Znaleziono 0 artykułów
25.03.2025

„Piosenki się mijają” Dominiki Kowyni to szczera opowieść o relacjach

Dominika Kowynia, Songs never quite meet, Fot. dzięki uprzejmości artystki i galerii Polana Institute

 Wróciłam do swoich początków – mówi Dominika Kowynia, pokazując prace, które powstały na przestrzeni ostatniego półrocza. Wystawa „Piosenki się mijają” sięga głęboko do osobistych historii. Kowynia na wielu polach walczyła o wierność sobie i szczerość. To jej priorytet w relacjach rodzinnych i pracy ze studentami, ale przede wszystkim w malarstwie, które ostatnio postawiło przed nią wyzwanie. 

 Wróciłam do swoich początków – mówi Dominika Kowynia, pokazując prace, które powstały na przestrzeni ostatniego półrocza. Wystawa „Piosenki się mijają” sięga głęboko do osobistych historii. Kowynia na wielu polach walczyła o wierność sobie i szczerość. To jej priorytet w relacjach rodzinnych i pracy ze studentami, ale przede wszystkim w malarstwie, które ostatnio postawiło przed nią wyzwanie. 

Dominika Kowynia, Take care, Fot. dzięki uprzejmości artystki i galerii Polana Institute

Stworzyć sobie warunki

Potrzebowała czasu, żeby poczuć się pewnie w swojej roli. – Jeszcze niedawno miałam wrażenie, że malowanie w moim życiu pojawiło się przez przypadek. Przez długi czas miałam problem z tym, żeby nazwać się pełnoprawną malarką – mówiła w wywiadzie do wrześniowego numeru „Vogue Polska”, którego okładka kolekcjonerska przedstawiała nie twarz modelki, a jej obraz zatytułowany „Głośniej”. Dominika Kowynia, ceniona malarka, pierwsza w historii katowickiego ASP kobieta stojąca na czele pracowni dyplomantów, opowiadała też w opublikowanej rozmowie, że „sztuki nie da się nauczyć”. Dobra edukacja to przekazywanie warsztatu i zapewnienie safe space’u – przestrzeni bezpiecznej, czyli inkluzywnej, feministycznej oraz queerfriendly. To stwarzanie odpowiednich warunków Kowynia potraktowała jako czynnik konieczny, żeby pozwolić sobie na autentyzm i szczerość. Najcenniejsze narzędzia pracy, które pozwalają tworzyć własną opowieść.

Ta sama szczerość po dwóch latach prowadzenia pracowni kazała Kowyni przyznać głośno i spokojnie: potrzebuję się zatrzymać. – Nie planowałam tego. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że skoro zamknęłam dyplomy, mogę w sposób bezkolizyjny dla studentów zrobić sobie roczną przerwę – tłumaczy i przyznaje, że na katowickiej akademii roczny urlop dla profesora właściwie się nie zdarza. 

– Z jednej strony czułam presję, że skoro już dostąpiłam zaszczytu prowadzenia katedry, powinnam się wykazać, trwać mimo wszystko, „dawać przykład”. Z drugiej czułam, że to, czego potrzebuję zarówno ja, jak i moja nowa rola, to szersza perspektywa – mówi o konieczności złapania dystansu, żeby przemyśleć ścieżkę akademicką, ale też dać sobie przestrzeń na własne malowanie. – Od sześciu miesięcy nie uczestniczę w powstawaniu cudzych prac. Właściwie nie oglądam malarstwa, skupiam się tylko na swoim płótnie. To jest ciekawe doświadczenie, myślę, że kiedy mój urlop dobiegnie końca, nie będę mogła pozwolić sobie na taki komfort aż do emerytury – mówi. Właśnie otwiera zupełnie nową wystawę, na której pokazuje prace powstałe w ciągu tych ostatnich sześciu miesięcy.

Dominika Kowynia, Beautiful and practical, Fot. dzięki uprzejmości artystki i galerii Polana Institute

„Piosenki się mijają”. Najnowsze prace Dominiki Kowyni 

– Mogę mieć jakiś pomysł, ale nigdy nie wiem, w co on się obróci – tłumaczy i dodaje, że malowanie to poszukiwanie. Zazwyczaj zaczyna od przeglądania albumów zdjęć rodzinnych. Bardziej lub mniej pozowane ujęcia wybrzmiewają po latach w zupełnie nowych kontekstach. – Często działają jak portale, przez które doświadczam czegoś, co rozwiązuje dylematy z teraźniejszości – mówi i przywołuje 18. urodziny starszego brata („Songs never quite meet”). – Byłam wtedy świadkiem dziwnego zwyczaju: dawania klapsa solenizantowi, jakby na pożegnanie dzieciństwa – wspomina artystka i pokazuje postacie, które na obrazie starają się brata tym „niewinnym” gestem chronić. – Wykorzystałam zdjęcie z tej imprezy, żeby opowiedzieć o przemocy, choć to oczywiście nie była prawdziwa przemoc, raczej żenujący rytuał. Więc ten mój protest na obrazie jest nonsensowny, jest takim, jakim mi go przedstawiano, powtarzając, że jestem przewrażliwiona.

