Robert Biedroń był właściwie zawsze politycznie niedoceniany, bo nie gra według reguł narzucanych w Polsce przez świat polityki i mediów. Wszyscy nasi analitycy i komentatorzy życia politycznego są wobec jego poczynań bezsilni.
Zamiauczały histerycznie wyliniałe kocury polskiego establiszmentu dźwiękiem bardziej skrzeczenie przypominającym. Wcześniej co i rusz wydawały pomruki rozmaite, że nie bardzo, że no nie wiem, że to się udać nie może. I pazurki ostrzyły, i uszami strzykały, i ogony na baczność stawiały, przyglądając się pstrokatemu dachowcowi, który wskoczył na ich podwórko przewracając miskę z mlekiem. I miauczeć począł jakby donośniej, jakby milej dla ucha, jakby inaczej niż inne. Kociakom z rasowych hodowli to się podobać nie mogło, rzuciły się więc na dachowca z każdej strony, nijak poradzić sobie z nim nie mogąc. Nie udawało się siłą, próbowały więc prośbą: mruczały nieustannie rozmaite komplementy, łasiły się, a znalazły się i takie, które gotowe były wylizać to i owo. A tu nic, żadnej wzajemności, żadnego za uszkiem drapania, żadnego wilgotnymi noskami dotykania, żadnej zabawy ze wspólnym kłębkiem włóczki. Kocur nasz krnąbrny do żadnej kociej kolonii ani myślał się przyłączać, tylko przedsięwziął tworzenie swojej, więc blady strach padł na całe podwórko. Co to będzie? Co to będzie? – niosło się po podwórkowych ciemnościach, rozpraszanych błyskiem wrogich kocich oczu. Na bezkarne łapanie naszych myszy pozwolić nie możemy.
Z Robertem Biedroniem znamy się od piętnastu lat. W 2003 roku on był prezesem stworzonej przez siebie chwilę wcześniej Kampanii Przeciw Homofobii, a ja krakowskim studentem, który do tejże postanowił przystąpić. KPH było wówczas raczkującą organizacją pozarządową, która postawiła sobie za cel zwalczanie w polskim społeczeństwie homofobii (zjawiska do dzisiaj w Polsce powszechnego) i propagowanie wiedzy o osobach LGBT. A że należałem wówczas do nielicznej grupy osób wyoutowanych na całego, włączyłem się w walkę o nasze prawa również na całego (do dzisiaj ze łzą w oku wspominam moje spotkanie w programie TVP Kraków z szefem tamtejszej Młodzieży Wszechpolskiej). Wkrótce wraz z cudowną krakowską bandą aktywistów i aktywistek zorganizowaliśmy (był to bodaj rok 2004) pierwszy w Krakowie Marsz Tolerancji, dzisiaj zwany Marszem Równości. Parada nasza była doprawdy epicka: z blokadami, ciągłymi interwencjami policji, z okrzykami, że mamy iść do gazu i że znajdzie się kij na pedalski ryj, i z rzucanymi w nas butelkami, jajkami, workami z uryną i talerzami z obiadami niemieckich turystów, którzy nieświadomi zagrożenia przystąpili do konsumpcji na trasie parady. A potem czekały na nas relacje mediów mejnstrimowych, które w gruncie rzeczy miały poglądy zbliżone do tych wszechpolskich, tylko ładniej je opakowywały. Takie to były pionierskie czasy.
W Kampanii Przeciw Homofobii spędziłem dwa lata, odszedłem z niej z niemal całym krakowskim zespołem wiosną 2005 roku po kłótni z Robertem o Jana Pawła II, serio. Papież zmarł na początku kwietnia, a na koniec czerwca miała być kolejna parada. Robert przyjechał więc z Warszawy i próbował nas przekonać do jej odwołania, czemu się kategorycznie sprzeciwialiśmy. Nasz sprzeciw znaczył jednak, jak się okazało, niewiele w starciu z prezesem. W dniu, w którym Robert nas poinformował, że podjął decyzję o odwołaniu parady, zrezygnowałem z członkostwa w KPH. Uważałem, że Biedroń używa Kampanii do budowania własnej kariery politycznej i się nie myliłem – sześć lat późnej został posłem na Sejm, a potem prezydentem Słupska. I bardzo dobrze.
Robert Biedroń był właściwie zawsze politycznie niedoceniany, bo nie gra według reguł narzucanych w Polsce przez świat polityki i mediów. Wszyscy nasi pożal się Boże analitycy i komentatorzy życia politycznego są wobec jego poczynań bezsilni. Nikt nie przewidywał, że Robert zdobędzie mandat poselski (potem powszechnie uznawano go za jednego z najlepszych posłów), nikt nie przewidywał, że wygra wybory prezydenckie w Słupsku (dzisiaj powszechnie uznaje się go za jednego z najlepszych prezydentów), a teraz liberalno-lewicowy salonik produkuje tysiące słów mających nam wmówić, że Robert Biedroń jest tylko uśmiechniętym i ostukanym piarowo chłopcem, który ani żadnej formacji politycznej nie zbuduje, ani ludzi za sobą nie pociągnie, ani wyborów krajowych nigdy nie wygra, choć regularnie w sondażach prezydenckich jest na trzecim miejscu. Ci sami komentatorzy nie przewidzieli także wygranej Emmanuela Macrona we Francji, Justina Trudeau w Kanadzie czy ostatnio Pedro Sáncheza w Hiszpanii. Ich analizy mają wartość przepowiedni podlaskich szeptuch i Robert Biedroń wie o tym doskonale, budując cierpliwie swój społeczny i polityczny kapitał. Robił to, kiedy był prezesem Kampanii Przeciw Homofobii, robił to zasiadając w ławach poselskich i robi to teraz w słupskim ratuszu.
Na nic się więc zdadzą te wszystkie kocie zawodzenia, które wybuchły ostatnio ze zdwojoną siłą, na nic nerwowe o drzwi pazurami drapanie, na nic łapkami piasku z kuwety wyrzucanie. Wypasione rasowe kocury – z wielokrotnymi medalistami wystaw polskich i zagranicznych włącznie – muszą się pogodzić z przybyciem naszego dachowca i entuzjazmem, jaki wzbudza wśród ludności tubylczej, która mu zawsze chętnie miskę świeżego mleka wystawi. Kici-kici.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.