A co, jeśli akcja #MeToo tak przeora relacje między płciami, że mężczyźni i kobiety stworzą zwalczające się klany? Jeśli kiedykolwiek przeszło wam to przez myśl, film „Assassination Nation” (już w kinach) służy wizją kipiącej złością Ameryki podzielonej ze względu na płeć. Wizja to efektowna, żeby nie powiedzieć, efekciarska.
„Assassination Nation” pokazuje relacje między płciami jako wojnę podsycaną przez kulturę obrazkową i konserwatywną politykę. Po aferach związanych z akcją #MeToo możemy spodziewać się wysypu filmów podejmujących temat przemocy wobec kobiet.
Tu jesteśmy w Salem. W słynącym z procesów czarownic amerykańskim mieście odżywa pragnienie zemsty na młodych kobietach oskarżonych o publikację prywatnych zdjęć i wiadomości mieszkańców. Moralna panika rozpętana przez ujawnienie ich mniejszych i większych grzechów prowadzi do serii brutalnych napaści na nastolatki. Dokonują ich obywatele ramię w ramię z władzą.
„Assassination Nation” to brutalna wizja Ameryki, w której płynna nowoczesność przybiera formę neokonserwatywnej erupcji przemocy mężczyzn wobec kobiet, i vice versa. Jedno w tym filmie udało się na pewno. Obnażenie iluzji, którą jest wiara, że wystarczy ludzi podłączyć do sieci, by stali się bardziej rozumni, tolerancyjni i otwarci na emancypację kobiet i mniejszości seksualnych. Nic z tego. Karmieni internetową papką idioci przyjdą i was zjedzą. Takie mniej więcej ostrzeżenie formułuje swoim filmem reżyser Sam Levinson. Kobiety muszą się bronić przed mizoginami. Oko za oko, ząb za ząb. Albo oni was albo wy ich.
I chyba w tym momencie rodzi się mój największy sprzeciw wobec tego filmu. Bombastycznego w formie, sprawnie imitującego doświadczenia przyklejonych do smartfonów nastolatków, ale przynoszącego niewspółmiernie ubogą całościową wizję. „Assassination Nation” łapie internetową rzeczywistość na gorącym uczynku. Kamera korzysta z instagramowych filtrów. Jest szybko, intensywnie, mocno. Wątki i bohaterowie mnożą się jak hasztagi pod zdjęciami w mediach społecznościowych. Tylko co z tego?
Był już film, który w podobny sposób wykorzystywał narrację mediów społecznościowych. Wystąpiła w nim Magdalena Berus, aktorka zaskakująco podobna do grającej w „Assassination Nation” jedną z głównych ról Odessy Young. Coś musi być w ich urodzie, że są wybierane do ról przebojowych dziewczyn wpadających w kłopoty m.in. dlatego, bo żyją bardziej online niż offline. Oba filmy próbują pokazać, czym grozi nadmiar bodźców w mediach społecznościowych. Obu się to nie udaje. Oba można podsumować hasztagiem #instamovie.
„Assassination Nation” nie sprawdza się też za bardzo jako feministyczne kino zemsty, choć do tego miana aspiruje. Levinson chciał chyba zrobić aktualizację „Grindhouse: Death Proof” o czterech kobietach dokonujących krwawej zemsty na niereformowalnym mizoginie. Tutaj mamy cztery nastolatki (w tym jedna czarnoskóra i transseksualna) też nie dające sobie w kaszę dmuchać. Ale podczas gdy twórcy „Kill Billa” udało się stworzyć nową jakość z motywów kina klasy B, Levinson stał się zakładnikiem estetyki mediów społecznościowych.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.