miejscowości, a rozmów nie zagłusza muzyka z głośników. Znajdziecie za to szachy i wszechobecne książki. Jeśli więc ktoś ma dosyć intensywnego życia Madonny, posiada zasobną kieszeń i nie wymaga wyciągu narciarskiego pod domem, odnajdzie tu spokój, domowy klimat, zdrowe jedzenie, zajęcia jogi i sesje mindfulness. A do tego w przyhotelowej restauracji rządzi włosko-brytyjska przyjaciółka gospodarzy, która potrafi wyczarować najwspanialsze wegańskie smaki i gotować w duchu ajurwedy!
Gwiazdy na niebie, gwiazdki na talerzu
Skoro schodzimy (boso) na ziemię, patrząc w krystaliczną, rozgwieżdżoną noc, powędrujmy dalej kulinarnym górskim szlakiem. Region Dolomitów Brenty ostatnimi laty bardzo rozwinął się pod tym względem. W Madonnie można odwiedzić aż trzy restauracje, mogące pochwalić się gwiazdką w przewodniku Michelina: Dolomieu (chef: Davide Rangoni), Stube Hermitage (chef: Giovanni D’Alitta) i Il Gallo Cedrone (chef: Sabino Fortunato). Najsłynniejsi szefowie kuchni Dolomitów reinterpretują specjalności górskiej i włoskiej kuchni, by stworzyć wyrafinowane arcydzieła sztuki kulinarnej.
Miałam szczęście trafić pod skrzydła szefa Il Gallo Cedrone (Pod Głuszcem), który zabrał nas wszystkich do kulinarnego nieba. Kuchnia serwowana przez jego zespół opiera się na zaskakującym miksie lokalnych górskich specjałów, z mocnym udziałem śródziemnomorskich owoców morza. Wszystko podane jest w postaci menu degustacyjnego: małe porcje, wyrafinowane, niczym malarskie abstrakcje, kompozycje smaków, kolorów i tekstur, które jednak nigdy nie zatracają autentycznej jakości składników. Kozi ser bez problemu łączy się z kawiorem z pstrąga, zaś z homara powstaje kremowa parmigiana o posmaku trufli.
Restauracja działa przy Hotelu Bertelli, który od 38 lat prowadzi rodzina Masè. Architektura ma rustykalny charakter z autentycznymi starymi elementami konstrukcji, jak ciężkie drewniane drzwi czy 200-letnie belki. Ale już świat wyczarowany w niej przez architekta Enrica Fogagnolo charakteryzuje elegancja współczesnej klasyki meblarskiej i zarazem ciepło rodzinnej biblioteczki w dworku. Ucieleśnieniem tego wyobrażenia jest salonik z procentowymi trunkami i selekcją cygar, które można wypalić na miejscu.
Przyjemności, rytuały i smaki tego regionu zostają w ciele równie długo, co wysiłek podejmowany na stokach. Zaś lokalnych mieszkańców nie da się nie lubić, bo umieją zarówno pracować z oddaniem, jak i żyć z pasją. Nie ma wyjścia, trzeba tu wracać!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.