– Liczyła się dla nich ciężka praca i dobry efekt. O towarzyską otoczkę nie dbały – mówi o projektantkach Mody Polskiej Ewa Rzechorzek, autorka monografii „Moda Polska Warszawa”.
Zaczęło się od płaszcza. Ewa Rzechorzek kupiła na aukcji internetowej płaszcz Mody Polskiej z lat 60. Z zamiarem noszenia, ale był zbyt piękny, by go nosić. Potem znalazła gdzieś materiały reklamowe Mody – graficznie szalenie atrakcyjne i uznała, że warto zgłębić tę historię. Spędziła kilka lat w archiwach, dotarła do wszystkich, którzy mogą coś pamiętać i powstała fantastyczna książka. Udokumentowana jak żadna dotąd polska książka o modzie, a przy tym barwnie napisana. Dostajemy więc solidną biografię Jadwigi Grabowskiej – pierwszej szefowej Mody Polskiej, historię budowania przedsiębiorstwa, kulisy powstawania krojów, nie tylko ubrań z pokazów, lecz także tych, które trafiały do sklepów i do tego mnóstwo zdjęć.
Ewa Rzechorzek poświęca Grabowskiej dużo miejsca i nikogo z jej następców nie faworyzuje. Dlatego z nią właśnie rozmawiamy o projektantkach Mody Polskiej. W końcu Jerzy Antkowiak, któremu w głównej mierze będzie poświęcona jesienna wystawa w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, nie był w Modzie sam.
Wszystko zaczęło się od Jadwigi Grabowskiej. Ty też od niej zaczynasz. Wnikliwie opisujesz jej dzieciństwo i młodość. Domyślam się, że w archiwach znalazłaś niewiele.
W Archiwum Państwowym znalazłam tylko nazwisko siostry Grabowskiej, która po wojnie wyjechała do Londynu. Ale to wystarczyło, by odnaleźć – przez Facebook – męża jej nieżyjącej już wnuczki. Napisałam wiadomość. Odpisał po pół roku i zaprosił do Londynu. Niewiele wiedział o Grabowskiej, otworzył jednak pudła, w których było mnóstwo rodzinnych zdjęć, tych z dzieciństwa i tych ze spotkań rodzinnych. Skarby! Dzięki temu udało mi się odtworzyć jej młodość - choć czas wojny wciąż pozostaje tajemnicą. Oprócz kilku powtarzanych od lat anegdot nie znalazłam nowych informacji.
Jednak w pudłach wnuczki siostry i w polskich archiwach znalazłam wystarczająco dużo, by zrozumieć jej myślenie o modzie. Zakładając tuż po wojnie pracownię krawiecką Feniks postawiła sobie za cel odbudowę wizerunku polskiej kobiety i potem konsekwentnie to realizowała. Pracowała w Cepelii, kierowała Biurem Mody Ewa, wreszcie Modą Polską i zawsze chodziło jej o kształtowanie estetyki życia codziennego.
W 1967 roku wysłano ją na emeryturę, a Moda Polska funkcjonowała z większym lub mniejszym powodzeniem jeszcze przez 30 lat. Wiemy, jaką rolę odegrał Jerzy Antkowiak. W książce opisujesz współpracujące z nim projektantki.
Przez cały okres istnienia Moda Polska zatrudniała 14 projektantek i dwóch projektantów –we wczesnych latach Jerzego Kudaja specjalizującego się w modzie męskiej i Jerzego Antkowiaka. Gdybyś zapytała mnie, kogo najbardziej pokrzywdziła historia, to powiedziałabym, że Magdę Ignar i Halinę Kłobukowską.
Zacznijmy od Haliny Kłobukowskiej – ona zastąpiła Jadwigę Grabowską na stanowisku dyrektor artystycznej. Z opowieści, które znam wyłania się obraz sztywniary bez charyzmy.
Uważam za skandaliczne, że zapisała się w pamięci właśnie w ten sposób. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że zespół nie pałał do niej sympatią. Kiedy przyszła do Mody, zastała grupę mniej lub bardziej zgranych, ale ambitnych trzydziestolatków.
Których moim zdaniem nie zmartwiło wcale odejście Grabowskiej. Dziś ją mitologizują, ale wtedy – wydaje się – tylko czekali, żeby przejąć po niej stery.
