Podążała za wewnętrzną potrzebą tworzenia, jej sztuka jest wolna, czysta, wciąż pozostaje symbolem ukraińskiej tożsamości. Prace Mariji Prymaczenko, genialnej artystki z Polesia, której podobizna trafiła na znaczki pocztowe i monety, będzie można oglądać w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. – Jak nikt inny potrafiła balansować na cienkiej granicy pomiędzy dekoracją, która mieściła się w ramach propagandy, a metafizyką – mówi Szymon Maliborski, kurator wystawy, którą będzie można oglądać od 5 kwietnia.
Marija Prymaczenko malowała bajkowy fantazyjny świat, ale jej biografia była walką z zawieruchą historii.
Ukraińska wieś, w której się urodziła, ulegała przez pierwsze dekady jej życia gwałtownym zmianom, w tym brutalnym procesom przymusowej kolektywizacji, które doprowadziły do wielkiego głodu. Przyjmuje się, że w latach 1932-1933 z powodu niedożywienia w Ukrainie zginęło od 7 do 10 mln ludzi. Prymaczenko miała wtedy 23-24 lata i żyła na wsi. To trauma, wydarzenie, którego nie odczytamy wprost w jej malarstwie.
Nie miała formalnego wykształcenia, ale rodzina zajmowała się rękodziełem. Matka haftowała, ojciec był snycerzem. Rzemiosło w naturalny sposób stało się więc też jej sposobem na życie. Sama robiła sobie ubrania, wyszywała je, malowała w fantazyjne wzory ściany izby, w której żyła, nawet farby robiła sama, z naturalnych barwników.
Rodzice pracowali na roli, ale zajmowali się również innymi pracami. Matka, Paraska Wasyliwna, zasłynęła jako hafciarka, a ojciec, Oksentij Hryhorowycz, był bednarzem, zajmował się stolarstwem, wykonywał ogrodzenia z elementami stylizowanymi na figury starożytnych słowiańskich postaci. Babka barwiła i malowała pisanki. Dużo mówi się również o chorobie Prymaczenko i tym, jaki miała wpływ na jej życie. Można przypuszczać, że gdyby przez polio nie miała problemów z poruszaniem się, musiałaby zdecydowanie więcej pracować na polu jak reszta. Nie miałaby już przestrzeni na tworzenie, a przynajmniej nie w takim wymiarze, w jakim miała.
Niepełnosprawność na wsi była wielkim problemem, oznaczała „nieprzydatność”. W jakiejś mierze to okoliczności sprawiły, że haft stał się jej zajęciem. Mogła się nim zająć, bo przynosił również pieniądze. Jednocześnie, jak piszą badacze, mając ok. 16 lat, zaczęła na poważnie zajmować się rysunkiem, w czym pomagała jej bardzo plastyczna wyobraźnia. Sąsiedzi prosili ją, by zajmowała się dekoracją ich domów, jej malowane wzory stały się też podstawą do haftów.
Jej prace wychodziły daleko poza ludowy kanon. Kiedy na targu w Ivankowie Tetiana Floru, która sama zajmowała się haftem zawodowo, odkryła makaty Prymaczenko, zrobiły na niej tak duże wrażenie, że pojechała do wsi Bołotnia, żeby poznać autorkę.
I od razu zaprosiła Prymaczenko do Centralnej Pracowni Eksperymentalnej przy Muzeum Sztuki Ukraińskiej w Kijowie. Tam odbywały się warsztaty dla ludowych artystów zgromadzonych z terenu całej republiki, a efektem była duża wystawa sztuki dekoracyjnej zorganizowana w 1936 r. Marija miała okazję poznać nowe techniki, sięgnąć po profesjonalne narzędzia, zobaczyć też, jak pracują inni. W mieście przeszła też operację, która zmieniła jej codzienne życie. Dzięki protezie mogła już sprawnie się poruszać. Poznała też Wasyla Marynczuka, który pochodził z okolic Bołotni i wkrótce został jej mężem.
W tym okresie zaczęła odnosić też pierwsze sukcesy artystyczne. Jej prace trafiły na wystawy w Kijowie, Moskwie, Londynie. W 1937 roku trafiły na paryską Wystawę Światową do oficjalnego pawilonu ZSRR.
To ciekawe, bo archiwalne zdjęcia tej kijowskiej ekspozycji pokazują stroje czy malowane misy. Okazuje się, że ówczesne granice tego, co jest rzemiosłem, sztuką ludową, a co przynależy już do sztuki wysokiej były bardzo płynne. Prymaczenko została na pewno doceniona, na przykład za rysunki prezentowane na wystawie w Kijowie otrzymała dyplom pierwszego stopnia. Można powiedzieć, że otworzyły się przed nią drzwi międzynarodowej kariery.
W Paryżu jej prace docenili Marc Chagall czy Pablo Picasso, który miał powiedzieć, że jest „pod wrażeniem talentu genialnej Ukrainki”.
