Znaleziono 0 artykułów
27.01.2025

Marcin Wicha. Niedzisiejszy, nietutejszy, gdy trzeba, zawsze na miejscu

27.01.2025
(Fot. Anna Rezulak/KFP/REPORTER)

Marcin Wicha brzmiał inaczej niż wszyscy. Potrafił w krótkich zdaniach znaleźć miejsce dla wszystkiego, co chciał. Nie mnożył słów.

W ostatni weekend stycznia 2024 roku czytałam książkę Marcina Wichy „Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu”. Byliśmy umówieni na wywiad, więc zaznaczałam zdania i akapity.

„Designerzy rozdają zabawki, a potem idą debatować o innych projektach i pić napoje alkoholowe. Władza w mundurze (albo nie w mundurze) pilnuje, czy właściwie się bawimy. A na końcu i tak nasze dzieci będą musiały to wszystko posprzątać”.

„Dzisiejsze śmieci to wczorajszy design”.

„Zazwyczaj świat dobrze na nas leży. Jak ubranie, do którego zdążyliśmy przywyknąć. Świat nam pasuje. Nam, tym domyślnym »nam«: dorosłym mężczyznom, praworęcznym i pełnosprawnym”.

I jeszcze to: „Zgrabne zdania czasem mydlą oczy”.

Ostatni weekend stycznia 2025 roku przyniósł straszną wiadomość. Marcin Wicha odszedł w wieku 53 lat

Grafik, projektant, pisarz – autor książek dla dorosłych i dzieci, felietonista, współautor – wraz z Tomkiem Fryczem – okładek wielu książek. Ostatnio pisał teksty piosenek. Laureat wielu nagród literackich, m.in. Nagrody Nike, Paszportu Polityki i Nagrody im. Gombrowicza. Urodzony w 1972 roku, związany z Warszawą.

Marcin Wicha brzmiał inaczej. Nigdy patetycznie, często ironicznie. Trochę jak z innej epoki, choć przecież pisał o obecnej. Swoją drogą, w rozmowie sprzed roku przyznał mi się, że choć pedantycznie pilnuje słów, w książce „Nic drobniej nie będzie” wymknął mu się spod kontroli zwrot „koniec epoki” i pojawiał się w tekstach częściej, niż powinien. Pisał zabawnie, a przecież ze strachu nieraz bolał brzuch. Łagodnie, ale wiedział, gdzie słowo ma ostrze. Zwięźle, lakonicznie, lapidarnie – jak kto woli. Potrafił w zgrabnych krótkich zdaniach znaleźć miejsce dla wszystkiego, co chciał.

Nie mnożył słów.

„Powściągliwość nie jest cnotą, więc nikt już nie trzyma gardy. Nie zaciska zębów. Żyjemy w epoce rozpasanej emocjonalności. Nawet jeśli fakty mówią same za siebie, to robią to zbyt wolno” – pisał w jednym z esejów zebranych w „Jak przestałem kochać design”.

„Jak przestałem kochać design” (2015) to pożegnanie z ojcem

W pierwszym tekście z tomu opisuje, jak wybierał urnę. Wybrał ją pod wpływem spojrzenia szefowej zakładu pogrzebowego na jakiś model, choć wiedział, że ojciec nigdy by się na taką nie zgodził. Potem znalazł telefon do rzeźbiarza, który miał w zapasie kwietniki. „I tak pochowałem prochy ojca w czarnym sześcianie z granitu. Na jednym z boków wyryto imię i nazwisko. Krój pisma – Futura. Wersaliki. Dwa razy po pięć liter, elegancko wyjustowane, tak jak lubił. Rozpierała mnie duma. Urna była piękna. Problem polegał na tym, że jedyna osoba, która mogła to docenić, jedyna osoba, na której opinii mi zależało, już nie żyła”.

„Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2017) to historia odchodzenia matki

Ze wstępu: „Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie umiemy tego zrobić. Dopiero martwych ludzi mamy na własność, zredukowanych do jakiegoś obrazka czy kilku zdań. Postaci w tle. Teraz już wiadomo – byli tacy albo śmacy. (…) Ale jeszcze nie wszystko pamiętam. Dopóki nie mogę ich opisać, jeszcze trochę żyją”. Dalej wspomina przygotowanie tekstu na ceremonię pogrzebową. „Przez całą szkołę matka sprawdzała moje wypracowania. Skreślała zbyt łatwe przymiotniki. Polowała na wytarte związki frazeologiczne”.

