We współczesnej kulturze opalanie może być zabiegiem upiększającym albo manifestem politycznym, ale nie ma już wiele wspólnego z prostą przyjemnością. Czy to się jeszcze zmieni?
Pokolenie naszych babć urodziło się mniej więcej wtedy, gdy opalenizna stała się wyrazem nowoczesnego stylu życia, wyzwolenia klasowego i emancypacji. Legenda głosi, że rewolucję zapoczątkowała Coco Chanel. Gdy w 1923 roku zjawiła się na przyjęciu muśnięta słońcem, wywołała skandal w środowisku bladej od stuleci arystokracji. Wyczuwając zmieniające się nastroje społeczne, wylansowała nową modę. Kredowa biel stała się znakiem minionej epoki. Nowy ideał świetnie uchwyciła Leni Riefenstahl, fotografując piękno atletycznego i opalonego ciała, które emanowało witalnością, zdrowiem, życiem.
Kult słońca
W pogoni za złotą skórą pruderyjne społeczeństwo zaczęło się rozbierać. Rynek szybko podchwycił trend. W 1935 roku sprzedawano już olejek do opalania Ambre Solaire (dosłownie: „słoneczny bursztyn”), który miał chronić przed poparzeniami i zapewniać równomierny odcień skóry. Jedenaście lat później Louis Réard zaprojektował pierwsze bikini. Plaże wypełniły się półnagimi, spragnionymi kąpieli słonecznych, ciałami. Kultura plaży stała się afirmacją młodości.
Nawet młode matki wierzyły w cudowną moc kąpieli słonecznych, które miały uchronić dzieci przed wszelkimi chorobami, a zwłaszcza krzywicą (to akurat prawda). Właściwie jedynym ryzykiem związanym z wystawianiem na słońce wydawało się wtedy lekkie poparzenie. Czerwona szczypiąca skóra wywoływała tylko chwilowy dyskomfort, który niwelował potem okład ze zsiadłego mleka.
W latach 50. i 60. tak, jak zarejestrował to na swoich zdjęciach Romuald Broniarek, kultura opalania osiągnęła apogeum. Całe pokolenia wyjeżdżały na wakacje nad morze, żeby długimi tygodniami leniwie leżeć w słońcu, stopniowo nabierając złoto-brązowego blasku. Idylla trwała przez dekady. Spokój zmąciło dopiero odkrycie dziury ozonowej w latach 80. Doniesienia naukowców na temat fatalnego wpływu promieniowania UV na zdrowie spowodowały, że entuzjazm zaczął stygnąć. I choć nie można mówić o wybuchu paniki, opalanie już nigdy nie miało być tak niewinne.
Świadomość zagrożeń, jakie wiążą się z ekspozycją słoneczną – przebarwień, przyspieszenia procesów starzenia, nowotworów skóry – coraz mocniej przenikała do świadomości społecznej. W 2009 roku Międzynarodowa Agencja Badania Raka zaliczyła korzystanie z solarium do grupy czynników rakotwórczych najwyższego ryzyka. To był szok. Dla milionów ludzi na świecie wreszcie stało się jasne, że zarówno sztuczne, jak i naturalne słońce może być śmiertelnie niebezpieczne.
Blada twarz
– Doszliśmy do bardzo ciekawego momentu, gdy w dobrym tonie jest być zarówno opalonym, jak i bladym – mówi Agnieszka Polkowska trendwatcher, założycielka studia Trendspot. – Obiera się różne strategie. Niektórzy wciąż łapią promienie słońca, ale metodycznie – krócej i z użyciem filtrów UV, inni z premedytacją unikają ekspozycji. Co prawda zwolenników wysokich filtrów, którzy uznają opalanie za szkodliwe, jest wielu, ale rośnie również liczba przeciwników tej teorii. Twierdzą, że to działanie substancji znajdujących się w wielu filtrach do opalania może być rakotwórcze, nie mówiąc już o zaburzeniach w produkcji witaminy D, które te filtry mają powodować. Jest to temat bardzo złożony, a badania naukowe przyznają każdej ze stron trochę racji – rozwija Agnieszka.
Z jednej strony bladość jest szlachetna i stylowa. Dla Tildy Swinton, czy Lily McMenamy kredowobiała cera była i jest znakiem rozpoznawczym. Z drugiej, surferski look, brązowa skóra, rozjaśnione słońcem włosy i drobne piegi wciąż są postrzegane jako bardzo cool.
