André Aciman to erudyta, posługujący się biegle kilkoma językami eseista i literaturoznawca specjalizujący się w twórczości Marcela Prousta. Pisze też powieści, w których można odnaleźć wiele odniesień do francuskiego pisarza. Ale też do jego własnej historii, autora wywodzącego się z rodziny sefardyjskich Żydów, dorastającego w Egipcie, w Aleksandrii. Dziś mieszka w Nowym Jorku, a cudowność tego miasta również nie omieszka wplatać w swoją prozę. Można się o tym przekonać, czytając jego najnowszą książkę „Pięć zauroczeń”.
Jeśli ktoś czuje niedosyt miłości, niech koniecznie sięgnie po najnowszą powieść André Acimana, a znajdzie w niej wiele wariacji na jej temat. Po polsku książka dostała dość banalny tytuł „Pięć zauroczeń”, w oryginale nazywa się „Enigma Variations” – co jest nawiązaniem do symfonii brytyjskiego kompozytora Edwarda Elgara. Jak tłumaczył Elgar, jego utwór składał się na wariacje wokół tego samego tematu, a każda miała ilustrować jednego z jego przyjaciół. (Z wyrozumiałością podchodzę do wydawcy i tłumacza polskiego przekładu – domyślam się, że mieli oni niezłą zagwozdkę, jaki tytuł wybrać.)
Trawestując symfonię Elgara, Aciman napisał powieść wokół miłości. Powieść to nietypowa, bo nielinearna, składa się z pięciu części, które mogłyby funkcjonować jako osobne opowiadania. Łączy je bohater, Paul, który bez względu, czy ma 12 lat, 22 lata, czy 40, zawsze kocha z siłą szczenięcego zauroczenia, szalenie, bezwzględnie, całym sobą i na zabój. Kocha mężczyzn i kobiety – autor z płci nie robi tu żadnego zagadnienia, które trzeba byłoby poddać dyskusji. Liczą się uczucie i pożądanie.
Najbardziej lubię otwierający książkę rozdział „Pierwsza miłość”. Można w nim odnaleźć Acimana z jego debiutanckiej powieści z 2007 roku „Tamte dni, tamte noce”, zdobywczyni Lambda Literary Award, zekranizowanej dziesięć lat później. Tam nastolatek Elio spędza z ojcem, profesorem uniwersyteckim, wakacje we Włoszech. Odwiedza ich młody Amerykanin, który pisze doktorat. Zamieszkuje z nimi, a Elio zaczyna się nim fascynować.
Tu podobnie: nastolatek zakochuje się w dużo starszym od siebie mężczyźnie. Paul z rodzicami spędzają wakacje w ich letnim domu na fikcyjnej wysepce San Giustiniano, usytuowanej nieopodal Sycylii. Pewnego dnia pojawia się u nich miejscowy stolarz Giovanni, ma odrestaurować biurko i ramy do obrazów. Chłopiec nie może oderwać oczu od przystojnego młodego mężczyzny. Podąża wzrokiem za jego ruchami, podziwia dłonie, które wyglądają, jakby należały raczej do muzyka, a nie rzemieślnika. Paul na wyspie uczy się łaciny i greki, bierze korepetycje, bo przed początkiem roku szkolnego czeka go egzamin poprawkowy z tych języków. Po lekcjach wraca do domu okrężną drogą, żeby przejść obok stolarni, wpaść niby przypadkiem na Giovanniego. Z każdym dniem się do niego zbliża, wprasza do warsztatu, nawet dostaje małe zadania do wykonania przy renowacji mebli. Głęboko do płuc wciąga woń terpentyny, bo z tym zapachem kojarzy Giovanniego. Marzy, by ten go dotknął, pogładził, objął. Nie rozumie, dlaczego pragnie tej bliskości, ale jest mu z tą fantazją dobrze.
Delikatność, ciepło i wrażliwość, z jaką Aciman opisuje fascynację Paula, wzrusza i wewnętrznie rozgrzewa. Czuje się bicie serca chłopca przyspieszające z każdym krokiem, gdy zbliża się do warsztatu. Słychać, jak stawia kroki na kamiennej uliczce, jego zadyszkę, gdy wspina się na wzgórze. Ale też ma się ochotę go przytulić, gdy płacze nad morzem, bo poczuł się zdradzony. Trudno o piękniejszą wariację na temat niewinnej, platonicznej, pierwszej miłości.
Czytając kolejne części, gdy Paul kocha Maude czy Chloe, mam momentami wrażenie, że pisał je inny autor. Mniej w nich delikatności, niewinności, więcej gniewu i niepewności. Gdy pojawia się Manfred, a z nim znowu platoniczne zauroczenie, Aciman wraca do języka łagodności, zmysłowości i cielesności. Ponownie czujemy odurzającą rozkosz, że aż chce się skakać pod sufit. Potrzeby bliskości fizycznej i psychicznej przeplatają się na każdym kroku. Poziom emocji równie gwałtownie rośnie, co spada. A miłość Paula zawsze pozostaje bezwzględna.
Ale przecież jest jeszcze żona, Claire, wobec której bohater już nie jest tak żarliwy. Może te wszystkie wariacje na temat miłości rozgrywają się w jego wyobraźni, gdzie potrafi zdobyć się na odwagę, przekroczyć własne granice? „Każdy z nas prowadzi kilka żywotów, skrywa w sobie więcej różnych tożsamości, niż byłby skłonny to przyznać, dostajemy najróżniejsze imiona, choć w rzeczywistości wystarcza jedno i tylko jedno” – mówi jeden z gości na pewnym przyjęciu, gdzie Paul wariuje z zazdrości o Maude. A może wariuje zupełnie z innego powodu?
Andre Aciman, Pięć zauroczeń, przełożyła z angielskiego Aga Zano, WAB Grupa Wydawnicza Foksal
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.