Ostatnio mam wrażenie, jakby wiele osób traciło pamięć. Ludzie dzielą się na „naszych” i „waszych”. Daliśmy się podzielić. I to komu? Politykom, wśród których próżno szukać męża stanu.
W kawiarni przy Mokotowskiej lekko już wstawiony polityk opowiada anegdoty o swoich kolegach. Zaczął od historii wyjątkowo skąpego posła prawicowej partii, który zgłosił się do detektywa, by ten śledził jego żonę i teściową. Zastanawiał się nad rozwodem. Był przekonany, że żona go zdradza, a teściowa zbiera na niego haki. Chciał mieć jeszcze większe haki na jedną i na drugą. I jak najmniej stracić finansowo podczas sprawy rozwodowej. Detektyw zebrał drobiazgowe informacje. Zobaczył zdjęcia kobiet. Ustalił swoje wynagrodzenie. Pierwsza połowa przed robotą, druga po. Miał odezwać się za parę miesięcy. Prosił, by w tym czasie mu nie przeszkadzać.
Po dwóch miesiącach dzwoni: żona rzeczywiście pana zdradza, z teściową planują przejęcia majątku. Mam całą dokumentację.
Spotykają się. Detektyw pokazuje zdjęcia.
– Ale panie… – krzyczy polityk. – Przecież to nie jest ani moja żona, ani moja teściowa!
– No tak… – zadumał się detektyw. – Wie pan, ja po prostu nie mam pamięci do twarzy.
Ostatnio mam wrażenie, jakby wiele osób traciło pamięć. Twarze rozmywają się. Ludzie dzielą się na „naszych” i „waszych”. Kasia Nosowska śpiewała na Woodstocku utwór Kultu:
Moja ulica murem podzielona
Świeci neonami prawa strona
Lewa strona cała wygaszona
Zza zasłony obserwuję obie strony
Lewa! strona nigdy się nie budzi
Prawa! strona nigdy nie zasypia
Daliśmy się podzielić. I to komu? Politykom, wśród których próżno szukać męża stanu. Wielu zbiera haki na swoich kolegów, którzy później – świadomi ich istnienia – tracą impet do działania, do dawania z siebie wszystkiego. Widzimy to wyraźnie podczas obecnych wyborów.
Niedawno znany dziennikarz napisał na Facebooku: „Wszyscy, którzy głosowali na PiS wypie***ać z moich znajomych”. Nie wiem, czy istnieje lepszy sposób, by nie mieć żadnego wpływu na sytuację niż odcięcie się od ogromnej części społeczeństwa.
Szacunek, otwarcie na ludzi, próba zrozumienia ich życiowych doświadczeń – tego obecnie brakuje. Nie widzę dużej różnicy między publicystą, który na jednej z dziennikarskich imprez mówi o wyborcach PiS zamiennie „kołtuny” i „hołota”, a homofobicznymi wypowiedziami pani poseł Pawłowicz. Dla mnie zlewają się w jedną twarz. Wykrzywioną twarz pogardy.
Łatwo jest krzyknąć: kołtun-odbiorca wszystko łyka. Trudniej przyjrzeć się ludziom w domach socjalnych w Zabrzu, zrozumieć, jaką walkę o przetrwanie toczą każdego dnia. Porozmawiać z kobietami, które od lat próbują znaleźć sprawiedliwość w polskich sądach. Bo jak powiedział mi jeden z sędziów, który wymierzył za molestowanie żołnierek na misji w Afganistanie wyrok w zawieszeniu: koledzy dziwią się, że za takie zachowanie może spotkać człowieka jakakolwiek kara. Do niedawna blisko połowa spraw o gwałt kończyła się wyrokami w zawieszaniu. Także te zbiorowe lub na dzieciach.
Ludzi da się przekonać do obrony innych, do tego, by nie kierowali się wyłącznie swoim dobrem materialnym, a nawet do heroicznych czynów. Ale nie krzykiem, nie wygrażaniem: „obecni politycy trafią do więzień”, „wszyscy, którzy ich popierają są współwinni”. Ludzi da się przekonać wysłuchaniem ich historii, odpowiedzialnością i wizją. Czyli wszystkim tym, czego nigdy nie zrobił Bronisław Komorowski, od którego rozpoczęła się seria porażek jego opcji politycznej. By przegrać szacunek ludzi, nie trzeba po pijanemu przejechać zakonnicy w ciąży na pasach. Wystarczy zlekceważyć część społeczeństwa. I przestać patrzeć ludziom w twarz.
Kontakt z autorką przez stronę www.justynakopinska.pl
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.