Wysiłek naukowców w poszukiwaniu nowych sztucznych tworzyw można porównać do wysiłku stworzenia pierwszej bomby atomowej. Tak było z plastikiem. Czy jego nano- i mikrocząsteczki są dziś dla ludzkości równie realnym zagrożeniem co nuklearny wybuch?
Weź głęboki wdech. I powolny wydech. Jeśli zrobiłeś/-aś to naprawdę wolno, twało to dziesięć, może piętnaście sekund. W tym czasie, razem z tlenem, azotem, dwutlenkiem węgla i kilkoma innymi gazami do twoich płuc dostało się trochę kurzu, roztoczy, bakterii, pyłków i alergenów. Oraz plastik. Taki sam, jak ten, z którego zrobione są butelki (PET), reklamówki (polietylen), szczotki do zębów albo styropian (polistyren). Plastik tak mały, że niewidoczny dla ludzkiego oka.
Plastik wymyślono, żeby ocalić słonie
Choć wcale nie chodziło o ratowanie zagrożonego gatunku, tylko o niczym niezakłócony rozwój nowej rozrywki – gry w bilard. Pierwsze eksperymenty z plastikiem były odpowiedzią na ogłoszony w Stanach konkurs na tworzywo, które ma zastąpi kość słoniową. Była druga połowa XIX wieku i obawiano się, że niedługo zabraknie kłów do produkcji kul bilardowych. Dziesięć tysięcy dolarów konkursowej wygranej trafiło do Johna Wesley’a Hyatta, który w ciągu długiego życia opatentował ponad dwieście różnych wynalazków. Podgrzał celulozę (kłębki bawełny) z kwasem azotowym i kamforą, otrzymując lepką, rozciągliwą i bardzo plastyczną maź, która – gdy ostygła – twardniała i zachowywała nadany jej kształt. Pierwszy plastik – celuloid – zastąpił kość słoniową, szylkret i rogi zwierzęce. Robiono z niego guziki, klawisze do fortepianu i sztuczne szczęki.
Z nowym materiałem chętnie eksperymentowano, ale prawdziwa plastikowa rewolucja dokonała się dopiero podczas II wojny światowej. Siłą napędową były zaburzone dostawy kauczuku, które wymagały wymyślenia substytutu, który nadawałby się do produkcji opon wojskowych samochodów i bombowców, gąsienic czołgów oraz żołnierskich butów. W fascynującym tekście „How bad are plastics, really?”, napisanym dla „The Atlantic”, Rebecca Altman pisze, że wysiłek naukowców włożony w poszukiwanie nowych sztucznych tworzyw można porównać do wysiłku stworzenia pierwszej bomby atomowej. Nylon okazał się idealny na spadochrony, a pleksiglas do szyb w samolotach. Plastik wykorzystywano też do izolacji kabli, co umożliwiło prace nad rozwojem radaru i systemu obrony radarowej, a projekt Manhattan przyczynił się do produkcji teflonu (budowano z niego uszczelki i zawory przyrządów, które stykały się z wysoce reaktywnym fluorkiem uranu niezbędnym w produkcji bomby atomowej). W trakcie wojny w samych Stanach produkcja plastiku wzrosła o 300 procent. Altman pisze, że można było ją oprzeć albo na alkoholu etylowym albo ropie naftowej. Ale etanol – otrzymywany z buraków cukrowych i trzciny cukrowej – był zbyt zależny od udanych zbiorów: wystarczyła susza albo powódź, żeby go zabrakło. Za to praca rafinerii nie zależy od pogody – dlatego dzisiaj aż 99 procent światowego plastiku powstaje właśnie z ropy. Destyluje się ją na (między innymi) gaz, benzynę, naftę, olej napędowy, olej opałowy i asfalt. To naftę poddaje się dalszym obróbkom – po to, żeby otrzymać siedem różnych rodzajów tworzyw sztucznych.
Rozpędzony wojną przemysł petrochemiczny nie chciał zwalniać w czasie pokoju. Pozbawiony wojskowych zamówień, skupił się na obywatelach. Ludzie chętnie zamienili droższe tworzywa na tańszy i dostępny plastik. Był tylko jeden problem. Plastikowe zabawki, telewizory i ozdoby choinkowe kupowano raz. Wymieniano je na nowe dopiero wtedy, kiedy się zniszczyły. A produkcja ropy nie ustawała, nafty ciągle przybywało. Nikt nie chciał ponosić kosztów jej składowania (albo traktować ją jak odpad), skoro można było na niej zarobić. Trzeba było przekonać ludzi, że potrzebują jeszcze więcej plastiku.
To wtedy branża petrochemiczna została jednym z największych klientów agencji reklamowych. A plastik zyskał nowy przydomek: jednorazowy. W latach 50. w gazetach królowały zdjęcia radosnej rodziny rzucającej plastikowymi talerzami. „Już nigdy więcej nie będziesz musiała zmywać! Zjedz i wyrzuć”. Plastik przedstawiono jako zbawienie dla kobiet: miał oszczędzać czas spędzony na ogarnianiu domu i rodziny. Niektóre pomysły naprawdę zrewolucjonizowały życie kobiet (pieluszki jednorazowe), ale inne zostały nazwane jednorazowymi zupełnie niepotrzebnie – kubeczki, sztućce, maszynki do golenia i szczotki do zębów nawet kiedy są plastikowe, wcale nie muszą być wyrzucane po pierwszym użyciu. Popyt na sztuczne tworzywo został sztucznie wykreowany. A my pokochaliśmy uczucie beztroski towarzyszące wyrzucaniu plastikowych talerzyków.