– Opalony człowiek to człowiek po wakacjach. Opalenizna jest więc postrzegana pozytywnie – mówi Piotr Szaradowski, specjalista od mody, wykładowca School of Form. – Ten stereotyp potwierdzają sformułowania o chorobliwej bladości. Blady znaczy chory – dodaje.
Chyba rzeczywiście trudno wrócić z udanego urlopu bez lekkiego brązu. Czy bez tego koronnego dowodu ktokolwiek uwierzy, że mieliśmy pogodę i przygodę? Chyba nie, ale zawsze można sobie pomóc, a nawet odwrócić sytuację, stosując bezpieczną opaleniznę bez wakacji.
Małe kłamstewka
Po śmierci solarium, które prawnie zostało zakazane np. w Niemczech, nową szansę dostał samoopalacz. Trzeba przyznać, że świetnie ją wykorzystał. Bo kojarzenie „słońca w tubce” z tanim produktem, który plami, brzydko pachnie i ma nienaturalny pomarańczowy odcień, to już nieporozumienie. Dziś w tym sektorze rynku przyszłość widzą luksusowe marki.
Jak twierdzi „Business of Fashion”, siła samoopalaczy rośnie na świecie w zaskakującym tempie. W samych Stanach Zjednoczonych na przestrzeni pięciu lat sprzedaż skoczyła o ponad 26 proc. Opalenizna z tubki powinna wyglądać bardzo naturalnie, dlatego występuje w całej gamie odcieni dla różnych typów urody. Autentycznie mają wyglądać też jasne ślady jak od bikini, dlatego w kabinach natryskowych dziewczyny często „opalają się” w majtkach.
Kwestia odcienia
Na przestrzeni ostatnich lat wyraźnie zmieniają się kanony. Ucieleśnieniem piękna nie są już tylko białe kobiety. Współczesne idolki to przecież Kim Kardashian-West, Jessica Alba, Beyoncé, Halle Berry, czy Gigi Hadid. Odcień ich skóry to coś więcej niż opalenizna i makijaż. To manifest polityczny. – Gdy zmienimy temat rozmowy z opalonej skóry na kolor skóry, jesteśmy na grząskim gruncie. Śniada cera to dla nas wciąż lekka lub nie aż tak lekka egzotyka – argumentuje Piotr Szaradowski.
Podczas ostatniej gali MET zauważono, że twarz Seleny Gomez jest dużo ciemniejsza od jej nóg. Porównywano archiwalne zdjęcia z nowymi, spekulując, że to efekt fatalnej w skutkach zabawy z samoopalaczem. Media zalała lawina złośliwych memów. Selena była porównywana m.in. do dziewczyny, która chciała zrobić wrażenie na studniówce, ale przesadziła z kosmetykami. Gdy drwiny ucichły, wybrzmiał inny, znacznie poważniejszy zarzut. Jej twarz była tak ciemna, że dla wielu osób kwalifikowała się jako tzw. black face, więc Selena została oskarżona o podszywanie się pod osobę czarnoskórą. Gwiazda nie ma afroamerykańskich korzeni, więc jej metamorfoza została uznana za obraźliwą.
Co teraz?
Czy medycyna i polityka na zawsze zabiją w kulturze beztroskę opalania? Agnieszka Polkowska jest optymistką. – Zmierzamy w kierunku zdrowego balansu. Wywrze on wpływ również na nasze podejście do kąpieli słonecznych. Słońce jest z nami od zawsze, a dzisiaj w porównaniu do tego, jak żyliśmy jeszcze sto czy dwieście lat temu, spędzamy na nim bardzo mało czasu. Wszystko wskazuje na to, że oprócz srogich zasad opalania, a więc odliczania z zegarkiem w ręku, przez ile czasu możemy się na jego działanie wystawić, wypracujemy sobie nawyk wychodzenia na słońce na co dzień. I czerpania z tego prostej przyjemności – mówi ekspertka.
Dziękujemy Ośrodkowi KARTA za udostępnienie zdjęć Romuald Broniarka.
Ośrodek KARTA prowadzi największe w Polsce archiwum społeczne. Jego zbiory obejmują tysiące unikatowych fotografii, wspomnień i innych dokumentów, które stanowią zapis życia politycznego, kulturalnego, mody i obyczajów w Polsce XX wieku. Informacje o zbiorach znajdują się na stronie karta.org.pl oraz w siedzibie Ośrodka przy ul. Narbutta 29 w Warszawie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.