Ale nie przejęli i może dlatego dziś Halina Kłobukowska jest tak bardzo niedoceniona. Jej biografia jest podobna do Grabowskiej. W dzieciństwie guwernantki, języki obce, przed wojną zaczęła studiować romanistykę. Krawiectwem zajęła się podczas okupacji –skończyła kursy kroju u szycia, zdała egzamin czeladniczy, uczyła się rysunku. Potem w zrujnowanej Warszawie prowadziła pracownię przy Nowogrodzkiej – ubierały się tam żony lekarzy, dyplomatów, dziennikarki, słowem – elegantki. Od 1953 roku kierowała wzorcownią Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. Obrońców Warszawy, późniejszej „Cory”.
Jej córka mówi, że mama żyła przede wszystkim modą, rodzina była na drugim miejscu. Kierowała Modą Polską, a przy okazji robiła mnóstwo innych rzeczy – jeździła po fabrykach, żeby uczyć tamtejsze plastyczki, wykładała etykietę ubioru na kursach organizowanych przez MSZ. Bez wątpienia była świetnym fachowcem.
Ale słabo sprawdzała się na bankietach.
Ja w ogóle mam wrażenie, że projektantki niechętnie uczestniczyły w przyjęciach, o których dziś tak dużo się mówi w kontekście Mody Polskiej. Magda Ignar z pokazów w Lipsku wracała czasem samolotem za własne pieniądze, żeby nie jechać tylko autobusem, w którym przez całą podróż trwała zabawa.
A Magda Ignar – absolwentka szkoły mody w Wiedniu, obyta w świecie?
Magda Ignar pracowała w Modzie Polskiej, kiedy była jeszcze studentką warszawskiej ASP. Moda Polska szukała talentów: w szkołach plastycznych – młodych projektantów, w technicznych – krawcowych. W podobny sposób trafiła do Mody Małgorzata Zembrzuska, która rewolucjonizowała męskie stroje.
Magda Ignar była świetną ilustratorką. Oglądałam wiele rysunków z lat 70. i 80. – jej były wtedy, moim zdaniem, najlepsze. Miała świetne wyczucie kroju, uważała, że projekty mają wtedy sens, kiedy nadają się do noszenia, kiedy można w nich wygodnie siedzieć, chodzić i podnosić rękę. A przy tym jej projekty nie były nudne. Miała dużą słabość do guzików – czasem nie służyły zapinaniu, tylko ozdobie.
W jej projektach widać ponadto, że w Modzie Polskiej była ciągłość myśli, coś, co nazwałabym pamięcią organizacyjną. Ignar nie była wychowanką Jadwigi Grabowskiej, a mimo to w jej ubraniach pojawia się dużo z rozwiązań wprowadzanych wcześniej przez Grabowską. Choćby segmentowanie, czyli przekształcenia stroju w taki sposób, by można go było nosić na różne sposoby. Mamy więc na przykład przy spódnicy karczek, który można zdjąć i dzięki temu ta staje się prostsza. Albo pasy, które można udrapować lub zawiązać na różne sposoby.
No i turbany – Grabowska ich wprawdzie nie projektowała, ale nosiła. Ignar nie nosiła, ale projektowała. Kiedyś przed pokazem okazało się, że żaden kapelusz ani chustka nie pasują do kreacji. Udrapowała więc przywieziony ze Szwecji różowy worek na śmieci w efektowny turban.
Specjalizowała się – jak piszesz – w spódnicach i starannej konstrukcji. Każda z projektantek miała jakąś specjalizację. Krystyna Dziak to dzianiny. Zaskoczyła mnie informacja, którą podajesz, że na pokazach to ona zbierała największe brawa.
A sama była najcichsza z całego towarzystwa. Trafiła do Mody Polskiej po architekturze wnętrz w Krakowie. Szukała jakiejś pracy na pół etatu i znalazła akurat tu, w czymś, co nazywało się Zakład Produkcji Dziewiarskiej. Brzmi dumnie, a było to kilka pomieszczeń z piwnicą w starej kamienicy na warszawskiej Woli. Chałupnicy odbierali stąd włóczkę, by w domach dziergać swetry na ręcznych maszynach. Pod jej kierunkiem to wszystko nabrało rozmachu, być może dlatego że uważnie słuchała fachowców od dzianin. Nie szkicowała projektów – wszystkie piękne pejzaże na swetrzyskach powstawały w trakcie pracy. Czasem dziergała jeszcze tuż przed próbą generalną pokazu. A podczas pokazu kradła show – zbierała największe owacje.
To były wybitne rzeczy, a przy tym świetnie wpisujące się w modę lat 70. Przy tym –zwyczajnie wygodne. W którejś gazecie znalazłam opis zalet dzianiny: można położyć się, a potem wstać i pójść do teatru, bo się nie gniecie, jest ciepła, oryginalna, no i – co w PRL było bardzo istotne – można zrobić ją samemu na drutach.