To jest punkt zwrotny, bo formułuje ton, w jakim będzie się o niej mówić – kobieta nieskażona edukacją artystyczną, żyjąca z dala od ośrodków kultury, podążająca za wewnętrzną potrzebą tworzenia. To mogło tłumaczyć, dlaczego jej sztuka jest taka wolna i czysta, daje wyróżniający się wgląd w rzeczywistość.
W tej narracji pojawiał się też socjalizm, który miał pobudzać ludową kreatywność, ideowo przyświecać twórcom.
Ten szczęśliwy okres realizacji i miłości, który przeżywała w drugiej połowie lat 30. XX wieku, nagle przerwała wojna.
W 1941 r. Hitlerowcy spalili Bołotnię, Marija straciła brata, a także męża, który jako porucznik w armii radzieckiej zginął na froncie. Samotnie wychowywała syna Fedira, pełniła opiekę nad starzejącymi się rodzicami. A po wojnie zaczęła pracować w kołchozie. Jako artystka została uśpiona na długie lata.
Nastała ciemna stalinowska zima.
Już w latach 30. NKWD rozprawił się z awangardą, prześladując i mordując całe pokolenia artystów i naukowców. To zjawisko opisuje termin „Rozstrzelane odrodzenie”. Sztuka ludowa wydawała się wtedy jeszcze bezpieczna, ale załamanie gospodarcze po wojnie nie dawało perspektyw cenionym wtedy twórcom.
Dopiero po śmierci Stalina w 1953 r. przyszła odwilż, wróciło zainteresowanie tym, co ludowe i ukraińskie, ekonomicznie państwo stawało na nogi. A Prymaczenko znów jako hafciarka zaczęła wchodzić do obiegu, szczególnie odznaczając się jako projektantka sukienek ślubnych.
Jej talent został ponownie zauważony, tym razem przez scenarzystę i dziennikarza Hryhoria Mestechkina. Lata 60. to okres, w którym artystka jest często odwiedzana w Bołotni przez innych twórców kultury, powstają o niej artykuły, inspiruje młodsze pokolenie poszukujące czegoś, co wykracza poza obowiązujące wzorce kultury sowieckiej.
Jej sztuka mimo dłuższej przerwy zachowuje wewnętrzną spoistość. Wzmacnia się za to jej intensywność i ekspresja. Tak jak w latach młodzieńczych, malowała fantazyjne stworzenia, scenki z życia wsi, przeplatające się losy ludzi i dziwnych bestii. Zmieniła tylko medium – wczesne akwarele zostały zastąpione przez gwasz, formaty prac stały się większe, tło nasycone kolorem i wibrujące. Widać to również na przykładzie ilustracji do książek dla dzieci.
Wracała stopniowo, ale z rozmachem. W 1966 r. dostała najważniejsze państwowe odznaczenie artystyczne – nagrodę Tarasa Szewczenki, którego biografia zresztą współgra z losami Prymaczenko – to historia XIX-wiecznego chłopa wykupionego z niewoli pańszczyźnianej, dzięki czemu mógł zdobyć edukację i realizować swoją drogę jako narodowy malarz i poeta. Prymaczenko została przyjęta w poczet narodowych sław.
Patrząc na biografię z perspektywy XXI wieku, zapominamy o kwestiach płci. Była przecież kobietą i do patriarchalnego świata sztuki dostała się kuchennymi drzwiami sztuki ludowej, która stanowiła odrębną kategorię. W latach 60. niewiele było ważnych i cenionych kobiet w tym środowisku. A Prymaczenko była zapraszana na uroczystości i odwiedzana w swojej wiosce przez twórców i malarzy, rzeźbiarzy, reżyserów.
Ta tendencja jest wyraźna. Kateryna Biłokur i Polina Rajko, z którymi Prymaczenko jest często zestawiana, to też kobiety z wiejskim pochodzeniem, bez formalnego wykształcenia. Wszystkie trzy stały się bohaterkami pozytywnej opowieści o robieniu sztuki pomimo trudnych warunków.
Z tym że do Prymaczenko rzeczywiście ściągali ludzie, którzy starali się odrodzić sztukę i kulturę po trzech dekadach od zgładzenia pokolenia „czerwonego renesansu”. Jechali do Bołotni, bo chcieli ją poznać, często też zainspirować się jej stylem. Te prace przekładały jej motywy na język socmodernizmu, zaangażowanego realizmu, bywały pełne patosu.
Czy działalność Prymaczenko była zabarwiona politycznie?
Sama sztuka ludowa przez władze sowieckie odbierana była wciąż dość płytko, jako dekoracja. Pozbawiona politycznego znaczenia, a niezaangażowana wydawała się bezpieczna.
Ale dla wielu artystów i artystek młodego pokolenia okazała się ważnym punktem odniesienia. Wypełniała wyrwę w historii i dawała estetykę, z którą można pracować. Na przykład u Ałły Horskiej ludowość zaczerpnięta z Prymaczenko wykraczała poza opowieść o szczęśliwych i pracowitych ludziach. Krył się tam mocny społeczny przekaz. Horska została zresztą zamordowana przez KGB w 1970 r.