Od 1950 roku wyprodukowaliśmy 8,3 miliarda ton plastiku
To dane sprzed pandemii, opublikowane w 2017 roku w naukowym piśmie „Science” na podstawie badań Geyera, Jambecka i Lawa. Naukowcy i dziennikarze obrazują masę plastiku, porównując go – notabene – do słoni. 8,3 miliarda ton to miliard słoni. Ludzie gubią się w szacunkach, ile razy można by zapakować całą kulę ziemską w wytworzony w ciągu 72 lat plastik. Jedni mówią, że starczyłoby go na wyłożenie drogi na księżyc, inni owijają nim równik 733 razy. Ale najgorsze jest to, że uwierzyliśmy w jego jednorazowość. Z 8,3 miliarda ton wyrzuciliśmy 6,3 miliardy – uznajemy, że aż trzy czwarte rzeczy z plastiku jest zbędne, tymczasowe, nietrwałe. Jednorazowe. W dodatku zaledwie 9 procent wyrzuconego plastiku trafiło do powtórnego obiegu. 12 procent spalono, a reszta – czyli prawie pięć miliardów ton plastiku – albo została zakopana w ziemi, albo trafiła do morza, albo leży na wysypisku, albo gdzieś w lesie. Recykling brzmi jak drwina.
Z plastikiem jest jeden poważny problem. Nie rozkłada się. Za to – pod wpływem słońca, albo mechanicznego tarcia – rozpada się na coraz mniejsze fragmenty . W ten sposób powstają w większości niewidoczne dla ludzkiego oka makroplastik i nanoplastik. W przeciwieństwie do materii organicznej – nie da się go rozłożyć na życiodajne związki chemiczne gotowe do wykorzystania przy budowie życia. Nie, plastik na setki, a nawet tysiące lat pozostaje plastikiem. W dodatku jest wszędzie. Na szczycie Everestu i na dnie Rowu Mariańskiego. Na biegunie północnym i na biegunie południowym. W gniazdach albatrosów i bocianów, w brzuchach wielorybów i żółwi. W wodzie z kranu i wodzie z butelki. W kaszy, ryżu, tuńczykach i krewetkach. W ciągu tygodnia zjadamy aż 5 gramów plastiku (to tyle, ile waży karta kredytowa). Jeszcze do niedawna myślano, że można go znaleźć tylko w naszym przewodzie pokarmowym. Ale w tym roku naukowcy znaleźli go po raz pierwszy głęboko w naszych płucach i – coś, czego obawiano się od dawna – w naszej krwi. W badaniach przeprowadzonych w Holandii wykryto go u 80 procent badanych (żeby nie doszło do skażenia próbek plastikiem, trzeba było używać stalowych igieł, szklanych strzykawek, szklanych probówek i zakrętek z naturalnej gumy). Naukowcy, którzy przeprowadzili te badania, podkreślają, że ilość plastiku we krwi znacznie różniła się pomiędzy próbkami. Być może wpływało na to choćby wypicie kawy z plastikowego kubka tuż przed pobraniem krwi. I choć wiemy zbyt mało, żeby wyciągać daleko idące wnioski, jedno jest pewne – plastik pokonał kolejną barierę. W naszej krwi pływają maleńkie cząsteczki jednorazowych butelek, styropianowych opakowań i szczoteczek do zębów. Nanocząsteczki – nie większe niż jedna tysięczna milimetra – mogą gromadzić się w naszej wątrobie, śledzionie i nerkach. Naukowcy nie wiedzą jeszcze, jak wpływa to na nasze zdrowie. Nawet jeśli nasze ciała w naturalny sposób mogą pozbyć się plastiku, zanim do tego dojdzie, może on wyczynić wiele szkód. Zwłaszcza jeśli do jego powierzchni przyczepią się toksyczne substancje. Plastikowe drobinki mogą zakłócać pracę naszych organizmów, rozregulowywać gospodarkę hormonalną, wpływać na metabolizm i system nerwowy, a także uruchamiać układ odpornościowy – co może prowadzić do chorób autoimmunologicznych. Naukowcy martwią się też o fizyczne uszkodzenia komórek. Badania na modelach teoretycznych dowiodły, że mikroplastik (o średnicy nie większej niż pół centymetra) może przyczepić się do czerwonych krwinek – i zmniejszyć ich zdolność do transportowania tlenu. A badania na zwierzętach pokazały, że przenika przez łożysko szczurzych mam – ich płody mają plastik w płucach, mózgach i sercach.
Produkcja plastiku nie zwalnia. Złotonośna naftowa żyła jest eksploatowana do granic możliwości. Od 2000 roku wyprodukowaliśmy więcej plastiku niż w całej drugiej połowie XX wieku. Jo Royle z organizacji Common Seas szacuje, że do 2040 roku będziemy produkować jeszcze więcej. Dokładnie dwa razy więcej niż dzisiaj.
Nie wystarczyło nam, że świat zamieniliśmy w wysypisko. Wysypiskiem stały się nasze ciała. Z każdym wdechem zanieczyszczamy je coraz bardziej.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.