O śmierci, a przecież bardzo dużo o życiu

O życiu przed Marcem, w Marcu, po Marcu – w powojennych żydowskich rodzinach w Polsce 1968 roku, tragicznej dacie. O życiu przedmiotów i wśród nich. O sensie projektowania. Chyba pierwszy tak wyraźnie napisał, że o jakości życia nie decydują najważniejsze osiągnięcia designu, a kwitki na poczcie, formularze PIT, oznaczenia autostrad. Obchodziły go zwyczajność, przygody, które opisywał w felietonach, czerpał z okolicy. Szyldy, warzywniaki, lokalne sklepy, pomidorki. Czasem od szczegółu zmierzał do ogółu – wniosku, który pozwalał więcej zrozumieć. Czasami pozostawiał sprawy samym sobie. Niechętnie, wydaje się, opuszczał Grochów. Dużo w jego tekstach domu. Powraca Marta, żona, która uczy plastyki, pozwalając na pomyłki. Dorastają córki. „Nic drobniej nie będzie” – tom felietonów, których większość w pierwszych wersjach ukazała się w „Piśmie”, ułożył tak, jakby pisał do nich list. W przedostatnim opowiadał o żółwiu. „Lubię tego żółwia. Lubię to my. Nasze my jest trochę troskliwe, opiekuńcze, zgodne. Ma pod opieką żółwia. Program na sto lat”.

„Kierunek zwiedzania” (2021) to esej o Kazimierzu Malewiczu

Fascynowała go radziecka awangarda, kolekcjonował radzieckie książki dla dzieci z lat 20. XX wieku. Kiedy nie mógł już słuchać o tym, co teraz, czytał cokolwiek z XIX wieku. „Dla budowy zdań, która potrafi wybić mnie z rutyny. W pisaniu, w projektowaniu, ale też w życiu kluczowe wydaje mi się, że czasem się trafia na jakieś słowo, zestawienie słów, obraz, które kompletnie zaskakują” – mówił w wywiadzie, którego udzielił mi dla „Dwutygodnika”.

Od 2015 roku książki Marcina Wichy wydaje Karakter, wszystkie zaprojektował Przemek Dębowski. Nie wiem, jak się spotkali, ale bez tego spotkania świat byłby (jeszcze) gorszy.

W tamtym wywiadzie zapytałam Marcina Wichę, jak układa teksty. „Czasem piszę coś jednym ciągiem, a potem poprawiam i układam. Albo piszę po kawałku – najpierw ręcznie, potem notuję różne rzeczy w telefonie lub notatniku i wrzucam je w Google Docs. Do pewnego momentu używam ośmiopunktowego Ariala, więc nawet nie bardzo widzę, co tam zapisałem. Dopiero kiedy uznaję, że tekst wchodzi już w końcową fazę obróbek, zmieniam czcionkę na Times 14 punktów i ustawiam interlinię na półtora. (…) Lubię ten moment, kiedy tekst jest napisany Arialem, Timesem albo jakąś inną literą, wobec której nie odczuwam emocjonalnego ciepła. Potem trzeba to wydrukować, przeczytać, poprawić. Można posklejać w długą taśmę, pociąć, jeszcze raz posklejać. Na koniec czasem czytam głośno. Sam albo każę przeczytać urządzeniu w telefonie czy komputerze. To jest ciekawe, bo telefon czyta w sposób, powiedziałbym, nieupiększony. Bez podziału na akapity na przykład. Pozwala usłyszeć rzeczy, których wcześniej nie zauważyłem. Czytając samemu, słyszę rytm, wychwytuję powtórzenia. (…) Inna sprawa, że po całej tej jeździe z cięciem, sklejaniem i czytaniem kawałek czasem się rozsypuje albo nadal ma cztery tysiące znaków i jest kompletnie bezbarwny”.

Marcin Wicha: Niedzisiejszy, trochę nawet nietutejszy, gdy trzeba, zawsze na miejscu

Przypinki „Dość” czy „Nie składamy parasolek” powstały w reakcji na protesty przeciwko polityce PiS. On projektował, Agnieszka Łabuszewska drukowała. „Nosiliśmy je, maszerując na protesty różnej maści, pod Sejm, pod kolumnę Zygmunta, „na spacer”. Spacerowania było wtedy aż nadto, zima czy lato, grzechocząc metalowymi kółkami w kieszeniach, szukaliśmy się w tłumach, by przekazać dalej to, co chcieliśmy wykrzyczeć w świat. Piszę »wykrzyczeć«, ale Marcin pisał to tak, że żaden krzyk nie był potrzebny, ubierał w spokojne słowo i obraz nasze emocje, krótko, treściwie, w punkt” – wspomina Łabuszewska na Facebooku.

Tak jak wspomina go teraz wiele innych osób.

Talent. Serdeczność. Skromność. Uśmiech. Godność. Erudycja. I tak dalej. Tyle że dalej nie będzie.

Pod koniec stycznia 2024 roku w felietonie dla „Polityki” składał czytelnikom noworoczne życzenia: „Żeby 2024 zamienił się w myślnik między ważniejszymi datami. Żeby okazał się ulicą Grochowską wśród lat. Prostym odcinkiem, bez zwrotów akcji i spektakularnych wydarzeń”.

Zgrabne zdania czasem mydlą oczy.

Aleksandra Boćkowska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Marcin Wicha. Niedzisiejszy, nietutejszy, gdy trzeba, zawsze na miejscu
Proszę czekać..
Zamknij