Internet sprawił, że na zawsze skończyła się samotność – mówi Michał R.Wiśniewski, autor osobistej historii internetu, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Twoja książka ma podtytuł „Jak internet zmienił Polskę”. Czy to znaczy, że internet inaczej wpłynął na Polskę niż na resztę świata?
Myślę, że każde państwo ma swoją specyfikę, a w szczególności kraje bloku wschodniego. Inaczej podłączenie do sieci wyglądało w Stanach, gdzie internet się narodził 50 lat temu z zimnowojennych lęków, a inaczej w Polsce, do której przyszedł wraz z transformacją ustrojową. Oznaczał więc podłączanie naszego kraju do cywilizacji zachodniej. Sądzę, że Polska wyglądałaby zupełnie inaczej, gdybyśmy nie mieli dostępu do internetu. Dobrze to widać na przykładzie popularnego serialu „Miodowe lata”, który pod koniec lat 90. był emitowany na Polsacie. Mało kto wie, że ta produkcja była polską wersją amerykańskiego serialu„Honeymooners”pokazywanego w Stanach w latach 50. Fakt, że zupełnie bezboleśnie udało się przeszczepić ten serial na polski grunt prawie 40 lat po premierze, pokazuje, jak bardzo byliśmy zacofani cywilizacyjnie. Internet sprawił, że wszystko nagle przyspieszyło, szczególnie w sferze obyczajowej.
Początkowo w naszym internecie mało było Zachodu – była swojska Nasza Klasa, lokalne Grono czy dawno już zapomniana podróbkaTwittera – Blip.
To prawda. Fakt, że zagraniczne serwisy nie były tłumaczone na polski, pozwolił zaistnieć rodzimym odpowiednikom. Początkowo wielkie rynki nie interesowały się naszym krajem i żeby ściągnąć muzykę czy kupić coś w sieci, trzeba było czasem kombinować z fałszywymi adresami w Stanach. Z czasem jednak i do nas zawitała kapitalistyczna sieć, która po drodze zmiotła większość polskich biznesów. Z dużych graczy ostało się tylko Allegro, któremu eBay nie dał rady. Jednak podłączenie do Zachodu było możliwe – wymagało tylko znajomości języka. Ja akurat należę do pierwszego rocznika [autor urodził się w 1979 roku – przyp. red.], który miał angielski w szkole. Pamiętam, z jakim zdziwieniem odkryłem, że cały świat nie płacze po papieżu Polaku. W polskim internecie serwisy tygodniami maglowały jego śmierć, za granicą to był jeden news.
Czyli istnieje coś takiego jak polski internet.
Oczywiście i różni się od światowego tak, jak Polska różni się od reszty świata. Z internetem jest trochę tak jak z Neo w „Matrixie”, który wchodzi do innego świata, ale nadal ma swoją osobowość. Podobnie z nami, kiedy podłączyliśmy się do sieci. Niby zmieniło się wszystko, ale i tak mentalnie pozostaliśmy Polską.
A konkretnie co się zmieniło?
Dla mnie najbardziej jaskrawym obrazem przemian jest zbudowanie się społeczności mniejszości seksualnych. Nagle okazało się, że nie jest się jedynym gejem w wiosce. W województwie, większym mieście, w całym kraju podobnych osób jest wiele. Dotyczy to zresztą nie tylko gejów czy lesbijek, ale wszelkich mniejszości. Internet sprawił, że na zawsze skończyła się samotność. Oczywiście na jej miejscu zbudowały się nowe stany emocjonalne, ale prawda jest taka, że już nigdy w życiu nie będziemy tak samotni jak 20 lat temu. Dostęp do całego świata zmienił nasze życie bezpowrotnie.
To są te dobre zmiany, ale jest też druga strona.