A Prymaczenko pozostawała bardzo indywidualna. Jak nikt inny potrafiła balansować na cienkiej granicy pomiędzy dekoracją, która się mieściła w ramach propagandy, a metafizyką.
Niektóre jej prace przepełnione są filozoficzną wrażliwością. Pokazują na przykład człowieka, który nie ujarzmia świata przyrody, tak jak zakładała to wizja nowoczesności w ZSRR, ale współistnieje z nią. Ta optyka stała się szczególnie widoczna w momencie katastrofy atomowej w Czarnobylu.
W sowieckiej narracji atom to symbol triumfu cywilizacji, kluczowy element mitologii, który pozwalał śnić o potędze. Tymczasem historia wykazała, że nowoczesny socjalistyczny człowiek zawodzi i sieje zniszczenie.
W trakcie awarii reaktora w 1986 roku artystka znajdowała się 40 kilometrów od miejsca katastrofy, jak zawsze była w swojej wsi Bołotnia.
Miała wtedy 78 lat i postanowiła zostać do końca. Odmówiła wyjazdu w trakcie ewakuacji mieszkańców, towarzyszy jej syn, który też zresztą został artystą.
Broń atomowa i katastrofa w Czarnobylu jakoś przeniknęły do jej prac.
Dokonała rytuału. Namalowała bestie. Wyobraźmy sobie, jak wyglądała sytuacja z punktu widzenia ówczesnych mieszkańców ZSRR. Podczas gdy dochodzi do katastrofy, promieniowanie jest niewidoczne dla ludzkiego oka. Wydaje się abstrakcyjne, choć śmiertelnie groźne. W dodatku radziecka propaganda jest niespójna, przetrzymuje informacje, filtruje. Nie zajmuje się ofiarami. To potęguje poczucie zagrożenia. Prymaczenko wizualizuje więc wroga w postaci zwierzęcia. Dokładnie maluje jego zęby i kły, a w tytule wypowiada magiczną formułę „Wojna atomowa niech będzie przeklęta”.
Jej twórczość cały czas opowiada o starciu dobra i zła, odwołuje się do uniwersalnych zasad, które mogłyby rzeczywistość uporządkować. To zazwyczaj ciężka praca, solidarność ludzka, współdziałanie z naturą. A w tym przypadku odwołuje się do sił nadprzyrodzonych.
Na początku lat 90., kiedy Ukraina stała się niepodległym państwem, Prymaczenko znów zaczęła być traktowana jak artystka narodowa.
I pojawia się kolejna fala podróżowania do Bołotni, starsze pokolenie odwoływało się do nostalgii, młodsze poznawało historię.
W latach 90. zmieniły się realia świata sztuki, pojawia się kolekcjoner Eduard Dymszyc, który zebrał rozproszone prace i organizował wystawy. To właśnie prace z jego kolekcji możemy oglądać w Warszawie.
Muzeum w Iwankowie zlokalizowane tuż przy granicy czarnobylskiej strefy wykluczenia ściągało tłumy oglądające malowane przez Prymaczenko wnętrza chat sąsiadów.
Co symptomatyczne, właśnie to miejsce zostało zniszczone zaraz po eskalacji wojny w lutym 2022 r. Dla wojsk rosyjskich twórczość i postać Prymaczenko były jasnym symbolem ukraińskiej tożsamości, którą w ramach strategii wojennej starają się wymazać.
Dziś jej kolorowe ptaki, drzewa i społeczna harmonia to cudowna odtrutka na czas walki i terroru.
Artystka mocno agitowała przeciwko wojnie pod koniec swojego życia. Zostawiła na tę okoliczność cytat w tytule jednej pracy. „Nie ma miejsca na wojnę, kiedy nad Dnieprem kwitną kwiaty”. Teraz ma swój moment, staje się ambasadorką sztuki ukraińskiej na świecie. Była pokazywana na ostatnich Biennale w Wenecji, dużych wystawach w Nowym Jorku, Londynie czy Wiedniu. Jej sztuka niesie się, bo jest wyrazista, przeczarowuje świat, mówi o tym, że rzeczywistość można pchnąć na lepsze tory. Daje nadzieję, której tak bardzo potrzebujemy.
Wystawę „Tygrys w ogrodzie. Sztuka Marii Prymaczenko” będzie można oglądać w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie od 5 kwietnia do 30 czerwca 2024 r.
Ekspozycja „Tygrys w ogrodzie. Sztuka Marii Prymaczenko” powstała w oparciu na pracach pochodzących z kolekcji Eduarda Dymszyca i jest kontynuacją projektu prezentowanego w 2022 r. w Muzeum Narodowym we Lwowie imienia Andrzeja Szeptyckiego. Wystawienie tych dzieł w Polsce jest możliwe również dzięki współpracy z Fundacją Rodziny Prymaczenko, która roztacza opiekę nad dziedzictwem artystki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.