Malowanie bez tezy, wyłączanie świadomości i poddawanie się historiom, które zaczynają żyć własnym życiem, żeby na końcu dojść do zaskakującego nawet dla autorki rozstrzygnięcia, można też porównać do śnienia. – W pewnym momencie zdałam sobie także sprawę, że poszczególne elementy prac wpisują się mocno w klasyczną jungowską symbolikę, rozwijają kolejne warstwy przedstawionej sceny – mówi Kowynia i przywołuje opowieść o czerwonych butach, jednym ze stałych motywów swoich obrazów. – Jakiś czas temu znalazłam buty. Były czerwone, luksusowe i w jakiś sposób szalone. Wyobraź sobie klamerki w kształcie serduszek. Byłam nimi zachwycona, mogłam je kupić, więc zaczęłam przymierzać je w wyobraźni i nagle okazało się, że nie potrafię, czuję jakiś irracjonalny lęk – mówi, przyznając, że odniosła osobistą porażkę. Z jakiegoś powodu nie była w stanie spełnić swojego kaprysu, podarować sobie fantazyjnego przedmiotu, nawet z założeniem, że wyląduje w szafie. 
– Te buty zamiast mnie ucieszyć, naprawdę mnie zaniepokoiły – mówi i pokazuje czerwone trzewiki, które na jednym z płócien depczą głowę dziewczynki. Czerwień z butów przenosi się na ręce postaci ciągnącej dziecko za warkocze („Beautiful and practical”). – Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że u Junga buty są bardzo symboliczne, mówią o tożsamości, obranej ścieżce życiowej, a zmiana butów to symbol transformacji – opowiada. Biograficzne wątki rozwija w swojej twórczości od lat. Jak opowieści o wykształconej, niezależnej i dojrzałej emocjonalnie kobiecie, która wciąż dźwiga ciężar roli, w jaką została wtłoczona w dzieciństwie. To oczekiwania wobec dziewczynki, która powinna zadowalać, wywiązywać się i spełniać pokładane w niej nadzieje. – Ja taką dziewczynką się nie stałam.  Z natury okazałam się inna, niż życzyła sobie tego rodzina. Moje wybory, fascynacje, przekonania nie były ani rozumiane, ani szanowane – mówi, kreśląc konflikt tragiczny: bycie wierną sobie oznacza zdradę rodziny. Bycie wierną rodzinie oznacza zdradę siebie.

Dominika Kowynia, Take care, Fot. dzięki uprzejmości artystki i galerii Polana Institute

„Take care” to najnowsza praca, która trafiła na plakat wystawy. Kowynia odsłania w niej fragment swojej codzienności – chorego kota po operacji i tekturowe pudełko, w którym zwierzę wyjątkowo lubi leżeć. Tematem okazuje się postać kobiety, która stara się w tym legowisku ułożyć. – Przemalowywałam tę pracę wielokrotnie, wiedziałam, że będzie opowiadać o opiece, ale chyba trudno było mi się z nią zmierzyć. Zaciekawiło mnie, że możemy się emancypować, deklarować niezależność, ale gdzieś tam na końcu osadzimy się w roli opiekunki, wejdziemy w tradycyjną rolę – tłumaczy. – Jeśli pytasz o to, co zmieniło tych kilka ostatnich miesięcy, co dały mi nowe warunki i skupienie, mogę powiedzieć, że wróciłam do swoich początków. Obrazy oczywiście wyglądają zupełnie inaczej, mam inny warsztat, jestem inną osobą, ale samo czucie medium, przekładanie myśli na formy, wyzwalanie ich, przychodzi tak naturalnie jak na samym początku. 

Wystawę „Piosenki się mijają” można oglądać do 5 kwietnia 2025 roku w galerii Polana Institute, ul. Noakowskiego 16/35 w Warszawie, wstęp bezpłatny

 
Basia Czyżewska
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. „Piosenki się mijają” Dominiki Kowyni to szczera opowieść o relacjach
Proszę czekać..
Zamknij