Oczywiście. Wraz z pojawieniem się baniek dla osób LGBT pojawiły się też inne bańki, które niekoniecznie głosiły miłość i pokój. Sieć sprawiła, że osoby, które wcześniej wygłaszałyby swoje nienawistne teorie po kilku głębszych u cioci na imieninach, mogły dotrzeć do większej liczby osób. Internet pomógł im się połączyć i nagle zapełnił się takimi „podpitymi wujkami”. Ciekawy jest fakt, że na początku istnienia netu dużo rozmawiało się o tym, iż anonimowość będzie prowokowała do negatywnych zachowań w sieci. Tymczasem okazało się, że absolutnie nie ma to znaczenia. Co więcej, mam wrażenie, że od kiedy pojawiły się media społecznościowe, gdzie z założenia występujemy pod swoim imieniem i nazwiskiem, hejt nie zniknął, ale bardziej się znormalizował. Być może stało się tak, bo zobaczyliśmy, że głoszą go normalni ludzie. Z żonami, dziećmi, zwykła pracą. Że nie są to jakieś dziwolągi. Zrzucenie masek wielu ośmieliło.
Anonimowość w sieci to jedna z rzeczy, które chyba już na zawsze utraciliśmy. Żałujesz?
Nie, bo to nigdy nie było do końca prawdzie. Dawny internet był jak plac zabaw, gdzie każdy kogoś udawał. Teraz to dużo prawdziwsze medium, bez tych wielkich marzeń. Gdy pojawiła się na świecie sieć, wiele osób uważało, że to początek wielkiej zmiany – wszyscy się połączymy i na świecie zapanuje pokój. Niestety to tak nie działa. Świat jest bardzo skomplikowanym systemem i jego naprawa zajmie bardzo dużo czasu. Oczywiście nie można o tych marzeniach zapominać. Napisałem moją książkę także po to, żeby przypomnieć, na jakich wartościach wyrosła globalna sieć. Pamięć ludzka jest ulotna. Mało kto pamięta, że przycisk „like” ma dopiero 10 lat. Rzeczy, z którymi obcujemy na co dzień, stają się dla nas przezroczyste, a ja chciałbym, żebyśmy mieli jednak większą refleksję.
Cofnięcie się w czasie sprawiło ci jakąś trudność? Wbrew pozorom w internecie nie jest łatwo odgrzebać przeszłość.
Na szczęście mam świetną pamięć i dużo starych folderów. Mieszkam w internecie od ponad 20 lat i mam wrażenie, że zdefiniował mnie on jako człowieka. Moja książka to reportaż uczestniczący, bo rozmyślaniem o tym, co my tu właściwie robimy, zajmuję się od dłuższego czasu, czy to na swoim nieistniejącym już blogu, czy w prasie.
Coś cię podczas tego grzebania zaskoczyło?
Chyba fakt, jak bardzo się zmieniłem. Gdy czytałem swojego starego bloga, ze zdziwieniem odkryłem, jak strasznie byłem kiedyś agresywny i sfrustrowany. Myślę, że ludzie kasują swoje blogi, bo nie są w stanie znieść tego, kim kiedyś byli. Zdecydowanie za mało korzystamy z faktu, że jesteśmy pierwszym pokoleniem, które ma stałą pamięć, taką, która nie znika wraz z wyłączeniem prądu. Czasami nie jest łatwo żyć z tymi wspomnieniami, ale moim zdaniem warto wyciągać wnioski i się uczyć. Internet dał nam niebywałą szansę, żeby stać się lepszymi ludźmi. Odbywając swoją wycieczkę po sieci, zobaczyłem to na własne oczy.
To czuć. Twoja książka to bardziej osobista historia internetu niż jego biografia.
Od początku wiedziałem, że inaczej nie da się tego opisać. Internet to przecież zbiór prywatnych historii i doświadczeń. Napisałem tę książkę głównie po to, żeby zachęcić ludzi do nostalgicznych wycieczek. Niezależnie od tego, z jakiego są pokolenia. Bo przecież moja historia jest zupełnie inna od doświadczeń osób, które urodziły się już w czasach internetu. Mam jednak poczucie, że gdy opisywałem te zamierzchłe dla niektórych sprawy, udało mi się zbudować swego rodzaju pomost. W końcu marzenie o jednym, wspólnym świecie nigdy do końca we mnie nie umarło.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.