Kalina Paroll wyspecjalizowała się w braniu tego, czego nie chcieli inni. I robiła świetne rzeczy.
Tak było z folklorem, którego Jerzy Antkowiak nie znosił, a ona się w nim odnalazła. Lubiła wyjeżdżać, szukać natchnienia i surowców u źródeł. Kiedy projektowała kożuchy dla olimpijczyków pracowała z góralami w Zakopiańskich Zakładach Wzorcowych. Przychodziła rano, gdy nikogo nie było. Bo byli w polu. Zjawiali się około trzynastej, zakładali fartuchy, wypijali trochę wódki i robili, co chciała, tylko – jak sama mówi – ładniej.
Do historii przeszły jej jedwabne kreacje robione we współpracy z zakładem w Milanówku. Ona, znów podobnie jak Grabowska, miała zmysł dydaktyczny. Pracowała z malarkami z Milanówka. Wędrowała między stołami i zatrzymywała się na indywidualne konsultacje. Chodziło jej o to, by odzwyczaić je od pracy na akord, a zachęcić do malowania nowoczesnych kuponów. Jeździła do nich raz w tygodniu. Opiekowała się nimi również po godzinach – zabierała na wystawy do muzeów, zapewniała wejściówki na pokazy Mody Polskiej.
Dotarłaś do Katarzyny Aniśkowicz – projektantki, która była w Modzie Polskiej od początku, jeszcze zanim zjawili się tam Kalina Paroll i Jerzy Antkowiak.
Ona pracowała jeszcze w Biurze Mody EWA. Była, obok Grabowskiej, pierwszą projektantką. Mówi, że suknie-worki zaprojektowała wcześniej niż Paryż. Opowiadała mi sporo anegdot o Jerzym Antkowiaku. Chodzili razem na flaki, żartowali, rozumieli się w pół słowa. W ogóle wydaje mi się, że on lubił pracować w duetach.
Właśnie, jaka była relacja Jerzy Antkowiak - projektantki?
Z każdą prawdopodobnie inna, ale na każdym etapie z którąś współpracował bliżej. Początkowo z Katarzyną Aniśkowicz, potem z Tulą Popławską, która w latach 60. była kierowniczką artystyczną salonu przy Wiejskiej, specjalizowała się w kolekcjach karnawałowych. Blisko był z Magdą Ignar i Ireną Biegańską. Z Biegańską nawet w wywiadach mówił jakby jednym głosem. Być może połączyła ich miłość do teatru – on lubił teatr mody, a ona długo krążyła między modą a teatrem, by w końcu, w 1980 roku na dobre zostać w teatrze. Bo tam była jej pasja, moda była jedynie pracą. Dla projektantek, które przyszły w latach 80. Antkowiak był już bardziej szefem niż partnerem.
Czyli dla Krystyny Wasylkowskiej i Katarzyny Raszyńskiej. Zaczęły pracę, kiedy już nawet w Modzie Polskiej trudno było o blask.
Katarzyna Raszyńska skończyła architekturę wnętrz, ale z organizowaniem materiałów do wnętrz było trudno, więc zatrudniła się w Modzie Polskiej. Miała marzenia artystyczne, chciała próbować na surówce, zanim zabrała się za szlachetny materiał, ale zdawała sobie sprawę, że nikt jej nie pozwoli zmarnować trzech metrów surówki do ćwiczeń z drapowania. Pierwszego dnia pracy przeglądała żurnale, a już drugiego wpadła szefowa działu krawców z papierami: płaszcz, kurtka, garsonka. I kazała projektować.
Z czym zmagały się projektantki Mody Polskiej?
Oprócz niedoborów? Myślę, że z własnym usposobieniem. One nie zabiegały o sławę. Magda Ignar wywalczyła, żeby projekty były podpisywane na papierowych metkach przy ubraniach i pod rysunkami, które ukazywały się w gazetach. Ale niechętnie wychodziły do dziennikarzy, unikały bankietów. Ciężko pracowały, dbały o efekt końcowy, ale niekoniecznie o otoczkę. Poważnie traktowały specyfikacje, rynek i klientki.
Robiły bardziej odzież niż modę?
Raczej robiąc modę, pamiętały, że jest też odzież.
*Ewa Rzechorzek – Autorka książki "Moda Polska Warszawa", kolekcjonerka ubiorów z okresu powojennego
Aleksandra Boćkowska - dziennikarka, autorka książek "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” i „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”. Współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą” i „Wysokimi Obcasami Extra”. Wcześniej redaktorka w magazynach „Elle” i „Viva! Moda”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.